Niemcy nie chcą mieć u siebie imigrantów
Według sondażu tygodnika "Der Spiegel" 65 proc. Niemców uważa, że rząd nie reaguje na niepokój obywateli związany z rosnącą liczbą imigrantów. "Die Welt" pisze o coraz liczniejszych aktach przemocy wobec muzułmanów, których dopuszcza się skrajna prawica.
Niemiecka policja odnotowuje bardzo zwiększoną aktywność skrajnie prawicowych ugrupowań, które dopuszczają się agresywnych "aktów rasizmu" - pisze niedzielny "Die Welt".
Szef federalnej policji kryminalnej Holger Munch powiedział podczas konferencji ministrów spraw wewnętrznych 16 niemieckich landów, że "w skali kraju widoczny staje się znaczący wzrost przestępstw wynikających z ksenofobii".
Według niemieckiego wywiadu liczba sympatyków skrajnej prawicy wynosi obecnie w całym kraju około 22 tys., a jedna czwarta z nich to neonaziści. Munch nie podał statystyk dotyczących całych Niemiec, ale w samej Saksonii liczba przestępstw lub wykroczeń na tle rasistowskim bądź wynikających z ksenofobii wyniosła 179.
Jak przypomina agencja AFP, Niemcy to kraj, do którego napływa obecnie najwięcej imigrantów, a związane z tym niepokoje powodują wzrost poparcia dla partii populistycznych, radykalnych i niechętnych cudzoziemcom. W ostatnich tygodniach odbyły się liczne manifestacje przeciw imigrantom. W poniedziałek prawicowo-populistyczny sojusz "Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Zachodu" (Pegida) zmobilizował w Dreźnie do marszu protestacyjnego 10 tys. osób.
W sondażu przeprowadzonym dla "Spiegla" 34 proc. respondentów oceniło, że kraj wszedł w fazę islamizacji.
Po poniedziałkowym marszu w Dreźnie kanclerz Angela Merkel oświadczyła, że w Niemczech "nie ma miejsca" dla nienawiści wobec muzułmanów czy jakiejkolwiek innej mniejszości.
Ale jej rywale z SPD, Zieloni oraz eurosceptyczna partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) uznali, że na problemie rosnącej niechęci do cudzoziemców można zbić polityczny kapitał - pisze Reuters. Zwłaszcza że według sondażu dla niedzielnego wydania tabloidu "Bild" poparcie dla kanclerz utrzymuje się na poziomie 76 proc.
Zieloni domagają się od Merkel bardziej stanowczych deklaracji, że "Niemcy są krajem dla imigrantów i czerpią korzyści z ich pracy" - jak powiedział przywódca Zielonych Cen Oezdemir, organizator marszu protestacyjnego przeciw akcjom, które organizuje Pegida.
Deputowany z SPD Thomas Oppermann zarzucił kanclerz, że nie bierze pod uwagę, iż nadmierna imigracja "to zapewne największy problem nadchodzącej dekady"; niemniej socjaldemokraci potępiają "Patriotycznych Europejczyków", nazywając ich "nazistami w drogich garniturach".
Niektórzy przedstawiciele CDU wzywają do "zrozumienia motywacji organizatorów marszów" przeciw imigrantom.
Zaś bawarska CSU postulowała wręcz ostatnio, by imigranci pragnący zamieszkać w Niemczech, także w domu rozmawiali ze sobą po niemiecku. Na początku grudnia pod wpływem krytyki CSU zrezygnowała z tej inicjatywy, w jej zmienionej wersji mowa jest o zachęcaniu ich do posługiwania się niemieckim na co dzień.
AfD zamierza w największym stopniu skorzystać z protestów organizowanych przez Pegidę. - Jesteśmy ich naturalnymi sojusznikami - powiedział jeden z przywódców tej partii Alexander Gauland. Reuters wyjaśnia, że ugrupowanie to usiłuje wypracować sobie wizerunek nie tylko formacji antyeuropejskiej, ale też "partii prawa i porządku".
Berliński politolog, profesor Hajo Funke uważa, że Pegida gra na obawach, jakie budzi wizja przyjazdu do Niemiec bojowników takich organizacji jak Państwo Islamskie.
Merkel podkreśla w swych wypowiedziach, że ze względu na kurczącą i starzejącą się populację Niemcy potrzebują imigrantów, bo w przeciwnym razie braknie wkrótce rąk do pracy. Jednak regionalni politycy skarżą się, że trudno jest poradzić sobie z największym od 20 lat napływem uchodźców.
Skomentuj artykuł