Reakcja na raport MAK jak wybuch bomby
Publikacja raportu końcowego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) na temat katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem wywołała w Polsce taki efekt, jak eksplozja bomby - ocenia w poniedziałek dziennik "Nowyje Izwiestija".
"Premier Polski Donald Tusk ze swej strony oświadczył, że w najbliższych dniach zamierza zaproponować Moskwie opracowanie wspólnego raportu o przyczynach tragedii, w którym obiektywnie ocenione zostałyby błędy i grzechy nie tylko Polaków, ale także strony przyjmującej - kontrolerów lotów lotniska Siewiernyj" - informują "Nowyje Izwiestija".
Wielkonakładowa "Komsomolskaja Prawda" wskazuje, że "istota polskich pretensji sprowadza się do tego, że nie można winić za to, co się stało, tylko załogi polskiego samolotu". "Eksperci w Warszawie uważają, że załoga samolotu Lecha Kaczyńskiego próbowała zapobiec katastrofie" - przekazuje gazeta.
"W raporcie MAK konstatuje się natomiast, że decyzji dowódcy załogi, by odejść na drugi krąg, nie było. A słowo Odchodzimy wypowiedział II pilot na 14 sekund przed zderzeniem z ziemią na wysokości 80 metrów, gdy było już za późno" - pisze "Komsomolskaja Prawda".
"Teraz przedstawiciele stron będą musieli wyjaśnić, skąd wzięła się 8-sekundowa różnica w interpretacji działań załogi" - podkreśla gazeta.
MAK w swoim raporcie końcowym do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczył m.in. zejście Tu-154M znacznie poniżej minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg (100 m) i niezareagowanie na ostrzeżenia systemu TAWS.
MAK uznał też, że obecność dowódcy Sił Powietrznych RP generała Andrzeja Błasika w kabinie pilotów aż do momentu zderzenia samolotu z ziemią wywierała presję psychologiczną na dowódcę samolotu, kapitana Arkadiusza Protasiuka. MAK podał również, że we krwi Błasika stwierdzono 0,6 promila alkoholu.
Żadne z wytkniętych w raporcie uchybień nie obciąża strony rosyjskiej.
Skomentuj artykuł