Kiedy czytamy Ewangelie, widzimy, że Jezus przeżywał różnego rodzaju emocje, pozytywne i negatywne. Zanosił je jednak do Boga Ojca - mówi Dariusz Kowalczyk SJ
Pismo Święte milczy na temat śmiechu Jezusa, wiemy jednak, że Chrystus "zapłakał" - mówi o tym Ewangelia. Zastanawia mnie, czy Jego płacz przy grobie Łazarza był na pewno wywołany śmiercią przyjaciela - przecież mężczyzna zaraz miał zostać wskrzeszony. Być może opłakiwanie przyjaciela było rodzajem rytuału lub - interpretując to wydarzenie teologicznie - Jezus pochylił się nad niedowiarstwem tych, którzy nie wierzyli, że może dokonać cudu większego niż uzdrowienie. A może jednak górę wzięły emocje? Jaka jest historia i rola emocji w Kościele?
Człowiek to nie tylko rozum i wola, lecz także emocje. Człowiek pozbawiony emocji to człowiek chory. Jezus tymczasem był człowiekiem prawdziwym, zdrowym. Jego emocje nie były udawane ani rytualne, ale autentyczne.
Emocje to w ogóle bardzo ciekawy temat. W przepowiadaniu Kościoła były one niekiedy niedoceniane, a nawet podejrzane. Emocje religijne kojarzą się z czymś płytkim albo - z drugiej strony - histerycznym. W XVII wieku pojawił się nurt zwany kwietyzmem, który podkreślał znaczenie wewnętrznego spokoju, umniejszając wagę czynów i odpowiedzialności człowieka. Kwietyzm został potępiony przez papieży. Kościół katolicki krytycznie odnosił się do idei, które zdawały się redukować wiarę do przeżycia, odczucia, osobistego doświadczenia, emocji. Widział w nich niebezpieczeństwo subiektywizmu i w konsekwencji oddalenia się od zobiektywizowanej wiary głoszonej przez Magisterium Kościoła.
Wbrew temu, co sądzą lub głoszą niektórzy oponenci katolicyzmu, Kościół starał się opierać swe nauczanie bardziej na rozumowych racjach niż na uczuciach. Za rozumowymi racjami miała podążać wola, czyli konkretne działanie. Stąd nie brakowało w różnego rodzaju szkołach duchowości postawy woluntarystycznej. Chodziło o poznanie zdrowej nauki i podejmowanie wysiłków, aby za nią podążać. Miała w tym pomagać asceza, w tym różne formy umartwień. Emocje, spontaniczne wyobrażenia spychano gdzieś na bok, aby nie przeszkadzały w podążaniu woli za rozumem. Okazuje się jednak, że emocji lepiej nie tłamsić, bo stłamszone i tak się ujawnią, tyle że w jakiejś złej formie. Sama wola często nie wystarcza, by trwać przy dokonanych wyborach. Trzeba dotknąć sfery uczuć, uświadomić sobie, co przeżywamy, ponazywać emocje, które są w nas, i w ten sposób porządkować sferę emocjonalną.
Co dobrego możemy zrobić z emocjami?
Emocji nie możemy sobie narzucić ani też nie możemy wyzbyć się ich siłą woli, możemy je natomiast oswajać, znajdować im właściwe miejsce, lokować je tam, gdzie chcemy. Nieuświadomione i nieuporządkowane, wpływają na nasze myślenie i chcenie i podporządkowują je sobie. Wagę emocji dostrzegł intuicyjnie św. Ignacy Loyola, założyciel jezuitów, którego często przedstawia się błędnie jako rycerza-woluntarystę. Tymczasem był to człowiek bardzo uczuciowy, a w swoich Ćwiczeniach duchownych proponuje konkretne metody porządkowania uczuć. Zaraz na początku Ćwiczeń stwierdza: "Ćwiczenia duchowne to przygotowanie i usposobienie duszy po to, żeby się pozbyć nieuporządkowanych przywiązań, a gdy się ich pozbędziemy, żeby szukać woli Bożej i odnajdywać ją w ułożeniu własnego życia tak, by zbawić duszę". Usposobienie duszy, pozbywanie się nieuporządkowanych przywiązań dotyczy w dużej mierze właśnie naszych emocji.
Jakich emocji doświadczał Jezus?
