Być dobrym mężem i ojcem
Mój ojciec był wielokrotnie odznaczanym policjantem, przeszedł na emeryturę bardzo wcześnie po to, aby skupić się na piciu. Czy mogę być dobrym mężem i ojcem, jeśli mój ojciec nim nie był?
Z niepokojem obserwuję, jak w późnowiosenny dzień w północnej części stanu Nowy Jork z nieba wolno spadają drobne, białe płatki. Moja narzeczona, która studiowała w tej okolicy, strząsa je z kołnierza płaszcza. To prawdziwa prowincja, nie taka jak w wyobrażeniach ludzi, którzy myślą, że wszystko poza granicą Brooklynu jest już końcem świata, czy w głowach takich jak ja, którzy wychowywali się w pięciu różnych miejscach.
Martwię się, że jeśli jest tu tak zimno w maju, to w październiku, kiedy mamy wziąć ślub, będzie jeszcze gorzej. Śnieg może zacząć padać w każdej chwili. Moja narzeczona tylko potwierdza te obawy.
Przez przypadek odwiedzamy to miejsce w Zesłanie Ducha Świętego. Decydujemy się iść na popołudniową mszę do kaplicy uniwersyteckiej, gdzie już wkrótce weźmiemy ślub. Większość studentów o tej porze roku albo się pakuje, albo już wyjechała na wakacje, więc w ławkach siedzimy tylko my i kilkoro dzieci z kościelnego chóru.
Czuję się jak student któregoś z młodszych roczników, który przez cały rok opuszczał zajęcia i przyszedł prosto na egzamin. Moja narzeczona natomiast - kwakierka o wielkim sercu - wydaje się zupełnie niewzruszona.
Ksiądz opowiada z ambony historię Apostołów siedzących razem, skulonych ze strachu, niewiedzących, co mają ze sobą zrobić. Ich Zbawiciel i Nauczyciel został brutalnie zabity. Czy oni będą następni? Czy wszystko, co robili, poszło na marne? Mimo że mają siebie nawzajem, Apostołowie nigdy nie czuli się bardziej samotni.
Ale wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawia się nadzieja. Duch Święty zstępuje na nich i zostają odnowieni, napełnieni nową odwagą wypływającą z mocnego przekonania i obdarzeni siłą do dzielenia się dobrą nowiną ze wszystkimi, którzy będą ich słuchać.
Zauważyłem, że identyfikuję się z tymi ludźmi, z nich zranioną wiarą i wielkimi wątpliwościami. Martwiłem się, że nie wiem, jak to jest być dobrym mężem dla mojej przyszłej żony albo dobrym ojcem dla dzieci, które w przyszłości chcieliśmy mieć. W tamtym momencie, kiedy zacząłem sobie to uświadamiać, postanowiłem przestać zamartwiać się rzeczami, na które nie mam wpływu, tak jak nie mam kontroli nad pogodą w dniu mojego ślubu.
Jeśli będzie słonecznie i niebo będzie czyste, weźmiemy ślub. Jeśli będzie padać śnieg, też weźmiemy ślub. Tak jak Apostołowie widziałem wystarczająco wiele, aby uwierzyć, że piękno istnieje i że ten świat ma sens. Ale przeszedłem także przez wystarczająco wiele, aby zdawać sobie sprawę z tego, że czasem w to dobro wkracza głęboka ciemność.
Nadciągająca ciemność
Mój ojciec był wielokrotnie odznaczanym, nowojorskim policjantem, ale przeszedł na emeryturę bardzo wcześnie po to, aby skupić się na piciu. Przez to, że był bardzo podatny na zmiany nastrojów i nagłe przejścia od wściekłości do melancholii, nigdy nie nauczył ani mnie, ani mojego brata - tak jak to robili niektórzy ojcowie, o których słyszeliśmy - jak się golić, jak prowadzić samochód czy jak rozmawiać z dziewczynami.
Za to nauczył mnie kilku innych rzeczy. Nauczył mnie, jak okłamywać innych w kwestii życia mojej rodziny i jak izolować się od rówieśników.
