Obama powraca z wizytą do rodzinnej Kenii
Barack Obama rozpoczyna w piątek kilkudniową wizytę w Afryce subsaharyjskiej z zamiarem zacieśnienia więzi gospodarczych i bezpieczeństwa. Wizyta budzi olbrzymie oczekiwania, zwłaszcza w Kenii, skąd pochodzi ojciec pierwszego czarnoskórego prezydenta USA.
Będzie to już czwarta podróż Obamy do Afryki subsaharyjskiej, ale pierwsza do Kenii i Etiopii, od kiedy objął urząd prezydenta USA. Kenijczycy od dawna mieli nadzieję na tę wizytę. Dotychczas była niemożliwa, m.in. z powodu oskarżenia przez Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi prezydenta Kenii Uhuru Kenyatty o zbrodnie wojenne. Ale w grudniu ub.r. zarzuty zostały wycofane.
- Kenijczycy nie myślą o Obamie jak o Afroamerykaninie, ale jak o kenijskim Amerykaninie - powiedział, nie ukrywając ironii, E.J. Hogendoorn, zastępca dyrektora ds. Afryki w Międzynarodowej Grupie Kryzysowej (ICG). Z Kenii pochodził bowiem ojciec prezydenta USA - Barack Obama Sr., z którym prezydent prawie nie miał kontaktu. Szybko rozwiódł się z matką Obamy i wyjechał z USA. Obama spotkał się z nim tylko raz, w wieku 10 lat. Po raz ostatni odwiedził grób i rodzinne strony ojca w Kenii w 2006 roku już jako senator USA.
Już po zaprzysiężeniu na prezydenta Obama musiał odpierać ataki swych przeciwników, którzy insynuowali, że urodził się w Afryce, pokazując akt urodzenia na Hawajach. To też mogło przyczynić się do odkładania wizyty w Kenii.
Biały Domu uprzedził, że ze względów bezpieczeństwa Obama nie odwiedzi wioski, gdzie znajduje się grób ojca - Kogelo. Krewni Obamy mają przyjechać na spotkanie z nim do stołecznej Nairobi. - Oczywiście cieszę się na to spotkanie - powiedział Obama na niedawnej konferencji prasowej. Ale zaznaczył, że wizyta w roli głowy państwa ma zupełnie inny charakter niż gdyby odwiedzał ten kraj prywatnie.
Eksperci przyznają, że niezależnie od osobistych związków, Kenia jest tak ważnym krajem, że prezydent powinien go odwiedzić. Jak ocenił były ambasador USA w tym kraju William M. Bellamy, Kenia to kraj będący obecnie przykładem gospodarczego "success story", z sześcioprocentowym wzrostem gospodarczym, rosnącą klasą średnią, odkrytymi niedawno znacznymi bogactwami naturalnymi i wielkimi projektami w infrastrukturze oraz sektorze energii. - To naturalne, że USA chcą się przyłączyć do tego sukcesu - powiedział Bellamy na briefingu w waszyngtońskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS).
Obama weźmie udział w Nairobi w 6. międzynarodowym szczycie przedsiębiorczości Global Entrepreneurship Summit, nad którym objął patronat; odda hołd ofiarom zamachu na amerykańska ambasadę z 1998 roku; wygłosi przemówienie oraz spotka się z prezydentem Kenyattą.
Oczekuje się, że rozmowy z przywódcą Kenii będą skoncentrowane na kwestiach bezpieczeństwa. Kenia jest sojusznikiem Zachodu w walce z somalijskimi dżihadystami z ugrupowania Al-Szabab, które walczy o przejęcie władzę w Somalii i stanowi coraz większe zagrożenie dla Kenii. Wiosną bojownicy dokonali terrorystycznego ataku na kenijski uniwersytet w Garissie, zabijając prawie 150 osób.
