Czystość - miłość z najwyższym znakiem jakości

(fot. LordFerguson / flickr.com)
Monika Tomalik

Niestety dopiero gdy pojawią się przykre konsekwencje grzechu nieczystości, dopiero wtedy człowiek zaczyna widzieć w co się wpakował…

Słynny test białej rękawiczki przeprowadzany w programie "Perfekcyjna Pani Domu" ma na celu sprawdzić, czy mieszkanie jest niemal idealnie czyste. To z tego powodu ludzie biorący w nim udział dwoją się i troją, by na rękawiczce nie znalazło się ani trochę śladu brudu.

Przed świętami również domownicy szaleją ze sprzątaniem, by na święta było czysto. Wszak gdy mamy czyste okna, szyby w samochodzie, czy nawet czyste okulary, to lepiej przez nie widać.

Dbamy o higienę osobistą - myjemy się codziennie, nie wkładamy na siebie brudnych ubrań, ale czyste. Brudne pierzemy. Raczej nikt nie będzie miał ochoty zjeść w restauracji potrawy zaserwowanej na brudnym talerzu. Nikt nie wejdzie na basenie do wody jeśli będzie widział, że jest ona brudna. Więc jeśli odruchowo każdy z nas wybiera to co jest czyste, to dlaczego w kwestii tak ważnej dla człowieka, a więc miłości, czystość w tym wymiarze jest ośmieszana, traktowana z uśmieszkiem?

DEON.PL POLECA

Brudu grzechu nie dostrzeżemy gołym okiem. W miłości nie da się zrobić testu białej rękawiczki, by pokazać wszystkim, że wcześniej ta miłość była brudna a teraz jest czysta. Tu są potrzebne oczy wiary. A jak ich nie ma, to człowiek nawet nie wie, że żyje w brudzie i by nie być posądzonym o staroświeckość, nie chce z niego zrezygnować! Tapla się w tym śmierdzącym błotku i co gorsza, czuje się w nim świetnie! Niestety dopiero gdy pojawią się przykre konsekwencje grzechu nieczystości, dopiero wtedy człowiek zaczyna widzieć w co się wpakował…

"Czystość to miłość z najwyższym znakiem jakości i gwarancja, że to, co ludzi łączy, to znacznie więcej niż pożądanie czy emocjonalne zauroczenie. Jeśli człowiek nie zachowa czystości, to jego miłość będzie brudna, mocno okaleczona, splamiona fizycznie, psychicznie i duchowo. Miłość jest darem, a nie kradzieżą. Stąd nieczystość, we wszystkich jej formach, jest okradaniem samego siebie i drugiej osoby z tego, co w człowieku najpiękniejsze: ze zdolności do bycia bezinteresownym i czystym darem. Czystość jest czystośćprymatem miłości, troski i wierności nad ciałem, a także umiejętność rezygnacji z przyjemności. To troska o to, by nie wyrządzić krzywdy sobie oraz innym; i to nie z tytułu lęku, ale z miłości do samego siebie i drugiej osoby. Czystość to najpewniejsza inwestycja w miłość" /bp Piotr Greger - biskup pomocniczy diecezji bielsko- żywieckiej/.

Tekst pochodzi z bloga Moniki Tomalik. Więcej na: monikatomalik.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czystość - miłość z najwyższym znakiem jakości
Komentarze (22)
A
Adam
27 czerwca 2014, 07:51
Porównuję pojawienie sie dziecka do upadku, ponieważ nie chcę mieć dzieci.  Kościół nie nakazuje mi mieć dzieci. Czy wtedy współżycie jest niedopuszczalne? Nie, może służyć tylko budowie więzi i relacji pomiędzy małżonkami. Mogę znaleźć żonę, która nie będzie chciała mieć dzieci. Ale muszę współżyć tak, żeby stwarzać możliwość poczęcia. Tu je zgrzyt.   Dzięki za komentarze i link do książki, przeczytam wkrótce!
M
myska
27 czerwca 2014, 11:18
Nawet jeśli znajdziesz kandydatkę na żonę, która podziela Twoje poglądy odnośnie posiadania dzieci to przed ołtarzem raz będziecie musieli skłamać odpowiadając "tak" na pytanie czy z miłością przyjmiecie i wychowacie wasze dzieci w wierze. Kościół nie nakazuje mieć dzieci, ale je z miłością przyjąć.
