Bóg się zbliżył. A my dalej swoje

(fot. shutterstock.com)

Ojciec chce mieszkać z ludźmi. To niesamowita wiadomość. Ale tylko dla tych, którzy się Go nie boją i nie oddają czci fałszywym wyobrażeniom Boga.

"Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele" (J 14, 1-2).

Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus zauważa, że na twarzach uczniów pojawił się lęk i smutek. To ich reakcja na zapowiedź zaparcia się Piotra, którego wiara się zachwieje. Apostoł trzykrotnie wyzna, że nie zna Chrystusa. Wcześniej Judasz wyszedł, by zdradzić Mistrza. Do tego słyszą, że Jezus gdzieś odchodzi. Uczniowie nie odczuwają lęku z powodu czekającego ich cierpienia i bólu, do czego pełne prawo ma Chrystus, lecz są zagubieni, zdezorientowani, nie rozumieją, co się dzieje. Ich sercem targa niepokój, bo nie widzą sensu. Można to wyczuć w pytaniach Tomasza i Filipa: "Gdzie jest ta droga do Ojca? Gdzie jest Ojciec, o którym mówisz? My niczego nie widzimy".

Podłamanym i zmartwionym uczniom Jezus, sam pełen pokoju i ufności, opowiada najpiękniejsze kazanie o Ojcu, który chce mieszkać z ludźmi. To samo serce Ewangelii. Św. Klemens Aleksandryjski pisał, że "człowiek jako człowiek w sposób naturalny jest stworzony do zażyłości z Bogiem".

DEON.PL POLECA

Nieco później Jezus dodaje, że już na ziemi serce człowieka staje się mieszkaniem Ojca i Syna, jeśli będzie zachowywał przykazania Ewangelii. Ojciec nie przychodzi w nagrodę za dobre postępowanie, ale dlatego, że Bóg może mieszkać tylko tam, gdzie miłość. Dom, nie tylko w niebie, ale też na ziemi, jest bardziej stanem niż miejscem. Spełnianie przykazań to konkretny przejaw miłości - odpowiedź na inicjatywę Boga. Domem jest zamieszkiwanie ludzi ze sobą, którzy dzielą się całym swoim życiem. Bo można mieszkać pod jednym dachem, ale tak naprawdę nigdy się nie spotykać.

Ojciec jest otwarty na człowieka. To niesamowita i wspaniała wiadomość. Ale tylko dla tych, którzy się Go nie boją i nie oddają czci fałszywym wyobrażeniom Ojca, obojętnie czy będzie to niedostępny Bóg, wielki moralista czy arcyświęte bóstwo, odseparowane od wszystkiego. Już w starożytności wielu ludzi odrzucało Dobrą Nowinę o bliskim Bogu. Na przykład, różnej maści gnostycy - powszechnie mieniący się jako chrześcijanie - tak bardzo uwznioślili świętość Boga, że nie przyjmowali do wiadomości, aby mógł On zbliżyć się do człowieka i z nim zjednoczyć. Ich zdaniem, Chrystus mógł nawet przyjść od Boga, ale nie był Bogiem. Święty Bóg jest bowiem radykalnie oddzielony. Teodoret z Cyru twierdzi, że w ten sposób diabeł "smarując brzegi kielicha miodem, podał ludziom jako lekarstwo truciznę kłamstwa". Pokusa ta musi wyglądać atrakcyjnie i oczywiście wzniośle: broni Boga przed człowiekiem i światem, czyni Go świętszym niż On sam jest. Perfekcyjnie inteligentna zagrywka.

Św. Ireneusz z Lyonu pisał w "Adversus heareses", że "gnostycy odkryli ponad Bogiem (Bogiem naszego objawienia) "innego Boga", "inną Pełnię". W ten sposób jednak zhańbili Boga i wzgardzili Nim, uznając Go za "bardzo podrzędnego", gdyż w swej miłości i bezmiernej dobroci pozwolił się poznać ludziom" ( III, 24). Fakt, że Bóg odsłonił swoje oblicze ludziom wydawało się czymś uwłaczającym Jego godności. Prawdziwy Bóg jest ukryty. Nie kalałby się schodzeniem na ziemię, nie mieszałby się w żaden sposób z człowiekiem. Prawdziwy Bóg jest gdzie indziej, poza tym światem, ponad wszystkim. I niemożliwe, aby chciał mieć u siebie ludzi.

