Żydokomuna, stalinizm i (Ludowa) Polska
W tle dyskusji o przeszłości prof. Zygmunta Baumana pojawia się kwestia tzw. żydokomuny. To zagadnienie budzące znaczne kontrowersje. Z jednej strony bywa wykorzystywane przez antysemitów, z drugiej - kwestia zbywana jest właśnie oskarżeniami o antysemityzm pod adresem tych, którzy ośmielą się o tym zjawisku wspomnieć.
Żydokomuna była faktem i zjawiskiem potwierdzonym historycznie także w najnowszych badaniach. Mówię tutaj choćby o pracy prof. Pawła Śpiewaka, wydanej w 2012 r. przez Wydawnictwo Czerwone i Czarne, pod znamiennym tytułem "Żydokomuna. Interpretacje historyczne". O tyle ważna to publikacja, że jej autorem jest osoba, którą trudno podejrzewać o antysemickie fobie.
Jak zauważa Śpiewak na kartach swej pracy: "Nieliczni komuniści pochodzenia żydowskiego ocaleli [po wojnie] w Polsce. Oni też - dawni członkowie Komunistycznej Partii Polski, z pewnym udziałem młodszej generacji rekrutowanej w latach wojennych do Polskiej Partii Robotniczej w kraju i do Związku Patriotów Polskich w Sowietach - kontrolowali państwo i półtoramilionową w okresie stalinowskim Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą". Nawet jeśli był to tylko stosunkowo krótki moment historyczny, wystarczył dla wzmocnienia wyobrażenia o żydokomunie w oczach polskiego społeczeństwa.
Wymowny w tej materii jest zapis Marii Dąbrowskiej z lata 1947 roku. Na wieść o aresztowaniu przez Urząd Bezpieczeństwa, m.in. PPS-owca Tadeusza Szturm de Sztrema, zanotowała gorzkie zdania: "UB, sądownictwo są całkowicie w rękach Żydów. W ciągu tych przeszło dwóch lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. I jak to nie ma szerzyć w Polsce wrednego antysemityzmu? I czy kto zdolny jest przypuścić, że jedynie Żydzi są dobrymi Polakami i obywatelami, którzy nie zasługują niczym na żaden sąd"? Znamienne jest to, że Dąbrowska przed wojną z całą stanowczością potępiała antysemickie działania endecji i państwa polskiego. Ale pewien próg gniewu, zrozumiałej przecież frustracji i poczucia niesprawiedliwości został po wojnie przekroczony - za udział stosunkowo nielicznej "awangardy komunizmu" wśród Żydów płacili oni wszyscy. A do tego - niestety - prawdą jest stwierdzenie Konstantego Jeleńskiego już z 1956 r.: "Mniej by Żydów pociągał komunizm, gdyby była ich Polska nie odtrącała przez tyle lat".
A trzeba pamiętać, że niezliczenie większa rzesza Żydów padła ofiarą stalinizmu, niźli budowała go choćby w powojennej Polsce. To także potwierdzają prace naukowe. Mówię tutaj o dwóch przejmujących książkach "Czerwona księga. Stalin i Żydzi" Arno Lustigera i polskim, wieluset stronicowym opracowaniu "Widziałem Anioła Śmierci. Losy deportowanych Żydów polskich w ZSRR w latach II wojny światowej". Książka o tyle interesująca, a mało znana, że jest de facto zbiorem świadectw zebranych przez Ministerstwo Informacji i Dokumentacji Rządu Polskiego na Uchodźstwie w latach 1942-1943. Wina tych Żydów w oczach Stalina była podwójna: byli zarazem Żydami, jak obywatelami II Rzeczpospolitej.
Może właśnie z tej podwójnej tożsamości polskich Żydów wynika pewna sprzeczność w przekazie Lustigera i wnioskach z raportu władz na emigracji. Autor "Czerwonej księgi" stwierdza: "Stalin zamierzał zniszczyć żydowską kulturę i świadomość narodową Żydów, Hitler chciał zgładzić Żydów jako naród. Gdy ten ostatni uprawiał ludobójstwo, pierwszy zatrzymał się na »kulturobójstwie« z zastosowaniem zbrodniczych środków". Z kolei we wprowadzeniu do polskiej pracy czytamy: "Z zwartych tu świadectw jednoznacznie wynika, że co najmniej jedna trzecia, jeśli nie połowa ludzi, którzy zetknęli się z sowieckim systemem więziennym i obozowym - nie wyszła z tego spotkania żywa. Bywało, że z kilkuosobowej deportowanej rodziny uratowała się tylko jedna osoba. Reszta została zamęczona głodem, chłodem, pracą ponad siły praz epidemiami wynikłymi z dramatycznych warunków sanitarnych i żywieniowych w czasie długotrwałego transportu oraz w łagrach i specposiołkach".
Tak wyglądała w praktyce stalinowska inżynieria społeczna, której ofiarą padali Polacy, Żydzi, krymscy Tatarzy i wiele innych narodów. Bo stalinizm to także specyficzny, wielkoruski nacjonalizm zmiksowany z komunizmem, o którym nie chce się dziś pamiętać szczególnie na lewicy. I jeszcze jedno, bardzo ważne zdanie z książki "Widziałem Anioła Śmierci": "Ludobójstwo stalinowskie polegało generalnie na pogardzie systemu władzy dla życia ludzkiego, zarówno »swoich« jak i »obcych«. Na wojnie przeciwko własnemu społeczeństwu i zarazem przeciwko tym, których uważano za jego wrogów. Na tym polegała jego osobliwość".
Trzeba to wszystko rozumieć, by lepiej uchwycić tragizm dziejów Europy Środkowo-Wschodniej. Ten żyjący wielobarwnym, wielonarodowym życiem świat, kształtowany przez stulecia, został zmieciony przez dwie zbrodnicze inżynierie społeczno-polityczne: hitlerowską i radziecką. Każdy, kto sięga pamięcią głąb choćby w dzieje własnych rodzin dostrzeże bogactwo zamordowanego świata. Problem żydokomuny i pogromów Żydów w początkach PRL pokazują także to, jak szczuto jednych przeciw drugim, jak ofiary zamieniały się w katów, by czasem znów stać się ofiarami, tyle że już z cudzą krwią na rękach. Ludzie cierpieli od dwóch totalitaryzmów i (równocześnie) wysługiwali się im. Dziel i rządź - tą metodą zawsze z powodzeniem stosowali demiurgowie, grający życiem całych narodów. My, cywilizacyjnie, żyjemy dziś na gruzowisku tamtego świata. I możemy ocalić tylko jedno - prawdę, bardziej złożoną od atakujących nas zewsząd, różnorakich przecież stereotypów.
Skomentuj artykuł