Monika Tomalik
27 czerwca 2014, 11:54
Jeśli odpowiadasz podczas śluby "tak" na pytanie kapłana, czy 'chcecie pryzjac dzieci, którymi was Bóg obdarzy?', a w sercu mówisz "nie" to ten ślub jest nieważny. Zobacz sobie na powody, dla których sąd kościelny unieiważnia ślub (tzn.stwierdza jego nieważność) jednym z powodów jest to, że jedna ze stron, albo obie osoby, od samego początku wykluczały posiadanie dzieci.
A
Adam
26 czerwca 2014, 22:42
To jest takie trochę wzajemnie się wykluczające: Musisz współżyć tak, aby wytrysk był do pochwy, ale jednocześnie są wskazane środki (npr, obserwacja, diagnostyka, konsultacje z ginekologiem i wiele innych) jak współżyć, aby w danej chwili dziecka nie mieć.  Masz chodzić po górach tam, gdzie są największe ekspozycje (nie możesz chodzić po nizinach, dolinach) i tylko tam, ale masz prawo zabiegać o jak najlepsze kaski, buty o dobrej podeszwie, mapy, znajomość topografii terenu. Jak spadniesz, Bóg tak chciał. Bądź otwarty na Bożą wolę, na to, aby Bóg mógł obdarzyć potomstwem, ale jednocześnie możesz podejmować wszelkie moralnie-katolicko-dopuszczalne kroki, aby zapłodnienie minimalizować albo wręcz uniemożliwić (bardzo dobra znajomość cyklu, jak opisują pary stosujące npr, działa skutecznie w tej materii). Czuję w tym jakiś zgrzyt. 
P
puella
26 czerwca 2014, 22:58
Dlaczego pojawienie się dziecka porównujesz do upadku? Przecież nikt wtedy nie ginie, a wręcz przeciwnie. Sęk w tym, że dziecko to dziś intruz, ktoś nieproszony, coś co się zdarza gdy się "nie uważa". A przecież dziecko JEST DAREM i tak należy na nie patrzeć. Nowe istnienie zawsze jest czymś dobrym. NPR ma pomóc małżonkom w poznawaniu siebie, ale także pełni funkcję diagnostyczną. Człowiek ma świadomie podejmować decyzję o współżyciu mając na uwadze pojawienie się dziecka, a nie chodzić do łóżka kiedy mu się zachce "bo i tak możemy mieć dziecko, więc co za różnica". Nie ma obowiązku korzystania z NPR, ale jest zakaz antykoncepcji. Czynne zapobieganie poczęciu nie jest dobre, natomiast minimalizowanie szans na poczęcie nie jest złe, bo świadomie zostawiasz pole działania Bogu i nie jesteś zaskoczony, jeśli da Ci dziecko. Nie szukaj w tym sprzeczności, bo jej nie ma.  
A
Adam
26 czerwca 2014, 21:55
Być może jest tak, że w sytuacji idealnej da się z masturbacji zrezygnować całkowicie.  Jeśli ktoś potrafi, napiszcie proszę, jak to robicie. Ja zauważam następujące drogi ułatwiające mi rezygnację z tych czynności: - jeśli próbuję zrezygnować z samego aktu masturbacji, to już jest za późno. Należy znacznie wcześniej przedsięwziąć kroki ku rezygnacji z tych czynności: * satysfakcjonujące relacje z ludźmi, głębokie relacje, żeby człowiek nie był samotny * czystość fizyczna - jeśli wokół mnie (pokój, samochód itp.) jest czysto, jeśli moje ciało jest czyste (umyte, ubranie wyprasowane), to i w płaszczyźnie autoerotyki żyje mi się łatwiej * "pieniądze, władza i kontrola" - jeśli kontroluję własne życie, mam władzę nad tym, co się dzieje wokół mnie, mam pieniądze, za które jestem w stanie normalnie żyć, czyli nie klepię biedy.. generalnie żyję w świecie na satysfakcjonującym poziomie, to też pomoga Nie jest tak, że nie wierzę w moc Bożą ani w modlitwę. Głupio jednak mi się modlić w tej intencji, gdy widzę, że to przecież zależy od mojego samozaparcia i własnej dyscypliny. 