Kiedy czytamy Ewangelie, widzimy, że Jezus przeżywał różnego rodzaju emocje, pozytywne i negatywne. Zanosił je jednak do Boga Ojca. Można by powiedzieć, że Jezus z Nazaretu porządkował swe emocje, wprzęgał je w misję, którą miał do wypełnienia, stając wobec Ojca.
Tak dzieje się we wspomnianej przez pana opowieści o wskrzeszeniu Łazarza. Czytamy w niej, że Jezus okazywał "głębokie wzruszenie" (J 11,38). Ale to wzruszenie było wpisane w Jego relacje z Ojcem i w misję, jaką od Niego otrzymał: "Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej [chwale Ojca], aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą" (J 11,4).
A co z wiedzą uprzedzającą o wydarzeniach, którą miał Pan Jezus?
Rozumiem, że odnosi się pan do poruszonej wcześniej kwestii, czy emocje Jezusa mogły być prawdziwe, skoro wiedział, że Łazarz powróci do życia. Po pierwsze, powtórzmy to, co podkreślaliśmy w poprzednich rozdziałach: Wcielenie było rzeczywistym uniżeniem Syna Bożego, który złożył swą Boską moc w ręce Ojca. Nie działał więc sam z siebie. Pewność czerpał z relacji z Ojcem, stąd przy wskrzeszeniu Łazarza nie skupia się na sobie, ale na Ojcu: "Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz" (J 11,41-42). Ta wiedza Jezusa nie świadczy o Jego zadufaniu w sobie, ale o całkowitym zaufaniu Bogu.
Po drugie, popatrzmy na historię Łazarza z perspektywy Chrystusowego krzyża. Nawet w wypadku Jezusa pewność zmartwychwstania nie przekreśliła trwogi konania. Radość wielkanocnego poranka nie przekreśliła bólu męki. Nawet dziś, kiedy przeżywamy Wielki Piątek, możemy odczuwać autentyczny smutek i żal, chociaż wiemy, że Chrystus zmartwychwstał. Pewność, że happy end nastąpi, może iść w parze z różnymi uczuciami, które budzą się, póki toczy się jakaś dramatyczna historia.
I po trzecie, wzruszenie Jezusa dotyczyło nie tylko samego Łazarza, ale także ludzi, którzy autentycznie boleli z powodu jego śmierci. Ewangelista Jan zapisał: "Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona [Maria] i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił [...]" (J 11,33). Łazarz został wskrzeszony, ale jego śmierć i ból bliskich były jak najbardziej prawdziwe. Prawdziwe było też wzruszenie Jezusa. Miłość solidaryzuje się, także uczuciowo, z cierpiącymi, nawet jeśli wiadomo, że cierpienia przeminą i wszystko skończy się dobrze.
Czy zatem Pan Jezus się śmiał?
W Imieniu róży Umberto Eco stworzył postać mnicha Jorge, który uważał śmiech za rzecz diabelską. Jednym z jego argumentów jest to, że Jezus nigdy się nie śmiał. Hildebertus Cenomanensis napisał: Flevisse lego, risisse numquam ("Czytam, że płakał, ale nigdy, że się śmiał"). Rzeczywiście, na kartach Ewangelii widzimy Jezusa wzruszonego, zasmuconego, płaczącego, bolejącego, zagniewanego, zdziwionego, ale trudno wskazać jakiś fragment, w którym Chrystus się śmieje. Nawet kiedy Jezus uczestniczy w jakimś przyjęciu, to nie ma mowy o dowcipach i wybuchach śmiechu, które na przyjęciach przecież się zdarzają. W Ewangeliach słowo "śmiać się" i jego pochodne pojawiają się rzadko. W opowieści o córce Jaira mowa jest o ludziach, którzy śmiali się z Jezusa, a właściwie Go wyśmiewali (zob. Mt 9,24). Moglibyśmy powiedzieć, że chodzi tu o tak zwany śmiech głupiego. W Łukaszowej wersji błogosławieństw czytamy: "Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie" (Łk 6,21; por. Jk 4,9). Z tego jednak, że Ewangelie nie mówią wprost o śmiejącym się Chrystusie, wcale nie wynika, że Jezus nigdy się nie śmiał. Wszak opowieści ewangeliczne nie są dokładną kroniką wszystkiego, co robił Jezus.
Czy w Ewangeliach są jednak fragmenty, które pozwalałyby wnioskować, że Jezus się śmiał?