I tak człowiek, opierając się Dobrej Nowinie, stworzył sobie "innego" Boga, rzekomo objawionego tylko "wybranym". Reszta żyje w fałszywej świadomości, w iluzji. A cała ta wzniosła konstrukcja teologiczna wymyślona została tylko po to, by nie przyjąć Jego bliskości i zbawić się samemu. Jeśli Boga nie ma w świecie, to nic dziwnego, że według gnostyków wszystko, co stworzone skażone było złem i niedoskonałością. Absolutnie niemożliwe też było Wcielenie i zmartwychwstanie ciała. Dlaczego tak trudno przyjąć, że nieskończony Bóg może z własnej woli stać się skończony? Dlaczego to nie mieściło się im w głowie? Bo gdyby tę prawdę rzeczywiście przyjęli, musieliby zmienić coś w swoim życiu. Lepiej więc trzymać Boga na dystans.

Do dzisiaj niewiele się zmieniło. Epoka nowożytna stworzyła odświeżoną wersję starożytnej herezji - deizm. Bóg może i jest, ale z nami nie ma nic wspólnego. Może i świat stworzył, człowieka też, a nawet zostawił nam moralność, którą nie wiedzieć czemu, należy zachowywać. Pewnie dlatego, żebyśmy się do końca nie pozabijali. Ale tego Boga poznać się nie da. Rozum mamy za słaby. Bogu też przecież nie przystoi, żeby tak się spoufalać z człowiekiem. I w ogóle po co Mu to do szczęścia potrzebne?

Biskup opolski Andrzej Czaja w książce "Szczerze o kościele" wyznaje, że "wielu z nas tak naprawdę jest deistami, a nie chrześcijanami. Bóg stanowi dla człowieka pewną abstrakcyjną rzeczywistość, utożsamiany jest z niedostępnym absolutem. To znaczy, że taki wierzący nie dotknął ani tajemnicy wcielenia, ani zmartwychwstania. Bóg jest blisko. Jest z nami w Jezusie Chrystusie. Deizm naszej wiary objawia się w tym, że żyjemy jakby naszego Pana z nami nie było".

Praktyczny deizm w Kościele przejawia się też w tym, że to, co religijne kojarzy się tylko z modlitwą, kultem, szczególnymi czasami. I jest oddzielone od codziennego życia i chrześcijańskiego rozwoju. Natomiast Bóg jest pomnikiem z kamienia w zaświatach. A przecież już w judaizmie, a tym bardziej w Ewangelii, każdy człowiek jest obrazem Boga. Ochrzczeni są Ciałem Chrystusa. Kościół jest mieszkaniem Ducha. Ale przyjęcie tego byłoby zbyt zuchwałym posunięciem. Dlaczego? Bo należałoby się nawrócić, czyli zmienić myślenie. Lepiej trzymać Chrystusa Zmartwychwstałego na dystans.

Jezus ogłasza jeszcze inną zdumiewającą rzecz: Ojciec daje się poznać w Synu - człowieku. Powiedzmy sobie szczerze: żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie nazywa siebie w taki sposób: "Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie". To język, który nie pasuje do opisu ludzkiej rzeczywistości. I może dlatego wydaje się tak nieprawdopodobny w ustach człowieka, który jadł, pił, spał, cierpiał, rozmawiał. Twierdzenie, że jest się samą podstawą całej rzeczywistości, że jest się jedną wielką odpowiedzią na podstawowe i ostateczne pytania człowieka, nie może pochodzić od samego człowieka. Każdemu z nas te określenia wydają się wysoce abstrakcyjne, oderwane od życia, bo my w ogóle nie myślimy w takich kategoriach - nie jesteśmy bogami. Jeśli nie uwierzy się, że Jezus jest Synem Ojca, czyli również Bogiem, to słowa Chrystusa brzmią jak mowa obłąkanego.