O
olala
26 czerwca 2014, 22:49
Ojj, nie tylko Ty masz z tym problem. Zdziwiłbyś się ilu ludzi się z tym zmaga i nie widzą w tym nic złego, a wręcz się z tym obnoszą. Próbowałeś może kształtować swój charakter na innych płaszczyznach? Tzn świadomie rezygnować z czegoś, co bardzo lubisz, np. przez jakiś czas nie jeść słodyczy, nie oglądać telewizji, nie siedzieć na facebooku? Zmiany zaczynają się od małych rzeczy, jeśli będziesz w stanie powiedzieć czemuś małemu NIE i trwać w tym, to z czasem będziesz umiał też powiedzieć NIE swoim popędom. Powinieneś się modlić w tej intencji, bo "beze mnie nic nie jesteście w stanie zrobić". NIC. Podziwiam Twoją chęć walki i otwartość. Powodzenia! 
A
Adam
26 czerwca 2014, 21:47
ciąg dalszy: Jeśli mówią mi spowiednicy, że każdy akt masturbacji to grzech cieżki i należy się z tego spowiadać, to na samym starcie rezygnuję z trwania w Kościele. Chcę do czystości dążyć i o nią zabiegać, widzę płynące z niej owoce, ale jeśli raz na miesiąc zdaży mi się masturbować i muszę z tego powodu mówić o tym facetowi w sutannie, to odstręcza mnie to od ogólnego trwania w Kościele. Wierzę w moc sakramentów, ale sytuacja w konfesjonale ma również aspekt psychologiczny, który jest dla mnie kompromitujący. Podsumowując, mam wrażenie, że ramy odnośnie seksualności (i autoerotyki i takiej międzyludzkiej - małżeńskiej) są bardzo, ale to bardzo wąskie. Jeśli powiem, że jestem katolikiem, to od razu będzie wiadomo jak wygląda moje życie seksualne na danym etapie życia (a przynajmniej jak wyglądać powinno). Być może delikatnie odbiegłem od zasadniczego tematu, jednak mam wrażenie, że choć po części koresponduje on z głównymi tezami artykułu. Pozdrawiam <>< Może ktoś uważa podobnie?
M
Mino
26 czerwca 2014, 22:01
Polecam ci książkę "OD NAŁOGU DO MIŁOŚCI" Jak wyzwolić się z uzaleznienia od seksu i odnaleźć prawdziwe uczucie. Książka bardzo piękna pokazująca że masturbacja to nie problem sam w sobie. Ha... masturbacja to normalna rzecz. Niestety jeżeli człowiek obwinia się o to, że nie potrafi się kontrolować, wówczas łatwo wpaść w zamknięty krąg kompulsyjno-obsesyjny...dużo by pisać kup książkę. 
P
puella
26 czerwca 2014, 22:44
Autoerotyka ma duży wpływ na ludzką psychikę i duchowość. Jeśli ktoś okazyjnie popala jest większa szansa że zacznie palić nałogowo niż w przypadku kogoś kto nie pali. Tak samo z masturbacją - przecież każdy nałogowiec powie, że ma wszystko pod kontrolą, może skończyć kiedy chce, że to ostatni raz. Nie spowiadasz się facetowi w sutannie, ale Bogu przez kapłana. Jeśli to dla Ciebie kompromitujące, to sam widzisz że jest coś nie tak. Problemem nie jest Kościół i jego wymogi, problemem jest to, jak ludzie podchodzą do jego nauki - dopóki mi się podoba trwam, jak zaczynają się schody zaczyna się też krytyka i oburzenie. Uwierz w to, że da się żyć w czystości, a następnie działaj. Nie mówię, że nic z tym nie robisz, ale być może powinieneś zrobić więcej. Masturbacja to grzech, a grzech trzeba tępić. Czy to lekki, czy ciężki. 