Owszem, w Ewangeliach znajdujemy elementy, które pozwalają nam wyobrażać sobie Jezusa jeśli nie śmiejącego się, to na pewno doświadczającego radości, uśmiechniętego. U św. Łukasza czytamy: "W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi [...]»" (Łk 10,21). Fragment ten nazywany jest "Hymnem radości". O radości opowiada Jezus w trzech wspaniałych przypowieściach w Ewangelii św. Łukasza: o zagubionej owcy, zagubionej drachmie i o synu marnotrawnym.
Ten, kto znajduje zagubioną owcę, zaprasza innych, by cieszyli się razem z nim (zob. Łk 15,6). Jezus konkluduje: "Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia" (Łk 15,7). Możemy sobie wyobrażać, że Jezus, wypowiadając te słowa, uśmiecha się promiennie. Co więcej, możemy - zgodnie ze słowami Jezusa - wyobrażać sobie radość aniołów i zbawionych w niebie. Analogicznie dzieje się w przypowieści o zagubionej drachmie. Kobieta znajduje zagubioną drachmę i sprasza sąsiadki i przyjaciółki, aby cieszyły się razem z nią. "Tak samo -konkluduje Jezus - radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca" (Łk 15,10). Natomiast w przypowieści o synu marnotrawnym miłosierny ojciec wyprawia ucztę z powodu powrotu syna, a kiedy starszy syn - kierowany zazdrością - czyni mu wyrzuty, ojciec odpowiada: "trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój [...] zaginął, a odnalazł się" (Łk 15,32). Przytoczmy jeszcze słowa, które Chrystus wypowiedział do apostołów i które są swoistym podsumowaniem celu Jego nauczania: "To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna" (J 15,11). A zatem Ewangelia, którą głosi Mistrz z Nazaretu, ma prowadzić do radości. Z kolei jednym z przejawów radości jest śmiech.
Jest jeszcze jeden element, który można dostrzec u Jezusa, a który wiąże się jeśli nie ze śmiechem, to na pewno z uśmiechem. Mam na myśli ironię. Tak! Jezus bywa ironiczny. Weźmy na przykład przypowieść o pannach mądrych i pannach głupich. Kiedy wyobrażam sobie Jezusa, jak ją opowiada, to widzę, jak się uśmiecha, właśnie ironicznie, gdy dochodzi do momentu, w którym panny głupie zastają drzwi zamknięte, a pan młody mówi, że ich nie zna. Ironię dostrzegam też w dialogu z Syrofenicjanką. Choć kiedy Mistrz z Nazaretu mówi do biednej kobiety: "Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom" (Mk 7,27), można Jego słowa odebrać jako przejaw szorstkości, Syrofenicjanka chyba również dostrzegła w nich ironię, bo się nie obraziła, ale odpowiedziała rezolutnie: "Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci" (Mk 7,28).
W świetle przytoczonych wcześniej fragmentów, takich jak 15 rozdział Ewangelii św. Łukasza, które przecież objawiają nam Boga, można by powiedzieć, że wewnętrzne życie samego Boga polega na radości, że wszelka autentyczna radość ma swe ostateczne źródło w Bogu. Przypomina mi się, jak Orygenes argumentował, dlaczego Syn Boży musi być współwieczny Bogu Ojcu: Syn - powiadał ten wielki teolog starożytności -jest radością Ojca. Gdyby zatem był taki moment, w którym Syna by jeszcze nie było, to należałoby stwierdzić, że Bóg Ojciec nie miał wtedy radości, co jest absurdem. Bóg jest bowiem odwieczną radością miłowania. Ojciec, Syn i Duch Święty są wspólnotą radości i miłości. Mamy zatem prawo wyobrażać sobie, że trzy Osoby Boskie radują się sobą nawzajem i śmieją się do siebie, choć to oczywiście obraz antropomorficzny, który ma swoje granice. Podoba mi się też stwierdzenie, że Bóg ma olbrzymie poczucie humoru - w przeciwnym razie nie stworzyłby nas i nie zaprosił do wiecznej wspólnoty z sobą.
Czy w księgach Nowego Testamentu znajdziemy też wzmianki o tym, jak emocje postrzegali chrześcijanie pierwotnego Kościoła, jakie było miejsce tych emocji w życiu Kościoła? Czy może były one ukrywane?