Kenijczycy, którzy wysłali do Somalii swą armię, by wesprzeć walczące już tam z Al-Szabab wojska Unii Afrykańskiej i Etiopii, liczą na większe wsparcie ze strony USA - więcej pomocy wywiadowczej, sprzętu, szkoleń.
Ale jak mówił Bellamy, głównym problemem Kenii nie jest brak środków czy sprzętu, ale szerząca się korupcja w sektorze bezpieczeństwa, nierówne przywództwo i nadużycia sił bezpieczeństwa, które w jego opinii sprzyjają rekrutacji młodych kenijskich muzułmanów przez Al-Szabab.
Organizacje praw człowieka twierdzą, że walka z terroryzmem wykorzystywana jest w Kenii jako pretekst do ograniczania wolności politycznych. Dwóm muzułmańskim organizacjom NGO - Haki Africa i MuHuRi (Muslims for Human Rights) rząd zamroził rachunki bankowe.
- Dobrze by było, gdyby prezydent podkreślił w Kenii, że ich strategia antyterrorystyczna nie działa - powiedział Bellamy.
Także w Etiopii, do której Obama uda się prosto z Nairobi, głównym tematem rozmów będą sprawy bezpieczeństwa. Jako pierwszy prezydent USA Obama odwiedzi mającą siedzibę w Addis Abebie Unię Afrykańską i spotka się z regionalnymi przywódcami, by mówić o wojnie w Somalii i kryzysie w Sudanie Południowym, najmłodszym kraju świata, gdzie od dwóch lat trwają krwawe, etniczne walki o władzę.
Wizyta w Etiopii rodzi znaczną krytykę organizacji praw człowieka, ponieważ Obama spotka się z liderami tego kraju, oskarżanymi o łamanie tych praw i nadużywanie władzy. Rządzący od ćwierć wieku Etiopski Ludowo-Rewolucyjny Front Demokratyczny (EPRDF) odniósł zwycięstwo w majowych wyborach powszechnych, zdobywając 100 miejsc w parlamencie.
-To jasna wskazówka, jak silną, autorytarną władzę ma EPRDF. Etiopia jest też, a przynajmniej była do niedawna, największym więzieniem dla dziennikarzy w Afryce - powiedziała na briefingu CSIS specjalizująca się w kwestiach rozwiązywania konfliktów prof. Terrance Lyons z Uniwersytetu George Mason.
Co prawda w lipcu wypuszczono na wolność pięciu dziennikarzy, niemniej wciąż nie otrzymali oni paszportów i są obawy, że gdy zgasną światła reflektorów po wizycie Obamy, sytuacja znowu się pogorszy. Tymczasem władze Etiopii zapewniają opinię publiczną, że wizyta Obamy to w pewnym sensie nagroda i wyraz docenienia przez USA dotychczasowej współpracy i zaangażowania Etiopii w pokojowe misje wojskowe w Darfurze, Abyei i Sudanie Południowym.
- Decyzja, by jechać do Etiopii, w oczywisty sposób podważa wyrażane przez administrację cele i zobowiązania, jeśli chodzi o poprawę sytuacji w dziedzinie praw człowieka i państwa prawa w Afryce i poza nią - powiedziała szefowa Human Right Watch Sarah Margon, dla której wizyta pokazuje, że USA przekładają kwestie bezpieczeństwa i gospodarki nad prawa człowieka.
Doradczyni Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice zapewniała w środę, że Obama "nie zawaha się", by podczas wizyty w obu krajach mówić o problemach i zapewniła, że USA nalegają na trwałą, a nie tylko tymczasową poprawę sytuacji praw człowieka.
Komentatorzy przyznają jednak, że relacje USA z Etiopią, i w mniejszym stopniu także z Kenią, przypominają relacje z Egiptem oraz innymi strategicznymi partnerami, w których prawa człowieka i demokracja pozostawiają wiele do życzenia, a administracja musi "balansować" miedzy interesami a wyznawanymi zasadami.
Skomentuj artykuł