A
Adam
26 czerwca 2014, 21:46
ciąg dalszy: Uważam też, że, analogicznie, wyśrubowane wymagania stawiane są odnośnie zakazu masturbacji. KKK niby mówi, że wina moralna jest mniejsza lub niewielka ze względu na niedojrzałość uczuciową (młody wiek, tak?) nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne czy społeczne, które mogą zmniejszyć, a nawet zredukować do minimum winę moralną. Mam jednak wrażenie, że tendencja duszpasterska jest taka, że jeśli został popełniony choćby jeden akt samogwałtu, to już jest to grzech ciężki i konieczność wyspowiadania się. Wydaje mi się, że Kościół i duszpasterze oczekują, iż absolutne minimum w tej kwestii to absolutna wstrzemięźliwość i czystość permanentna. Choć udaje mi się tak żyć np. przez pół roku, to wiem ile katorżniczej codziennej pracy to wymaga, a mój organizm jakby nie był w stanie się na taki tryb przestawić - ciągle ciągnie się za mną "ogon", który trzeba dzień w dzień ujarzmiać. Czasem pozbycie się nasienia, ok, niech będzie że w sposób niegodziwy i grzeszny, przynosi jednak ogromną ulgę psychiczną. Nie musi być przecież nawykiem i może występować raz na jakiś czas, nie musi prowadzić do pornografii ani do upadku moralnego w większej skali. Mam wrażenie, że łatwiej mi żyć w czystości i do czystości dążyć, jeśli nie stawiam sobie jakiegoś kosmicznego celu: "zero masturbacji, codzienna kontrola swojego ciała i swojej psychiki", tylko mniej wygórowane - szanować ludzi, patrzyć na kobiety czysto, nie pozwalać sobie na masturbację zbyt często i w sytuacjach psychicznego dyskomfortu.
A
Adam2
26 czerwca 2014, 23:44
Adamie, coś mi się wydaje że się zafiksowałeś na psychologiczno-fizjologicznym podejściu do tego tematu, przez co wydajesz się trochę rozmyty w tych poglądach. Z jednej strony widzisz owoce czystości, potępiasz antykoncepcję, z drugiej stwierdzasz, że wymagania stawiane przez Kościół są zbyt wygórowane - nie wiem dlaczego tak szybko obniżasz sobie poprzeczkę, ale stwierdzenie, że sporadyczna masturbacja dla pozbycia się nasienia przynosi ulgę psychiczną, jest bardzo ogólna, może wynikać z wielu czynników, ale nie sądzę, żeby była regułą. Człowiek w wizji chrześcijańskiej nie jest przede wszystkim cielesny, ale duchowy, możesz się z tym zgodzić lub nie. W tej też wizji, jak pisał św. Paweł w Rz 7, 18-20 "Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie.[...]". To, co próbujesz, to jest pójście na pewien kompromis, który według mnie na dłuższą metę jest szukaniem siebie i swojego życia. a ja polecam Ci szukać Jezusa - On wie, co dla Ciebie najlepsze. Pozdrawiam:)
A
Adam
26 czerwca 2014, 21:45
Wąskie te ramy w KK, a wymagania bardzo wyśrubowane... - Przed ślubem należy zachowywać wstrzemięźliwość - nie tylko z partnerem/partnerką, ale również z samym sobą. Bo dopiero z własnego życia w czystości można wyprowadzić chęć życia w czystości, gdy obok pojawi się piękna, młoda i atrakcyjna seksualnie dziewczyna. Nie jest to łatwe, ale jeśli oczekuje tego sam Bóg, to co możemy na to poradzić? "Kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie..." Nie jest łatwo tak żyć, chociaż owoce takiego życia są widoczne. - Po ślubie kolejne kajdany - tylko NPR, tylko wytrysk w pochwie kobiety. Potępiam środki antykoncepcyjne (tabletki, pigułki, spirale - to wszystko jest chore, stosunek przez prezerwatywę to pewnie jak pocałunek przez worek, nie wiem, nie próbowałem). Nie jestem tylko do NPR-u do końca przekonany - jeśli już para jest po 40-stce, mają dzieci, kobieta jest płodna jeszcze przez 10 - 15 lat, to po co ryzykować ciążę stosując NPR (wszak przez 15 lat niejedne błędy w pomiarach mogą się zdażyć, przesunięcia, choroby i zmiany w cyklu...) i choroby płodu, których przecież prawdopodobieństwo wystąpienia wzrasta wraz z wiekiem ciężarnej kobiety? Mogą zrezygnować z wytrysków do pochwy, mogą ograniczyć stosunki seksualne np. do pieszczot różnego rodzaju. Nawet jeśli nie będzie to pełne i absolutne spełnienie, sytuacja idealna, to jeśli ktoś traci na tym, to małżonkowie. Zyskują w zamian komfort psychiczny, że dzieco się nie pocznie (albo prawdopodobieństwo poczęcia się zminimalizuje).
