Robert Mugabe - prezydent do końca życia

(fot. gregg.carlstrom / flickr.com / CC BY-NC 2.0)
PAP / mh

Po złożeniu w czwartek prezydenckiej przysięgi, 89-letni Robert Mugabe stał się najstarszym z przywódców Afryki. Zimbabweński weteran rządzi już 33 lata i wygląda na to, że na prezydenckim fotelu dokona żywota.

Sięgnął po władzę w 1980 r. wygrywając jako przywódca czarnej partyzantki pierwsze, wolne wybory w Zimbabwe, powstałym z rządzonej przez białych Rodezji. Przez pierwszych siedem lat panował jako premier, a od 1987 r. już jako prezydent, dysponujący pełnią władzy.
Zanim został ogłoszony na Zachodzie uosobieniem satrapy, przez pierwszych kilkanaście lat panowania spotykał się na zachodnich salonach wyłącznie z zachwytem. Znakomicie wykształcony, zapatrzony w Wielką Brytanię i mający maniery brytyjskiego lorda wychwalany był jako władca mądry i dobry, taki, jakiego stawia się za wzór innym. Wzbudzał na Zachodzie aplauz, bo choć sprzymierzony jako partyzant z komunistycznym Wschodem i głoszący marksistowskie poglądy, przejąwszy władzę, odstąpił od pomysłów upaństwawiania ziemi, fabryk i banków, a żeby osłodzić białym Rodezyjczykom utratę politycznej władzy, zgodził się nie odbierać im majątków i zostawić wszystko po staremu.
Zimbabwe, odziedziczywszy po Rodezji jedną z najzyskowniejszych gospodarek kontynentu, przez pierwszych kilkanaście lat niepodległego istnienia służyło za górnicze i rolnicze zagłębie południa Afryki, a pełny skarbiec pozwalał Mugabemu prowadzić socjalistyczne eksperymenty - polegające m.in. na utrzymywaniu prawie darmowych, za to najlepszych w Afryce szkół, uniwersytetów, opieki medycznej.
Kłopoty nadeszły pod koniec lat 90., gdy zimbabweńska gospodarka zaczęła przeżywać kłopoty, a związkowi działacze, wrogo nastawieni do rządu, zaczęli ogłaszać strajki i uliczne demonstracje. Biali, którzy dotąd zgodnie ze złożoną Mugabemu obietnicą trzymali się z dala od polityki, teraz, obawiając się, że prezydent nie poradzi sobie z kryzysem zdecydowali, że przyszła pora, by się go pozbyć i zastąpić związkowym przywódcą Morganem Tsvangiraiem. Rozjuszony Mugabe ogłosił, że wywłaszcza białych farmerów, a przeciwko swoim politycznym przeciwnikom posłał wierne mu bojówki. W 2002 r. pokonał Tsvangiraia w wyborach prezydenckich fałszując ich wyniki. W 2008 r. pokonał go ponownie terroryzując kraj przy pomocy bojówek.
W rozłożonych na dwie rundy lipcowo-sierpniowych wyborach pokonał dawnego związkowca po raz trzeci. W rozstrzygającej rundzie zdobył 61 proc. głosów, a jego partia ZANU-PF będzie miała w parlamencie ponad dwie trzecie posłów.
Tsvangirai twierdzi, że Mugabe znów oszukał, ale kolejnej okazji do rewanżu już raczej mieć nie będzie. Jako wieczny przegrany rozczarował do siebie swoich zwolenników i sojuszników z zimbabweńskiej opozycji, którzy w następnej elekcji mogą zechcieć wystawić innego kandydata. Przede wszystkim jednak do kolejnych wyborów w 2018 r. może nie dożyć sam Mugabe. W Zimbabwe od lat mówi się, że stary prezydent jest ciężko chory, a zdrowie i żywotność zawdzięcza lekarzom i cudotwórcom, których coraz częściej odwiedza w Singapurze i Malezji.
W Zimbabwe od dawna mówi się też, że Mugabe pozostaje u władzy, by zapewnić sobie spokojną i zaplanowaną sukcesję. Mugabe jednak sprawia wrażenie, że sprawą sukcesji tronu w ogóle nie zawraca sobie głowy i zapewnia, że zamierza dotrwać do końca kadencji, ale także przeprowadzić afrykanizację przemysłu i banków, polegającą na przymusowym przekazaniu ponad połowy udziałów w nich rodzimym Zimbabweńczykom.
Przeprowadzona na początku wieku reforma rolna, polegająca na wywłaszczeniu białych farmerów niemal uśmierciła zimbabweńskie rolnictwo, a jej efektem było przejęcie białych farm przez polityczną koterię z rządzącej partii. Z tamtego kryzysu Zimbabwe zdołało się podnieść. Ponownego eksperymentu, tym razem na kopalniach fabrykach i bankach, mogłoby jednak już nie przeżyć. Optymiści mają nadzieję, że Mugabe ograniczy się tylko do gromkich haseł, a nawet, że weźmie do swego rządu przedstawicieli opozycji, by uwolnić się z międzynarodowego ostracyzmu i zadać śmiertelny cios Tsvangiraiowi.
Zgodnie z przyjętą w tym roku konstytucją w przypadku śmierci prezydenta lub jego trwałej niezdolności do sprawowania władzy, jego następcę wyznaczyć ma rządząca partia. Od dawna toczy się w niej frakcyjna wojna, w której najważniejszymi obozami dowodzą obecny minister obrony 66-letni Emmerson Mnangagwa oraz wiceprezydent 58-letnia Joyce Mujuru.
Oboje są towarzyszami Mugabego jeszcze z czasów partyzantki. Mnangagwa cieszy się złowrogą opinią bezwzględnego wszechpotężnego patrona wojska, policji i służb bezpieczeństwa. Mujuru - ma za sobą polityczną legendę zmarłego przed dwoma laty męża, Solomona, bohatera i przywódcy partyzanckiej wojny, a później generała rządowego wojska oraz zgromadzony przez niego majątek, stawiający ją wśród najbogatszych ludzi w Zimbabwe.
Mugabe sprytnie rozgrywał dotąd przeciwko sobie walczące frakcje i pilnował, by żadna nie wzięła góry nad pozostałymi.
Nierozstrzygnięta sukcesja może doprowadzić do większego politycznego zamieszania niż wyborcza rywalizacja z opozycją. Rządząca partia może się rozpaść na frakcje, które w walce o władzę mogą sprzymierzać się nawet z ugrupowaniami, znajdującymi się dziś w opozycji, co doprowadzi do całkowitej dekompozycji dzisiejszej sceny politycznej w Zimbabwe.
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Robert Mugabe - prezydent do końca życia
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.