Nie brakuje w listach Nowego Testamentu fragmentów, które mówią o emocjach jako ważnym elemencie życia wspólnotowego. Paweł Apostoł pisze o potrzebie empatii, współodczuwania: "Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach!" (Rz 12,15-16). A zatem uczucia nie są skrywane. Wręcz przeciwne - są dostrzegane, nazywane i współodczuwane. W Liście do Filipian św. Paweł mówi o serdecznym współczuciu, a potem prosi adresatów listu: "dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha [...]" (Flp 2,2). Pragnie więc jedności nie tylko w perspektywie jakiejś doktryny, przekonań, ale także jedności afektywnej. Myślę, że tego właśnie brakuje niekiedy w naszych katolickich wspólnotach lokalnych - współodczuwania, jedności serc.
Nie zapomnę, jak w 2008 roku papież Benedykt XVI mówił do jezuitów o składanym przez nich "czwartym ślubie" - ślubie posłuszeństwa następcy św. Piotra. Zauważył, że nie chodzi w nim tylko o zewnętrzne wypełnienie zleconej przez papieża misji, ale także o to, "by «kochać» Namiestnika Chrystusa na ziemi i «służyć» mu z tym oddaniem «rzeczywistym i uczuciowym», które ma sprawić, że będzie[my] dla niego cennymi i niezastąpionymi współpracownikami w jego posługiwaniu Kościołowi powszechnemu". Niebywałe słowa! Benedykt XVI zwraca się do jezuitów, by służyli Kościołowi i jemu jako papieżowi nie tylko efektywnie, ale także afektywnie. Pytając się o własną wiarę, o relację z Jezusem, o bycie w Kościele katolickim, trzeba pytać również o emocje.
Powróćmy jeszcze na koniec do Pawła Apostoła. W jego Pierwszym Liście do Tesaloniczan znajdujemy niebywałe wezwanie: "Zawsze się radujcie" (1 Tes 5,16). Czy to w ogóle możliwe: zawsze się radować? Nie chodzi tutaj o jakąś wesołkowatość, o bycie wciąż - jak powiedziałby ksiądz poeta Jan Twardowski - uśmiechniętym "jak prosię w deszcz". Chodzi o radość na głębszym poziomie, o radość, która wypływa z całkowitego zawierzenia Bogu, że ostatecznie wszystko będzie tak, jak być powinno. Dlatego po wezwaniu do radowania się św. Paweł dodaje: "W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (1 Tes 5,18). W innym miejscu Apostoł stwierdza, że żadne utrapienie, ucisk, prześladowanie, niebezpieczeństwo nie mogą nas odłączyć od miłości Chrystusa (zob. Rz 8,35). I nie tylko mówi, ale swoim życiem daje świadectwo, że pośród prześladowań radość w Chrystusie jest możliwa. Dziś papież Franciszek raz po raz naucza o radości wiary. W jednej ze swych homilii stwierdził: "Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi: chrześcijanin nigdy nie może być smutny! Nie poddawajcie się zniechęceniu! Nasza radość nie podchodzi z posiadania wielu rzeczy, ale ze spotkania Osoby: Jezusa, który jest pośród nas. Radość nasza pochodzi z tego, że wiemy, iż będąc z Nim, nigdy nie jesteśmy sami, nawet w chwilach trudnych.".
Fragment książki: Czy Jezus mógł się przeziębić?
Czy Jezus mógł się przeziębić? Czy śmiał się i płakał? Czy był wybitnym cieślą? Czy był przystojny?
To pytania o człowieczeństwo i cielesność Jezusa, których czasem, jak się nam zdaje, nie wypada zadawać. Co ciekawe, pytania takie nie były obce ani Ojcom Kościoła, ani średniowiecznym scholastykom. Dopiero w późniejszych epokach obraz Jezusa stopniowo odrywał się od Jego cielesności, przez co Chrystus bardziej zaczął przypominać ideę niż żywego człowieka - wcielonego Syna Bożego.
Autorzy książki odważnie przyglądają się różnym wymiarom ziemskiego życia Jezusa, by w przystępny sposób przybliżyć tajemnicę człowieczeństwa Boga.
ks. Dariusz Kowalczyk SJ, jezuita, profesor nadzwyczajny teologii, wykładowca teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. W latach 2003-2009 przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego. Stały felietonista tygodników "Gość Niedzielny" oraz "Idziemy".
Tomasz Rowiński, historyk idei, publicysta, autor. Jest redaktorem prowadzącym portalu Christianitas.org.
Skomentuj artykuł