Nauczył mnie, jak nie robić za dużo hałasu, kiedy on sam spał aż do ciemnej nocy. Tak jak Bóg ze Starego Testamentu nauczył mnie, że wszystko - nasz dom, nasze pieniądze, moje fizyczne bezpieczeństwo czy bezpieczeństwo mojej matki - było uzależnione od jego łaski i może być odebrane w każdej chwili, bez ostrzeżenia. Nauczył mnie przerażenia, które jest rozleglejsze i większe niż zwykły strach i trwa bez końca.
Mimo że mój ojciec miał w swoim życiu parę religijnych epizodów, nie pamiętam, kiedy ostatnio postawił nogę w jakimś miejscu modlitwy, nie licząc obowiązkowych ślubów, chrzcin i pogrzebów czy mojej pierwszej komunii i bierzmowania. Pamiętam za to, że kiedy wiedział już, że przegra jakąś kłótnię, nagle deklarował: "Wszyscy zaczniemy częściej chodzić do kościoła!". Jeśli kiedykolwiek spełnił tę deklarację i poszedł, to wydaje mi się, że nie znalazł tego, czego szukał.
Na tydzień przed ukończeniem szkoły średniej, właśnie kiedy przeglądałem moją mowę na zakończenie roku, którą wygłaszałem jako wyróżniony uczeń mojego rocznika, mój ojciec zmarł na skutek powikłań wywołanych przez chorobę alkoholową. Na początku przyniosło mi to niemalże ulgę.
Po raz pierwszy odkąd byłem w stanie sięgnąć pamięcią, moja rodzina była wolna od jego rządów strachu i od nieszczęścia oglądania tego, jak powoli się stacza. Ale ulga szybko przeobraziła się w gniew. To było tak podobne do niego, tak egoistyczne, umrzeć zaraz przed tak ważnym dla mnie dniem zakończenia szkoły i swoją śmiercią rzucać cień na moje osiągnięcia. Jakie to hojne z jego strony zostawiać żonę i dzieci z niczym poza długami i złymi wspomnieniami.
Myśl o żałobie po nim, użaleniu się nad jego straconą duszą, tylko burzyła mój wewnętrzny spokój.
Podczas studiów uzbroiłem się w cynizm. Szczyciłem się tym, że byłem wyuczonym agnostykiem i wyśmiewałem się z pomysłu, że istnieje wewnętrzne znaczenie lub cel czegokolwiek. Wydawało mi się, że jest to łatwa poza, która pozwoli mi przetrwać, bo nie wierząc w nic, ma się tak mało do stracenia.
Jednak któregoś dnia, kiedy szedłem na przystanek autobusowy, żeby spotkać się z kolegą, z którym miałem jechać na koncert, naszły mnie bardzo silne mdłości i poczułem, że jeśli tam pojadę, to umrę. Postanowiłem to zignorować i jakoś przejść przez to. W ten sposób wyparłem mój pierwszy atak lęku.
Półtorej roku później, kiedy szedłem na ten sam przystanek autobusowy, zostałem potrącony przez niewielkiego vana, który przejechał ze zbyt duża prędkością przez przejście dla pieszych. Odciągnięto mnie na bok i położono na chodniku z wielokrotnym złamaniem nogi, strzaskanymi obojczykami, złamanym ramieniem, poparzeniami na plecach i lewym ramieniu oraz kawałkami żwiru wbitymi na stałe w moją twarz.
Zmusiłem się, by być przytomnym do czasu, aż zostałem zabrany do szpitala i zawieziony na blok operacyjny. Byłem przerażony tym, jaki los mnie spotka, jeśli choćby na chwilę zamknę oczy.
Kiedy powoli dochodziłem do siebie, w szpitalu odwiedzał mnie ksiądz z mojej parafii. Żartowaliśmy na temat wstępnych wyborów prezydenckich 2008 roku. Mimo że chirurdzy umocnili mi szkielet tytanowymi płytkami, czułem, że moja zbroja cynizmu powoli się kruszy.