P
puella
26 czerwca 2014, 22:27
Wiesz, to rzeczywiście wymaga wielkiej ufności. Małżonkowie ślubują że przyjmą potomstwo, którym ich Bóg obdarzy i nie ma tu nic o tym, że mogą zapobiegać ciąży. Jeśli współpracują z dobrym ginekologiem, to powinni znać siebie nawzajem i wiedzieć kiedy mogą współżyć, a kiedy nie (jeśli nie chcą mieć dziecka). Z tym że jak mówię - to wymaga ufności, bo dziecko może być im dane nawet kiedy się go nie spodziewają. I mają je przyjąć. Zakaz antykoncepcji też regluje popęd, uczy panowania nad sobą i właśnie tej ufności, że Bóg wie lepiej czy ma się urodzić kolejne dziecko czy nie. Stosunek przerywany przecież także nie zapobiega ciąży, bo wystarczy niewielka ilość nasienia, by zapłodnić komórkę. A lepiej, żeby dotarł ten najsilniejszy plemnik z wielu, niż najsilniejszy z niewielu. Ja myślę, że NPR jest dobra, bo uczy małżeństwa również otwartości na życie i na Bożą wolę. Ale równocześnie uważam, że wymaga prawdziwej odwagi i ufności Bogu.
T
takmisięwydaje
26 czerwca 2014, 19:08
Warto pamiętać, że zachowanie czystości do ślubu to nie tylko powstrzymanie się od seksu. To bardziej złożone. Chodzi o powstrzymanie się od tych wszystkich rzeczy, które sprawiają, że patrzę na swoją przyszłą żonę/swojego przyszłego męża w sposób pożądliwy, że bardziej potrzebuję ciała tego człowieka niż jego samego jako osoby.
MS
Marian Skandalista
26 czerwca 2014, 13:35
Teza w tekście słuszna, tłumaczenie niestety nieco pokrętne i zawiłe... do młodych ludzi taką retoryką się nie trafi niestety... Lepiej wg mnie tłumaczy ojciec Szustak "Seks przed ślubem nie jest potępiany przez naukę Kościoła dlatego, że seks jest zły, ale dlatego że właśnie seks jest dobry i wyjatkowy!" I może właśnie przez to seks powinien zostać pozostawiony na ten wyjątkowy i najwyższy typ więzi między kobietą a mężczyzną, jaką jest miłość małżeńska.
M
Meggi
26 czerwca 2014, 12:29
A jakież to są przykre konsekwencje? i czy naprawdę według Kościoła pary przed ślubem mają żyć ze sobą jak brat z siostrą?
A
Andrzej
26 czerwca 2014, 13:33
nikt niczego i nikomu nie nakazuje Twój wybór ... mogą, ale nie muszą ... ;) a przykre konsekwencje są zapewne wtedy jeśli pojawi się dziecko ... i co wtedy... nie było planowane, no kurde nie teraz...i się rozchodzą...przykre dla tego dziecka...temat rzeka....inaczej też jest gdy już dziecko się pojawi i nic się nie zmienia, nie jest zaskoczeniem wtedy tylko ślub jest już z dzieckiem lub z większym brzuchem ;) wtedy nasuwa się myśl, nie wytrzymali .. ;)) A jeśli wytrzymają do nocy poślubnej tym większa radość .. ;) że nie poszli na skróty ... tylko wytrzymali i tym samym sobie udowodnili że wszechobecny sex nie jest jednak najważniejszy i umieją nad sobą panować ...
P
puella
26 czerwca 2014, 13:36
A takie na przykład, że kobieta czuję się niepełnowartościowa, jakby okaleczona, wybrakowana. Poza tym coraz trudniej nad tym popędem zapanować i staje się on centrum ich spotkań czy nawet związku. Nie mają zobowiązań, odpowiedzialności wynikającej ze ślubu, więc szybciej mogą się rozstać, a jeśli mają dziecko, to je po prostu krzywdzą. Nie mają żyć jak brat z siostrą, tylko jak szanujący samych siebie i siebie nawzajem ludzie, którzy mają wspólne zainteresowania i odkrywają siebie każdego dnia na nowo.
