Szczyt przywódców UE ws. nadzoru banków
Szczyt przywódców UE potwierdził wcześniejsze decyzje w sprawie nadzoru bankowego eurolandu, precyzując nieco kalendarz jego wprowadzania. Ale spory na linii Paryż-Berlin wciąż pozostały, bo ich liderzy już w Brukseli inaczej interpretowali uzgodnienia.
Premier Donald Tusk był natomiast zadowolony, że czwartkowo-piątkowo szczyt potwierdził, iż prace nad ewentualnym instrumentem finansowym eurolandu nie będą kolidować z negocjacjami budżetu UE na lata 2014-20, czemu poświęcony będzie szczyt UE w listopadzie. Ale także premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który od początku łączył oba tematy, ucieszył się z zapisów wniosków.
Wspólny nadzór nad sześcioma tysiącami banków eurolandu był głównym tematem szczytu, który spowodował przedłużenie rozmów do późnych godzin nocnych. Po szczycie w czerwcu, na którym zapadły decyzje w tej sprawie, zapanowała bowiem niejasność, co naprawdę zostało uzgodnione. Tymczasem od wdrożenia nadzoru bankowego przywódcy uzależnili bezpośrednie rekapitalizowanie banków z funduszu ratunkowego euro EMS, na co bardzo czeka Hiszpania.
"Rada Europejska ustaliła cel uzgodnienia ram prawnych (nadzoru bankowego) do 1 stycznia 2013. Nadzór będzie mógł efektywnie zacząć funkcjonować prawdopodobnie w ciągu 2013 roku" - ogłosił przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy.
Paryż i Berlin różnią się jednak co do tego, kiedy możliwe będzie bezpośrednie dokapitalizowywanie banków z EMS: czy już w przyszłym roku czy dopiero od 2014 roku. Nie rozstrzygnięto też, czy mechanizm bezpośredniego dokapitalizowywania banków będzie mógł działać wstecz, czyli czy Hiszpania będzie mogła odpisać od swojego długu środki inwestowane w banki przed wejściem w życie nowego nadzoru. Mają to ustalić - jak mówił Van Rompuy - ministrowie finansów eurolandu, najpewniej w listopadzie.
"Nie będzie rekapitalizacji bezpośredniej wstecz" - zastrzegła kanclerz Niemiec Angela Merkel, ocinając się od oskarżeń, że Niemcy opóźniają cały system ze względu na przyszłoroczne wybory parlamentarne. Dyplomata hiszpański, cytowany przez AFP w czwartek w nocy przyznał, że Madryt nie wierzy już, że skorzysta z bezpośredniej rekapitalizacji banków.
Szczyt pozostawił też otwarte pytanie o pełen udział krajów spoza euro we wspólnym nadzorze. We wnioskach końcowych napisano, że "potrzebne jest sprawiedliwe traktowanie i reprezentacja" krajów spoza strefy euro w przyszłym nadzorze bankowym. To też mają ustalić ministrowie finansów.
"Uważam, że jest to bardziej prawny niż polityczny problem. Jest wola polityczna, by znaleźć rozwiązanie dla pełnego udziału krajów spoza strefy euro i znajdziemy prawne rozwiązanie dla tego politycznego celu" - mówił Van Rompuy.
Premier Tusk był bardziej pragmatyczny. Mówił w piątek, że w związku z utrzymaniem podstawy prawnej dla wspólnego nadzoru bankowego (artykuł traktatu UE o Europejskim Banku Centralnym), niemożliwe jest uzyskanie "100 procent uprawnień" dla państw spoza strefy euro. "Może to oznaczać, że póki będziemy poza strefą euro, Polska będzie uczestniczyć w jednolitym nadzorze finansowym na lżejszej zasadzie. Będziemy mieli trochę mniej praw, ale w związku z tym też trochę mniej obowiązków (niż kraje euro) " - wyjaśniał.