Wracając do zdrowia
Z biegiem lat moje ciało zostało całkowicie wyleczone, ale wypadek dodał wiele stresu do moich istniejących wcześniej stanów lękowych. Ta mocna mieszanka stresu i strachu sprawia, że każdy mój dzień jest wyzwaniem, z którym muszę się mierzyć minuta po minucie, godzina po godzinie. Wciąż zbyt często wracam do złych nawyków z mojego dzieciństwa, ze wstydu przerażony chowam się przed przyjaciółmi i ukochanymi osobami.
Zwracam się do modlitwy, ponieważ czuję, że mogę być w pełni szczery tylko z Bogiem, który zresztą i tak już wszystko o mnie wie. Każdego ranka i w ciągu dnia czytam Mu w myślach moją listę pretensji: choroba, śmierć, bieda, samotność. Wody oceanu się podnoszą i młodzi, gniewni mężczyźni sięgają po broń. Dlaczego na świecie jest tak wiele zła i dlaczego mam tak mało siły, żeby to zło naprawić?
I w końcu przychodzi ślub i nowe życie, które z moją narzeczoną zaczniemy po ślubie. Kocham ją i z czasem zacząłem pozwalać sobie na to, aby zacząć dzielić z nią moje lęki, które do tej pory powierzałem tylko Bogu. Ale w dalszym ciągu się martwię. Poraża mnie sugestia papieża Franciszka, który mówi, że pary nierozumiejące w pełni wyzwań, jakie stawia przed nimi małżeństwo, mogą zawrzeć związek małżeński w sposób nieważny.
Poza antyprzykładem mojego ojca nie mam żadnego wzorca, z którego mógłbym czerpać w takim związku. A co jeśli w końcu stanę się niewiele lepszy od niego?
Podczas długiej powrotnej podróży pociągiem do domu z naszej wizyty na prowincji zacząłem czytać książkę o życiu Jezusa. Jak zawsze pociągała mnie postać Józefa i jego cicha siła. Józef to człowiek, który wykonał ogromny krok wiary. Mąż Matki Boga, wzór ojcostwa dla wszystkich ojców na świecie. Mógł zaśmiać się Maryi w twarz i wyrzucić Ją ze swojego domu.
Zamiast tego wykonał krok wiary i postanowił uwierzyć w rzecz zupełnie nie do wiary. Zrobił, co mógł, i nauczył swojego Syna tego, co sam potrafił. Ostatecznie niewiele wiemy o tym, co z jego pracy wynikło. Ale wiemy wystarczająco wiele:- że był mężczyzną, który kochał Maryję. Może to jest moja odpowiedź. Jeśli będę potrafił być mężem, który kocha swoją żonę, i ojcem, który kocha swoje dzieci, być może to zamknie w sobie wszystko, co powinienem zrobić. Być może to jest wszystko, czego się ode mnie wymaga.
Miesiąc później w drodze do domu przechodziłem obok katedry św. Patryka i zatrzymałem się tam na chwilę, aby się pomodlić i zapalić świecę. Modliłem się za siebie, za wszystkich, którzy przyszli przede mną, i za tych, którzy przyjdą po mnie. I jak to często robię ostatnimi czasy, pomodliłem się za mojego ojca.
Mimo że przebaczenie wciąż wydaje się poza moim zasięgiem, mogę przynajmniej wykazać trochę zrozumienia dla zmagań, jakie toczył ze swoimi demonami. Nie będzie go na moim ślubie, nie będzie go przy narodzinach jego wnuków ani przy niczym innym, co wydarzy się na tym świecie. Ale nie jest już nieproszonym gościem, kimś nieobecnym, kto nie może przekroczyć dystansu między nami. Jest kimś, kto - jak wierzę - żałuje, że go przy tym wszystkim nie ma.
Zawsze miałem nadzieję, że kiedy dorosnę, sekretne odpowiedzi na wszystkie wielkie życiowe tajemnice same się przede mną wyjawią, pojawią się znikąd jak ogniste języki. Jednak teraz wciąż widzę, że jestem skulony ze strachu, pełen lęku, że czekam na znak. Ale już nie czuję się samotny.
Tekst ukazał się pierwotnie na łamach "America Magazine"
Skomentuj artykuł