Jezus nie mówi o tym do tłumów. Ich naucza w przypowieściach. Natomiast uczniów, którzy są z Nim, wprowadza głębiej w życie Boga. Taki język jest kompletnie niezrozumiały dla tych, którzy są daleko i wcale nie chcą angażować się w relację, nie chcą poznać Chrystusa.

Gdy Jezus oświadcza "Znacie drogę, dokąd ja idę", używa greckiego słowa "eidein" - dosłownie "widzieć fizycznymi oczami", ale też "poznać". W języku angielskim "widzieć" oznacza też "rozumieć". Potocznie mówi się: "Widzę (I see), o co ci chodzi". Chrystus - Droga jest widzialny. Być może wiele osób ma problem z wiarą w Boga, ponieważ chcieliby Go poznać w jakiś nieludzki, abstrakcyjny i duchowy sposób. Diabeł nienawidzący ciała i materii próbuje przekonać człowieka, że wiara jest tylko czymś duchowym. Według Ewangelii to, co duchowe poznajemy najpierw przez to, co fizyczne, zmysłowe i dotykalne, a nie ponad tym, czy w odseparowaniu od świata. Później przychodzi dopiero głębsze poznanie, które jest darem Boga bardziej niż owocem naszych poszukiwań. Św. Paweł mówi do Greków, że Bóg pozwalał przez wieki ludziom, "aby Go szukali, czy nie znajdą Go niejako po omacku" (Por. Dz 17, 27), czyli przez "macanie", dotyk. Bądźmy więc litościwi wobec Tomasza, który, aby wiedzieć kim jest Jezus i znać drogę, chciał po zmartwychwstaniu dotknąć ran Pana.

Intrygująco więc brzmi pytanie Jezusa, które On, wyraźnie zdziwiony, kieruje do Filipa: "Tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś? Kto mnie widzi, widzi także Ojca" (J 14, 9). To pytanie musi sobie postawić każdy z nas: "Tyle lat wierzysz, a jeszcze nie wiesz, kim jestem? Masz Pismo św. Masz Kościół i sakramenty. Masz za sobą wieki Tradycji. Masz tylu świętych świadków. I jeszcze Mnie nie znasz? I ciągle tworzysz sobie Boga na swój obraz? Zastanów się więc dobrze, jaką drogą idziesz i co według ciebie znaczy wierzyć.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg się zbliżył. A my dalej swoje
Komentarze (3)
Zbigniew Ściubak
14 maja 2017, 16:50
"Ale tego Boga poznać się nie da." Ksiądz poznał Boga? Albo nie, proszę nie odpowiadać. Będą wywody.
14 maja 2017, 00:50
"Powiedzmy sobie szczerze: żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie nazywa siebie w taki sposób: "Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie"." Wielu już tak mówiło. Sporo ludzi tak mówiło, podobnymi słowami .... nie byli ludźmi o zdrowych zmysłach? Dość przykre w odniesieniu do Jezusa. Ja myślę, że Jezus był dość normalny, choć czasem nieco i on odlatywał.
14 maja 2017, 00:22
Chrystus - Droga jest widzialny. Być może wiele osób ma problem z wiarą w Boga, ponieważ chcieliby Go poznać w jakiś nieludzki, abstrakcyjny i duchowy sposób. Diabeł nienawidzący ciała i materii próbuje przekonać człowieka, że wiara jest tylko czymś duchowym. Według Ewangelii to, co duchowe poznajemy najpierw przez to, co fizyczne, zmysłowe i dotykalne, a nie ponad tym, czy w odseparowaniu od świata. Później przychodzi dopiero głębsze poznanie, które jest darem Boga bardziej niż owocem naszych poszukiwań. Też tak uważam.