"Nic nie wskazuje na związek zamachu z imigrantami"
Nic nie wskazuje na to, by sobotni zamach w Budapeszcie, w którym dwoje policjantów zostało ciężko rannych, miał jakikolwiek związek z kryzysem migracyjnym w Europie - oświadczył we wtorek premier Węgier Viktor Orban.
- Choć nie można tego wykluczyć, to na chwilę obecną nie wskazuje na to żadna oznaka, co jednak jest pocieszające - oznajmił Orban w wywiadzie dla kanału telewizyjnego M1.
Dodał, że bez względu na motywację był to haniebny czyn. - Wydaje się, że rzeczywiście celowo zaatakowano policjantów - powiedział.
Węgierska policja opublikowała w poniedziałek zdjęcia domniemanego sprawcy z kamer ulicznych oraz nagranie wideo z miejsca zdarzenia, na którym widać, że mężczyzna przez około 15 minut czekał na ulicy, a do eksplozji ładunku wybuchowego doszło dopiero, gdy zbliżyli się patrolujący ulicę policjanci.
Orban nawiązał też do niedzielnego referendum ws. kwot osiedlania uchodźców. Podkreślił: "Nie pozwolimy, by odebrano nam prawo, byśmy wyłącznie my, Węgrzy, decydowali, z kim chcemy żyć na Węgrzech, a z kim nie".
Powiedział, że skoro Grecy nie są w stanie lub nie mają woli ochronić swych południowych granic, to należy stworzyć linię ochronną na wschodniej granicy Grecji, z Bułgarią i Macedonią.
Tego postulatu - dodał - "nie popierają moi koledzy, bo sądzą, że jeśli będzie problem, to Węgrzy ponowie spełnią zobowiązania wynikające z Schengen i ochronią samych siebie oraz Austrię i Niemcy".
Policjanci ranni w zamachu w Budapeszcie - 23-letnia policjantka i jej 26-letni kolega - nadal są w szpitalu, przy czym kobieta jest w śpiączce.
Według policji nieznany sprawca miał 20-25 lat, ok. 170 cm wzrostu i był ubrany w ciemną kurtkę, jasny płócienny kapelusz, dżinsy i białe buty sportowe. Za pomoc w jego schwytaniu wyznaczono nagrodę wysokości 10 mln ft (ponad 140 tys. zł).
Skomentuj artykuł