Żenada pod krzyżem
Niektórzy twierdzą, że sprawa krzyża obnażyła słabość Kościoła. No cóż! Sugerowanie, że z całą sytuacją powinien osobiście się zmagać arcybiskup Warszawy, oraz tworzenie w tym kontekście teorii o podziale, to rozminięcie się z rzeczywistością. A obwinianie Kościoła o to, co się stało, to głupota lub zła wola.
Byłem pod krzyżem. Stałem w kilkutysięcznym tłumie, który wypełnił Krakowskie Przedmieście od Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny. Wśród zebranych ludzi można by wyróżnić kilka grup ludzi. Byli tzw. obrońcy krzyża. Zdeterminowani i przekonani o tym, że krzyż ma stać tam, gdzie stał. Było wielu młodych ludzi, którzy doskonale się bawili, robiąc sobie ze wszystkiego żarty. Kolejna grupa to liczni dziennikarze, dla których wybudowano nawet specjalną platformę. Byli też tacy, którzy przyszli, bo spodziewali się, że krzyż zostanie przeniesiony, i chcieli nabożnie, z powagą uczestniczyć w tym wydarzeniu.
Stałem 30 m. od krzyża, ale nie mogłem dostrzec, co tam właściwie się dzieje. Podnoszone przez bezpośrednich „obrońców krzyża” okrzyki były dość słabo nagłośnione. Przede mną jacyś starsi ludzie sprzeczali się na temat PO i PiS. Za mną kilku młodzieńców przechwalało się, ile to minionej nocy wypili na imprezie, i dziwili się, że procesja z krzyżem jeszcze nie rusza. Kilka metrów dalej postawny mężczyzna krzyczał: „Precz z komuną i liberałami!”. Odnosiłem wrażenie, że nie wiadomo, kto właściwie bierze odpowiedzialność za przebieg całego wydarzenia. Wieść o pozostawieniu krzyża została przywitana brawami jednych, złością lub zdziwieniem innych.
Moim zdaniem grzechem pierworodnym całej sytuacji były jątrzące artykuły w prasie, która zaraz po wyborach uznała za stosowne zająć się krzyżem przed Pałacem Prezydenckim. Po co zaraz po wygranej Komorowskiego było nawoływać do usunięcia krzyża? Sam prezydent-elekt dał się w to „wkręcić” w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Zupełnie niepotrzebnie dwa dni po wygraniu wyborów ogłosił, że krzyż ma zostać przeniesiony. Od tego momentu sytuacja zaczęła eskalować. Wówczas politycy zaczęli wzywać Kościół do rozwiązania problemu. Tymczasem to nie Kościół wywołał całą awanturę. Podmiotem, który powinien wziąć odpowiedzialność za całą sprawę, jest kancelaria prezydenta. Powstała sytuacja obnaża słabość państwa.
Skomentuj artykuł