USA przygotowują się do możliwego ataku
USA mają niezbite dowody, że rząd syryjski użył broni chemicznej, zabijając ponad 1400 osób; brak reakcji USA podważyłby ich wiarygodność na świecie - mówił w piątek sekretarz stanu John Kerry. USA rozważają interwencję nawet bez zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ.
- Gwarantowany opór Rosji w jakichkolwiek działaniach Rady Bezpieczeństwa ONZ nie może powstrzymywać świata przed tym, by działał tak, jak powinien - powiedział Kerry. - Więc powiem wprost: będziemy kontynuować rozmowy z Kongresem, naszymi sojusznikami i przede wszystkim z amerykańskim narodem - dodał.
Przyznał, że po dekadach konfliktów "Amerykanie są zmęczeni wojnami". - Ale zmęczenie nie może zwalniać nas z odpowiedzialności. Marzenia o pokoju nie zawsze są wystarczające. Historia będzie oceniać nas wszystkich bardzo surowo, jeśli przymkniemy oczy na wykorzystanie przez dyktatora broni masowego rażenia, mimo ostrzeżeń - oświadczył.
Kerry powiedział, że prezydent Barack Obama podejmie decyzję o ewentualnej interwencji w Syrii "według własnego kalendarza i zgodnie z naszymi wartościami i interesami". Zapewnił też, że jakiekolwiek możliwe działania USA w sprawie Syrii nie będą przypominać interwencji w Iraku, Afganistanie ani Libii.
Interwencja będzie mieć ograniczony charakter; nie będzie żołnierzy w terenie - zaznaczył. Jako sojuszników w możliwych działaniach wymienił Francję, Ligę Arabską i Australię.
Podkreślił też, że ostatecznym celem USA pozostaje "proces dyplomatyczny", "bo wiemy, że nie ma czegoś takiego jak ostateczne wojskowe rozwiązanie".
Jak powiedział Kerry, USA są przekonane i mają na to "jasne" i "niezbite dowody", że reżim syryjski użył wielokrotnie broni chemicznej w tym roku, w tym także 21 sierpnia na przedmieściach Damaszku. Według ocen wywiadowczych zginęło wówczas co najmniej 1429 osób, w tym co najmniej 426 dzieci - powiedział sekretarz stanu, określając ten atak jako "zbrodnię przeciw ludzkości".
Biały Dom opublikował w piątek oparty na wielu źródłach raport wywiadowczy, według którego jest wysoce nieprawdopodobne, by za atak pod Damaszkiem odpowiadała syryjska opozycja.
Kerry podkreślił, że USA dokładnie wiedzą kiedy, gdzie i w jakim kierunku wojska Asada skierowały ataki chemiczne 21 sierpnia, "tak by ich ofiarą padła tylko opozycja" na przedmieściach Damaszku. - Wiemy, że przez trzy dni przed atakiem żołnierze reżimu byli w terenie, by go przygotować. Wiemy, że powiedziano im, by założyli maski gazowe - mówił Kerry. Powoływał się też na przechwycone przez wywiad fragmenty rozmów telefonicznych między wojskowymi i wysokiej rangi przedstawicielami rządu.
Jak dodał, tuż po ataku reżim nie zgodził się na wpuszczenie inspektorów ONZ i przez "cztery dni niszczył dowody".
Zdaniem Kerry'ego eksperci ONZ, którzy w końcu zostali wpuszczeni do Syrii i mają wrócić z misji w sobotę, już niewiele wniosą do ustaleń amerykańskich.
- Mamy wielki szacunek dla ich śledztwa, ale jak uprzedził nas sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun, inspektorzy nie powiedzą, kto tej broni użył, mają tylko potwierdzić, czy była użyta - powiedział Kerry.
- Pytanie dziś nie dotyczy więc tego, co wiemy (o atakach chemicznych dokonanych w Syrii), ale co świat z tym zrobi - oświadczył Kerry, przypominając podjętą po I wojnie światowej "obietnicę, że najbardziej ohydna broń nie zostanie ponownie użyta przeciwko bezbronnym ludziom".
Tłumaczył, że brak reakcji na to, co stało się w Syrii, podważyłby wiarygodność USA. - Nasze obawy nie dotyczą tylko jakiejś leżącej daleko za oceanem ziemi. Prócz troski o bezbronnych ludzi chodzi też o wybory, które bezpośrednio dotyczą naszej roli na świecie i naszych interesów - powiedział.
- Liczy się dla nas, kim jesteśmy. Liczy się dla nas nasze przywództwo i nasza wiarygodność na świecie - dodał szef dyplomacji USA.
Skomentuj artykuł