Monika Tomalik
26 czerwca 2014, 19:39
Pisząc ten artykuł nie wymieniałam konsekwencji grzechu nieczystości, bo wydawało mi się to oczywiste. Każdy grzech jest raną zadaną Bogu jak i sobie. A w przypadku współżycia przed ślubem, dochodzi też do ranienie tej drugiej osoby. Bo gdy kocham drugiego człowieka, to nie chcę brudzić go grzechem. Nie chcę zabijać w nim Bożej obecności. A więc argument, który powtarza wiele osób, że „gdy współżyjemy ze sobą przed ślubem to nie grzeszymy, bo się kochamy. A miłość to przecież nie grzech”. To żaden argument. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwą miłością, bo jak pisze ks. Twardowski: „miłość co jest miłością, nigdy nie jest grzechem”. Pan Bóg mówi jasno: „NIE CÓDZOŁÓŻ” a gdy ktoś wie lepiej od Pana Boga co mu jest do szczęścia potrzebne, no to życzę powodzenia…bo daleko nie zajedzie…. A pierwsze przykazanie brzmi: „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. A więc gdy kocham Boga, to stawiam Jego na pierwszym miejscu, a nie kogoś, albo coś (np. miłość), bo to Bóg jest miłością, a nie na odwrót. Jeśli kobieta i mężczyzna nie są małżeństwem, to niech nie żyją jak mąż i żona. A jeśli nie widzą w tym za bardzo różnicy, to znaczy, że nie rozumieją sakramentu małżeństwa i lepiej niech go nie zawierają, aż nie zrozumieją o co w nim chodzi.
Monika Tomalik
26 czerwca 2014, 19:51
Czas narzeczeństwa, chodzenia ze sobą, jest po to, by poznać się siebie nawzajem, by seks, erotyka nie był celem ich spotykania się. Bo seks bardzo wiąże emocjonalnie ludzi i wtedy zamiast uczyć się swoich charakterów, uczyć rozwiązywać konflikty między sobą, ludzie idą w seksualność. Nie mówię już o tym, że wtedy może począć się dziecko.  Kościół zawsze będzie stał na straży czystości przedmałżeńskiej i odrzucał jakąkolwiek formę środków antykoncepcyjnych, bo mu chodzi o człowieka, żeby od początku swojego istnienia był akceptowany, chciany i otoczony miłością. Chce zapewnić mu dobry start w życiu, a nie fundować mu już od początku poczucie odrzucenia, a później nerwówkę i stres związany z nieplanowaną ciążą. A gdy po jakimś czasie rodzice stwierdzą, że jednak ich związek był pomyłką, rozstają się. A konsekwencje nieodpowiedzialnych rodziców ponosi dziecko… Większość par rozwodzi się właśnie z tego powodu, że nie umieli zachować czystości do przed ślubem. Wiecie dlaczego Kościół poleca Naturalną Metodę Planowania Rodziny (NMPR)? Bo w tej metodzie małżonkowie uczą się siebie nawzajem i co najważniejsze: szanują i oboje odpowiedzialnie podejmują decyzję o dziecku. Kobieta uczy się swojego cyklu i tak samo jej mąż uczy się cyklu żony: kiedy ma dni płodne kiedy nie. Kiedy nie planują mieć dzieci nie współżyją w te dni i wyrażają swoją miłość w inny sposób. Przecież człowiek to nie tylko seksualność. Dlatego nie mieszkając przed ślubem ze sobą, to czas by nauczyć się panować nad swoim ciałem, nad pożądaniem. Dlaczego? Wtedy ludzie uczą się czekać na siebie. Bardzo przydaję się to później, po ślubie gdy małżonkowie muszą się rozstać na pewien czas np. z przyczyn pracy z a granica, albo z powodu choroby, gdy nie mogą współżyć ze sobą itd. Gdy umieli czekać na siebie przed ślubem, to i teraz nie znajdą sobie kogoś innego do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych.
K
Katolik
26 czerwca 2014, 23:42
Plot twist: nie żyją ze sobą jak brat z siostrą, ale nimi są.