Ropa w Afryce - błogosławieństwo?

(fot. Tommy Ironic / Foter.com / CC BY-NC)
PAP / kn

W półpustynnym, nękanym suszami regionie Turkana na północy Kenii odnaleziono wielkie zasoby ropy naftowej i wody gruntowej. Ale zamiast stać się błogosławieństwem, takie skarby często okazują się w Afryce przekleństwem.

Region Turkana, położony na niespokojnym pograniczu z Południowym Sudanem, Etiopią i Ugandą, w niedalekim sąsiedztwie od Somalii, od początku istnienia Kenii uchodzi za najbiedniejszy i najbardziej zacofany. Brakuje w nim wszystkiego - pieniędzy, pracy, porządnych dróg, a nierzadko żywności. Dotkliwsze z każdym rokiem susze wywołują klęski głodu. Szacuje się, że bez pomocy żywnościowej nie może się obyć trzy czwarte ludności, a na dziesięciu mieszkańców Turkany dziewięciu żyje poniżej granicy biedy.
Brak wody i żyznej ziemi sprawił, że miejscowe ludy od pokoleń żyją z hodowli. Niedobór wodopojów i pastwisk popycha pasterzy Samburu, Pokotów czy Boranów do wojen, które z powodu nadmiaru broni, dostępnej dzięki sąsiedztwu z ogarniętymi wojnami Sudanem i Somalią, z roku na rok stają się coraz krwawsze.
Skazana na biedę i zapomnienie kraina wzbudziła zainteresowanie świata w zeszłym roku, kiedy naftowy koncern Tullow, specjalizujący się w poszukiwaniach "czarnego złota" w Afryce, odkrył na kenijskich pustkowiach roponośne złoża.
Za afrykańskie zagłębie naftowe uchodzi Zatoka Gwinejska i zachodnie wybrzeża kontynentu, gdzie leżą Nigeria, Angola, Gabon czy Gwinea Równikowa. Ale wysychające tam źródła ropy sprawiły, że nafciarze zaczęli jej szukać także na wschodzie Afryki, uznawanym dotąd za naftowy ugór. Geolodzy z Tullow znaleźli ropę w Tanzanii, Ugandzie, Etiopii, Sudanie, Kongu i w Kenii. Kenijskie złoża szacuje się na 300 mln baryłek.
Kiedyś machnięto by na nie ręką, ale dziś, gdy liczy się każda baryłka, także te naftowe pola uznano za warte zainteresowania i nad jeziorem Alberta, u podnóża gór Ruwenzori i okolicznych parkach narodowych wyrosły szyby naftowe.
Biedacy z Turkany nie zdążyli nacieszyć się wizją petrodolarowej manny, gdy we wrześniu eksperci ONZ obwieścili, że odkryli u nich całe morze wody gruntowej, której wystarczyłoby nie tylko do zmienienia pustyni w zieloną oazę, ale do zapewnienia wody wszystkim 40 milionom Kenijczyków nawet na sto lat.
Euforia miliona mieszkańców Turkany szybko się jednak ulotniła i zastąpił ją niepokój. Na wieść o eldorado w Turkanie zainteresowali się tym regionem przedsiębiorcy z Nairobi i ze świata. W miasteczku Lodwar, stolicy regionu, wystrzeliły w niebo ceny nieruchomości i należących do wspólnoty gruntów, na których znaleziono ropę. Przybysze, korumpując urzędników i plemiennych wodzów, zaczęli wykupywać ziemię pod przyszłe inwestycje.
Specjaliści od gospodarki wodnej ostrzegali, że wydobycie wód gruntowych spod pustyni i przepompowanie ich do reszty kraju może okazać się tak czasochłonne i kosztowne, że nie będzie się opłacać, jak niegdyś w Botswanie czy Namibii. Słowa te, tak samo jak nagłe zainteresowanie kenijskich dygnitarzy, budziły coraz większą nieufność ludów Turkany, tak bardzo przez lata zaniedbanej i zapomnianej, że wielu jej mieszkańców zaczęło uważać Narobi za stolicę obcego państwa. Pasterze zaczęli podejrzewać, że sprytni i bogaci przybysze próbują ukraść im wodę i ropę naftową.
Potwierdzeniem obaw wydała im się niezrozumiała dla nich zwłoka z wydobyciem ropy i wody, a także najazd obcych, zajmujących się przygotowaniami do eksploracji skarbów, mających odmienić życie na pustyni. "Chcą nam ukraść nasze skarby i jeszcze miejsca pracy" - uznali miejscowi.
Pod koniec października pół tysiąca mieszkańców Turkany pod wodzą miejscowego posła Jamesa Lomenena wtargnęło na pole naftowe Twiga 1, zdemolowało i rozkradło biura i kwatery nafciarzy. Protestujący domagali się, by przybysze szukali pracowników wyłącznie wśród nich i nie zatrudniali nietutejszych, a także, żeby płacili wyższe ceny za ziemię i odszkodowania za niszczenie środowiska naturalnego. Nafciarze z Tullow na ponad dwa tygodnie przerwali pracę przy odwiertach.
W Afryce "czarne złoto" rzadko przynosiło szczęście. W Nigerii, Angoli czy Gwinei Równikowej zostało w całości zagarnięte przez rządzące elity, zrodziło plagę korupcji i uśmierciło wszystkie inne gałęzie gospodarki. W Nigerii i Angoli wywołało jeszcze wojny domowe, bo prowincje, w których znajdują się złoża - Biafra i Kabinda - uznały, że są okradane przez elity z metropolii, wypowiadały im posłuszeństwo i ogłaszały secesję. Wielu analityków w Kenii dopatruje się podobieństw między obfitującym w broń regionem Turkana a zaniedbaną, za to bogatą w ropę Deltą Nigru, gdzie miejscowe ludy od lat prowadzą wojny przeciwko cudzoziemskim nafciarzom i rządowi z Abudży.
Kiedy mieszkańcy Ghany, uchodzącej za wzór sprawnej gospodarki, dowiedzieli się, że i w ich kraju odkryto złoża ropy naftowej, mając w pamięci doświadczenia nigeryjskiej sąsiadki przyjęli te wieści nie z euforią, lecz z troską, by "czarne złoto" i u nich nie okazało się klątwą.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ropa w Afryce - błogosławieństwo?
Komentarze (1)
G
grzesiek
16 listopada 2013, 14:40
Zachód i tak to rozkradnie i ludziom nic nie dadzą zarobić. Zostawcie Afrykę w spokoju!! Kto powiedział, że jedynym słysznych sposobem życia jest demokracja i Ipody? Nich żyją jak im pasuje i wtedy będą sobie radzić po swojemy w swoich warunkach jak się to działo przez wieki.  Po takich informacjach o ropie za pare lat amerykańce będą robić film jak teraz o kapitanie Philipsie, gdzie ten biedny afrykańczyk będzie dalej podległy genialnemu amerykaninowi.