Chrześcijaństwo według J. Ratzingera

Chrześcijaństwo według J. Ratzingera
(fot. EPA/MICHAEL KAPPELER)

"Uczeń Chrystusa ostoi się w świecie, jeśli będzie rozumiał, w co wierzy" - pisze na pierwszych stronach "Wprowadzenia w chrześcijaństwo" Joseph Ratzinger. W zbiorze wykładów na temat Credo Kościoła, które bawarski teolog wygłosił w 1967 roku na uniwersytecie w Tybindze, a potem wydał w wersji książkowej, nie obawia się stwierdzić, że to właśnie "wiara umożliwia człowiekowi w dzisiejszych czasach bycie naprawdę człowiekiem".

Jego dzieło, napisane również z myślą o ludziach niewierzących i poszukujących, okazało się hitem. Nic dziwnego, skoro przetłumaczono je dotychczas na ponad 20 języków.

Pierwszy raz przeczytałem "Wprowadzenie w chrześcijaństwo" 8 lat temu, a więc jeszcze przed rozpoczęciem pontyfikatu Benedykta XVI. I uznałem je za teologiczną perłę, prawdziwą kopalnię mądrości, dzięki której teolog Joseph Ratzinger stał mi się bliski. Postanowiłem wrócić do tej książki tuż po zapowiedzi abdykacji. Przyszły Papież prezentuje się w niej jako wytrawny teolog i myśliciel, który uznaje ograniczone możliwości ludzkiego poznania: "Prawdziwie o Bogu możemy mówić tylko wtedy, gdy zrezygnujemy z chęci zrozumienia i stwierdzamy, że Boga nie da się pojąć". Przyjmując to fundamentalne założenie, Ratzinger stara się wyjaśnić, na czym polega chrześcijańska wiara. A wplecione tu i ówdzie diagnozy stanu ducha człowieka Zachodu, moim zdaniem, pozostają wciąż aktualne.

Teolog środka

DEON.PL POLECA

Już pod koniec Soboru Watykańskiego II, Joseph Ratzinger zaczął zauważać niepokojące oznaki kryzysu w Kościele. Jego zdaniem, sporo teologów podryfowało w niebezpiecznym kierunku, poddając się fali wąsko rozumianego postępu. Po zachwianiu się wielkich ideologii, które miały zbudować raj na ziemi, w Europie powstała ogromna próżnia duchowa. Jednak świat zachodni, nabrawszy oddechu, ponownie zachłysnął się ideami marksizmu, czyli czysto ludzkim działaniem, z natury ograniczonym do tego, co widzialne i dotykalne.

Ratzinger pisał, że człowiek lat 60. nie ma już odwagi poznawać otaczającej rzeczywistości bezinteresownie, gdyż prawda (jeśli w ogóle istnieje jakakolwiek) o tyle jest ciekawa, o ile da się ją przełożyć na wymierne korzyści. W takiej aurze prawdy się nie odkrywa, lecz się ją tworzy, skoro poznać można tylko to, co sami zdziałamy. I tak polityka, ekonomia i rewolucyjne przewroty wzięły górę nad pokornym otwarciem się na działanie Boga, który w  procesie przetwarzania świata znowu uznany został za małoskutecznego gracza i zepchnięty do sfery prywatnej. Ratzinger ubolewa, że w imię przypodobania się współczesnym niektórzy teologowie połknęli haczyk fałszywej nowoczesności i "złagodzili" radykalizm chrześcijaństwa, wypłukując z niego to, co najistotniejsze. W ten sposób chrześcijaństwo ukazało bardziej "pociągające" oblicze, bo skrojone wyłącznie na ludzką miarę, lecz właśnie z tego powodu jego wpływ na kulturę i życie społeczne zaczął sukcesywnie słabnąć.

Trzeba jednak zaznaczyć, iż Benedykt XVI nigdy nie był przeciwnikiem "aggiornamento" (uwspółcześnienia) Kościoła, co najwyżej nie pochwalał jego uproszczonej i płytkiej wersji. Nie idealizuje też przeszłości, sądząc, iż wystarczyłoby przywrócić "złoty wiek" Kościoła, który ponoć kiedyś istniał: "Jeżeli dziś, jako wierzący naszych czasów, słyszymy może z pewną zazdrością, że w średniowieczu wszyscy wierzyli bez wyjątku, to dobrze jest spojrzeć za kulisy. (…) Zobaczymy wtedy, że już wówczas było wielu takich, którzy tylko szli za innymi, a stosunkowo mało takich, którzy rzeczywiście szli za wewnętrznym poruszeniem wiary". Niemiecki teolog jest więc krytyczny wobec wiary przyjmowanej jako konwencja, system rytuałów i społecznych zwyczajów, za którą nie stoi spotkanie z Chrystusem i świadoma decyzja. Jego zdaniem, taka "zewnętrzna" wiara prędzej czy później załamuje się i nie zdaje egzaminu, zwłaszcza wtedy, gdy otaczająca kultura przestaje już eksponować chrześcijańskie wartości.