Uspokajał, że Polska podejmie decyzję o ewentualnym przystąpieniu "w jakiejkolwiek formie" do jednolitego nadzoru po "długotrwałych negocjacjach: gdy uzyskamy pewność, że to z punktu widzenia Polski jest poprawa, a nie osłabienie pozycji".
Podczas kolacji przywódcy rozmawiali też o innych pomysłach na pogłębienie eurolandu w oparciu o propozycje Van Rompuya zawarte w raporcie o "rzeczywistej unii walutowej". Szef RE z góry zapowiedział, że decyzje w tej sprawie zapadną dopiero na szczycie UE w grudniu.
Z polskiego punktu widzenia najbardziej kontrowersyjna jest propozycja tzw. zdolności budżetowych eurolandu (fiscal capacity), czyli nowego instrument finansowego tylko dla eurolandu. Ta propozycja wzbudziła obawy o pogłębianie podziałów na Unię dwóch prędkości, a także o ewentualne ryzyko, że negatywnie odbije się na tradycyjnym budżecie całej UE.
Van Rompuy zapewnił jednak po szczycie, powołując się na przyjęte wnioski, że prace nad tym ewentualnym instrumentem finansowym eurolandu, "w żaden sposób, w żadnym momencie nie będą kolidować z przygotowaniami wieloletniego budżetu UE" na lata 2014-20. "Nie ma co do tego wątpliwości" - dodał.
Przyjęte wnioski ze szczytu głoszą, że do grudnia "przeanalizowana zostanie kwestia stworzenia kolejnych mechanizmów dla strefy euro, w tym stosownego mechanizmu fiskalnego. Analiza ta nie będzie prowadzona w powiązaniu z przygotowaniem kolejnych wieloletnich ram finansowych".
Tusk ocenił te wnioski jako satysfakcjonujące dla Polski. "Dwie godziny ostrej kłótni, ale możemy być spokojni w tej kwestii" - podsumował. Wskazywał, że to z Davidem Cameronem odbył się "najtwardszy bój" o zapewnienie we wnioskach, że prace nad możliwym instrumentem finansowym dla eurolandu "będą odseparowane i nie będą związane w żaden sposób z negocjacjami dotyczącymi wieloletnich ram finansowych, czyli tego prawdziwego budżetu UE".
Ale z tych samych zapisów ucieszył się Cameron. "Uchroniłem zapis, że proces analizy (nowego instrumentu finansowego) będzie oddzielony (od negocjacji budżetu 2014-20), ale jest dziwnym pomysłem przekonywanie, że ten budżet (eurolandu) nie będzie miał wpływu na budżet UE i odwrotnie" - powiedział. Pytany, czy zażąda obniżenia składki brytyjskiej w związku z budżetem eurolandu, powiedział, że nie ujawni dziś swej strategii negocjacyjnej. Powtórzył za to, że gotów jest zawetować budżet UE w listopadzie, jeśli uzna go za niekorzystny dla W. Brytanii.
Londyn domaga się cięć w unijnym budżecie na lata 2014-20 nawet o 150 mld euro w stosunku do propozycji KE (988 mld euro na siedem lat); chce też utrzymać swój rabat do unijnej kasy.
Zgodnie z intencjami Van Rompuya tzw. zdolności budżetowe eurolandu, zwane w jednym z początkowych dokumentów "budżetem centralnym" eurolandu miałyby być utworzone w "średniej perspektywie", czyli nie natychmiast i jako nowy "mechanizm solidarności" dla dokonujących ciężkich reform państw eurolandu - by łagodzić w tych krajach skutki kryzysu np. na rynku zatrudnienia. Aby te środki otrzymywać, kraje musiałyby zobowiązać się do reform w osobnym kontrakcie z unijnymi instytucjami.
Niemcy, które są inicjatorami tego pomysłu jako alternatywy dla euroobligacji, same naciskały, by nie nazywać go "budżetem eurolandu". Merkel w czwartek mówiła, że chodzi jej o "fundusz solidarności" na wsparcie konkretnych reform, służących poprawie konkurencyjności krajów euro.
Skomentuj artykuł