Zgorszeni księżmi
Media katolickie w Polsce powinny jak najszybciej zasiąść do stołu, by wypracować wspólną i skuteczną strategię obrony wizerunku Kościoła w przestrzeni publicznej.
Szefostwo "Newsweeka" doszło do wniosku, że należy bardziej dobrać się do skóry Kościołowi hierarchicznemu. I napiętnować jego hipokryzję, zwłaszcza w kwestii etyki seksualnej. Bo przecież księża nauczają, ale i tak żyją, jak im się podoba.
W połowie wakacji tygodnik ogłosił, iż 60 procent księży w naszym kraju ma relacje seksualne z kobietami, a 10-15 procent duchownych to tatusiowie. Na dodatek - jak twierdzą autorki tekstu "Nieświęte rodziny" - hierarchia przymyka na wszystko oko, bo "tak już jest". I rzekomo przyklepuje problem. Wieść gruchnęła w sieci lotem błyskawicy. I machina ruszyła. Dyskusje, spory, podgrzewanie nagonki na "czarnych".
Najgłośniejszym efektem całego zamieszania było opuszczenie łamów "Newsweeka" przez Szymona Hołownię w akcie protestu przeciwko ideologicznej linii Tomasza Lisa. Felietonista zarzucił autorkom tekstu dziennikarską nierzetelność i błędy metodologiczne. Renata Kim i Małgorzata Święchowicz w odpowiedzi na obiekcje Hołowni napisały, iż wskazują na problemy w Kościele "w nadziei, że uda się je rozwiązać".
W tym tygodniu nastąpił drugi akt dramatu. Tym razem na okładce pisma pojawili się dwaj całujący się panowie w sutannie, a wewnątrz rzecz o ukrywanym i tolerowanym przez Kościół homoseksualizmie wśród księży.
Nie będę rozdzierał szat nad kolejnym przykładem braku dziennikarskiego profesjonalizmu. Przyznam, że co innego martwi mnie o wiele bardziej. Mianowicie, nasza, to znaczy, ludzi Kościoła, narastająca bezsilność wobec tego typu publikacji. Nie tylko w "Newsweeku"
Co wobec tego powinniśmy robić? Jakie zająć stanowisko? Jak zareagować?
Na pewno niezbyt dobrym wyjściem jest nabieranie wody w usta i udawanie, że nic się nie stało. Nie należy się przejmować tym, co wypisują różnej maści brukowce i robić swoje. Bo Kościół istnieje od 2000 lat i bramy piekielne go nie przemogą. Dlaczego to fałszywy trop? Ponieważ niektórzy dziennikarze często wypisują nieprawdę, półprawdę, zniekształcają fakty, prezentują je tak, by wyjść na swoje. Jeden przypadek rozciągają na całość. Jeśli więc ze strony kościelnej w ogóle nikt nie zabierze głosu, zrodzi to powszechne i mylne przekonanie, że jest dokładnie tak, jak piszą w gazetach.
Pójście w zaparte i dowodzenie, że wśród księży nie ma mężczyzn z kochankami, dziećmi i homoseksualistów, też na niewiele się zda. Akurat ten argument dość łatwo zbić. Wystarczy podać jeden przypadek i usta się zamykają.
Wątpliwym ewangelicznie sposobem jest bezpośredni i emocjonalny atak, wzajemne obrzucanie się błotem, a także wyklinanie bądź wygarnianie innym ich błędów i win. Tą drogą również daleko nie zajdziemy. Potwierdzimy jedynie znaną od wieków maksymę, że najlepszą obroną jest atak.
Czy wobec tego mamy się poddać rezygnacji i zniechęceniu? Jesteśmy często bezsilni, ale nie bezradni. Myślę, że możemy znaleźć inne rozwiązanie, aby nie dopuścić do tego, by Kościół w Polsce stał się z czasem wielkim milczącym w przestrzeni publicznej lub chłopcem do bicia, na którym można się do woli wyżywać.
Yves Congar OP pół wieku temu pisał, że nowożytne podejście do Kościoła zmieniło się diametralnie. W "Prawdziwej i fałszywej reformie w Kościele" twierdził, że "Kościół nie jest już ramą całego życia społecznego i nie nosi już w sobie świata niczym dziecka, wręcz przeciwnie, ma do czynienia ze światem, który staje naprzeciw niego jako dorosły, gotowy zażądać od niego rachunku". Świat się wyemancypował, żyje swoimi wartościami, niekoniecznie tylko materialnymi i godnymi potępienia. Często proponuje alternatywną formę zbawienia bądź spełnienia człowieka.
Nie można więc z góry wykluczać, że w tym, co piszą o Kościele nieprzyjazne mu media nie ma ani źdźbła prawdy. Duch Święty co rusz próbuje zakomunikować coś Kościołowi, nawet przez jego krytyków. Skoro Ewangelię głoszą grzeszni ludzie, dlaczego Duch Święty nie miałby czasem powiedzieć czegoś ważnego przez tzw. grzeszny świat.
Wbrew pozorom, w dzisiejszych społeczeństwach nasila się wołanie o większą przejrzystość, szczerość i autentyczność zaangażowania. Przecież nie tylko Kościół dostaje po nosie, na przykład za nieuczciwość, nieszczerość, zamiatanie pod dywan. Pod obstrzał trafiają również politycy i inne osoby sprawujące publiczne funkcje. Trzeba w tym dostrzec pozytywny znak, nawet jeśli po części jest to wynik idealizacji osób na świeczniku i próba skrojenia sobie listka figowego zakrywającego własne grzeszki.
Dlatego dzisiaj potrzebujemy rozsądnej, zrównoważonej i rzeczowej polemiki. Takiej, która będzie zmuszała dziennikarzy do rzetelnej odpowiedzi, sprawdzania faktów, używania reguł logiki, a nie demagogii. Polemiki, która w czytelnikach przynajmniej wzbudzi niepokój, że nie wszystko, o czym dowiadują się z mediów o Kościele jest objawieniem.
Jednak nowego modelu współczesnej apologetyki nie wypracuje jedno czasopismo czy radio. Jako chrześcijanie, musimy raczej skupić energię, zewrzeć szeregi i podjąć współpracę. Marzy mi się, by w ramach ogłaszanej nowej ewangelizacji, przedstawiciele różnych środowisk i mediów katolickich w Polsce spotkali się na jakimś forum, by wspólnie się pomodlić, wymienić doświadczeniami, uznać własne możliwości i niekompetencje, poprosić fachowców o radę, wsłuchać się w krytykę, także tę dla nas nieprzyjemną i oburzającą. Dopiero wtedy będziemy mogli opracować wspólną strategię działania w zmieniającej się szybko medialnej i społecznej rzeczywistości.
Jeśli niczego nie zrobimy i postanowimy przeczekać trudne czasy, będziemy coraz bardziej jęczeć z bezsilności i wykonywać zaczepno-obronne ruchy. Bo, nie łudźmy się, czasy rozpiętego parasola ochronnego nad Kościołem w Polsce się kończą. I nigdy nie będzie tak, nawet przy najlepszych strategiach, że jako chrześcijanie wybronimy się i będziemy górą. To należy sobie wybić z głowy. Świętego spokoju Jezus nam nie obiecał. Ale przynajmniej zróbmy, ile się da, by podjąć to nowe wyzwanie z otwartą przyłbicą.
Skomentuj artykuł