Myślenie teologiczne Ratzingera cechuje zrównoważony stosunek zarówno do tradycji jak i do nowoczesności. "Nie wszystko, co stare, jest dobre, nie wszystko, co nowe, jest lepsze" - pisze we "Wprowadzeniu". Dlatego dąży do zachowania równowagi między "powrotem do źródeł" a niezbędnym dostosowaniem niektórych przejawów chrześcijaństwa do zmieniających się czasów. W wywiadzie rzece "Bóg i świat" z 2001 roku, zauważając liczebny spadek chrześcijan w Europie, ówczesny Prefekt Kongregacji Wiary mówi o konieczności poszukiwania "nowych dróg otwarcia na zewnątrz, nowych sposobów uczestnictwa tych, którzy pozostają poza wspólnotą wierzących". Nie uważa jednak, że tradycję należy całkowicie obezwładnić i żywcem zakopać w grobie.

Chrześcijaństwo to droga

W zamierzeniu autora jednym z kluczowych celów "Wprowadzenia  w chrześcijaństwo" jest ukazanie węzłowych punktów wiary zakorzenionej w Piśmie Świętym i Kościele. Nie sposób przytoczyć tutaj wszystkich. Wybiorę więc te, które wydają mi się najważniejsze i najbardziej oryginalne.

Na początku książki Ratzinger próbuje wyrazić paradoks, przekraczający możliwości umysłu także współczesnego człowieka. Pisze, że wiara oznacza skupienie uwagi na tym, czego nie widać. Szokuje, bo twierdzi, że wiara idzie w poprzek dominującego myślenia, ponieważ dla niej najbardziej rzeczywiste jest to, czego ludzkie zmysły nie są w stanie odebrać i sobie podporządkować. Jednak ta niewidzialna rzeczywistość, która każe drżącemu człowiekowi bezgranicznie jej zaufać, "utrzymuje i umożliwia wszelką rzeczywistość". Jest niewidzialna, ale dostępna, udzielająca się człowiekowi. "Wiara zawsze jest ryzykiem, że się przyjmie jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać - pisze niemiecki teolog.

Ratzinger sprzeciwia się pojmowaniu chrześcijaństwa wyłącznie jako religii pojętej w duchu rzymskim, gdzie liczyło się przestrzeganie określonych form i zwyczajów rytualnych, które miały na celu ułożenie doczesnego życia. Droga Jezusa Chrystusa nie jest również prawem, które przynależało bardziej do Starego Przymierza, a tym bardziej nie jest sprawiedliwością zaskarbioną zachowywaniem prawa: "Nie jest jeszcze chrześcijaninem, kto ciągle tylko oblicza, co musi zrobić, by było dosyć i by z pomocą kazuistycznych sztuczek mógł jeszcze uważać się za człowieka czystego sumienia". To, co przynosi Jezus Chrystus, przekracza zarówno religię jak i prawo.

Chrześcijaństwo jest w ścisłym sensie wiarą, ponieważ odpowiada na działanie Boga osobowego, który, choć ukryty, objawia się w historii. Czyni to jednak w sposób prosty i niepozorny. Wybiera pyłek kosmiczny, którym jest ziemia, znajduje upodobanie w zapadłym Nazarecie i w z pozoru niczym nie wyróżniającym się cieśli. Właśnie chrześcijaństwo niestrudzenie ogłasza (za co boleśnie obrywa od początku swego istnienia), że człowieczeństwo Jezusa Chrystusa jest podwójną kosmiczną klamrą. Jedna z nich spina to, co widzialne z tym, co niewidzialne, a druga łączy przeszłość i teraźniejszość. Rzecz niepojęta dla myśli ludzkiej.

Nie my pierwsi

Wiara jest relacją z Jezusem Chrystusem, który przychodzi, by dawać i uwalniać. Na przekór roszczeń większości religii, w Nowym Testamencie to "nie człowiek przychodzi i przynosi Mu dar pojednawczy, tylko Bóg przychodzi do człowieka, by mu dawać". Tylko pycha i samowystarczalność nie pozwala otworzyć się na Boga, który jest "myślą miłującą", czyli stwórczą. Chrześcijaństwo jest połączeniem zaufania, myśli i miłości. Rozprzestrzeniło się także dlatego, że przyswoiło myśl, zrewolucjonizowało wiele wypracowanych przez ludzkość pojęć, nadając im nowe znaczenie. Bo tam, gdzie brakuje miłości, pozostaje bezduszna walka o idee i dogmaty. A gdzie niknie myśl, miłość staje się egzaltowanym romantyzmem. Wiele religii pogańskich (starożytnej Grecji i Rzymu) zniknęło, ponieważ, zdaniem Ratzingera, oderwały się od myśli, ucieleśnionej w starożytnej filozofii. Tymczasem chrześcijanie przez przybliżenie się do niektórych systemów filozoficznych, które wieściły istnienie jednej praprzyczyny rzeczywistości, odrzucili ateizm, naiwny politeizm jak i sztywny monoteizm. Nic dziwnego, że wyznawcy drogi Chrystusa zostali oskarżeni o szerzenie ateizmu bądź nieortodoksyjności.

Jednak radykalna bliskość Boga w Jezusie z Nazaretu okazuje się największym kamieniem zgorszenia zarówno dla pogan jak i dla wierzących. W historii ciągle dochodziło do zakwestionowania boskości Chrystusa. Dlaczego? Ponieważ "Bóg stał się nam tak bliski, że Go możemy zabić i przez to niejako przestaje być dla nas Bogiem". (…)I pytamy się, zwłaszcza gdy porównujemy chrześcijańskie objawienie z religijnością Azji, czy by nie było o wiele prościej wierzyć w to, co wieczne - utajone"?

Chrześcijaństwo obrusza najwybitniejszych filozofów, którzy Absolut odrywają od świata i człowieka, ukazując go jako szczęśliwą i zamkniętą w sobie istotę. Jednak Ewangelia pokazuje, że "najwyższy sposób istnienia to relacja, a nie samowystarczalność i oparcie się tylko na sobie". Wiara chrześcijańska oburza również monoteistów, bo ukazuje jednego Boga jako niepojętą wspólnotę Osób.

Musisz umrzeć, by przyjąć

Tak czy owak chrześcijaństwo wymaga decyzji. Prowokuje do rozstrzygnięcia, opowiedzenia się, a więc najpierw… odrzucenia, negacji, oczyszczenia, odżegnania się. Od kultu erosa, trwogi i zabobonu, od adorowania władzy politycznej, ubóstwienia narodu. Wzywa do "zerwania z odnoszeniem wszystkiego do siebie", do przejścia od bycia dla siebie do bycia dla innych. Domaga się skoku w przepaść, radykalnego zwrotu w patrzeniu na świat, który nie jest przypadkowy i chaotyczny. "Świat pochodzi od rozumu, a tym rozumem jest Osoba, jest Miłość - o takim Bogu mówi nam nasza biblijna wiara".   

Za szczególnie kluczowe, także w naszych czasach, uważam podkreślenie przez Ratzingera prymatu uczestnictwa nad działaniem w chrześcijaństwie. "Otrzymanie wyprzedza wykonanie. Tylko dlatego, żeśmy otrzymali, możemy też wykonać". Bardzo wielu gorliwych chrześcijan żyje dzisiaj tak, jakby wszystko zależało od ich wysiłków.  Często błędnie na czoło wysuwa się wymagania moralne, ćwiczenie "silnej woli", składanie ofiar, zasługiwanie pojęte jako zarabianie na życie wieczne. Tymczasem "człowiek staje się najbardziej sobą nie przez to, co czyni, lecz przez to, co otrzymuje". W chrześcijaństwie ważniejsze jest to, co otrzymane i przyjęte niż to, co może być przez nas wytworzone i osiągnięte.

Cała duchowa walka w życiu chrześcijanina toczy się o to, by stopniowo dojść do utraty totalnej niezależności, która sprawia, że Bóg wydaje się być intruzem, rywalem i zagrożeniem. A przecież ten Bóg przychodzi jak jeden z nas, by nieść człowieka na swoich skrzydłach. Taki lot w górze jest wiarą. Prawdziwie chrześcijańską.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Chrześcijaństwo według J. Ratzingera
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.