"Msza Święta sprawowana jest w intencji zmarłego Jana Kowalskiego w dziesiątą rocznicę śmierci" - tego rodzaju słowa często słyszymy na początku liturgii. Należałoby więc sądzić, że czyściec - bo do niego odwołuje się modlitwa za zmarłych - jest jedną z najlepiej poznanych i najsilniej oddziałujących na praktykę prawd wiary.
Dziwić może zatem opinia Zbigniewa Mikołejki, że wiara w czyściec "ani nie pobudza […] do dyskusji, ani nie nasyca nowymi treściami religijnych wierzeń i praktyk katolickiego ogółu. Nikt już nie atakuje jej tak gwałtownie, jak średniowieczni heretycy i reformatorzy XVI stulecia, nikt też jej specjalnie nie broni" ( Zdzisław Kijas, "Niebo, Czyściec, Piekło"). Nie jest to jednak opinia odosobniona, bo podobnego zdania jest, na przykład, Joseph Ratzinger ("Raport o stanie wiary"). Czy więc ciągle jeszcze dajemy na mszę, by publicznie dowieść naszej pamięci o bliskich albo żeby mieć okazję do ich wspominania? Nie można wykluczyć, że oba motywy wchodzą tutaj w grę. Ale nie bez znaczenia mogą być też wpajane nam przez długie wieki wyobrażenia o czyśćcu jako "niedoskonałej" repliki piekła, tyle że niewiecznego, z którego można zmarłego wyrwać bądź "wykupić" dzięki modlitwie.
Eschatyczne Guantanamo
Czyściec był często przedstawiany niczym amerykańskie więzienie Guantanamo, do którego podejrzani "wrodzy bojownicy" trafiali na bliżej nieokreślony czas bez postawionych im zarzutów. Nie mogli też ubiegać się o proces przed sądem, byli poddawani torturom. Św. Jan-Maria Vianney mówił: "Ach! czy to tak wiele potrzeba, aby się do czyśćca dostać?"
Św. Albert Wielki, którego cnoty znane były powszechnie, ukazał się po śmierci jednemu ze swoich przyjaciół i oznajmił, że Pan Bóg posłał go do czyśćca za to, że miał chwilowe upodobanie w swojej nauce. […]
Z kolei św. Seweryn, arcybiskup koloński, w kilka lat po śmierci miał się pokazać jednemu ze swoich przyjaciół i powiedział, że był w czyśćcu za to, że odłożył do wieczora modlitwę, którą powinien był zmówić rano. O jakże wielu chrześcijan w czyśćcu będzie za to, że swe modlitwy odkładali na czas inny, pod pozorem że coś ważniejszego mieli do załatwienia!". A nie jest to miejsce przyjemne: "Ogień w czyśćcu jest ten sam, co w piekle; różnica na tym tylko polega, że nie jest wieczny. Dałby Bóg, żeby która z tych dusz biednych, które tam przebywają, stanęła dziś na moim miejscu otoczona ogniem ją pożerającym i opowiedziała sama męczarnie swoje, napełniła ten kościół swymi jękami". Co prawda lepsze Guantanamo niż obóz w Korei Północnej, ale średniowieczna wyobraźnia podsuwała męki nie mniej wymyślne od tych piekielnych. Na przykład, Dante widział dusze czyśćcowe jak noszą kamienie, chodzą w żrącym dymie, nieustannie biegają, przechodzą przez ogień.
Tymczasem "ojciec czyśćca", jak nie bez racji określa św. Augustyna Jacques Le Goff, był w tej kwestii niezwykle ostrożny i chociaż przyjmował istnienie ognia czyśćcowego, nie wdawał się w opisywanie mrożących krew w żyłach szczegółów. Punktem wyjścia sformułowanej przez biskupa Hippony nauki o czyśćcu była modlitwa za zmarłą matkę. Augustyn wychodził z założenia, że tak naprawdę nie znamy wnętrza człowieka, więc trzeba modlić się za wszystkich, także za tych, którzy według naszej zewnętrznej oceny byli dobrymi ludźmi. Dlatego modlił się również za swoją matkę, która być może potrzebowała Bożej pomocy, nawet jeśli w jego opinii była kobietą świętą. Św. Augustyn wskazywał, że śmierć fizyczna nie kończy możliwości poprawy eschatologicznego stanu zmarłych, że dzięki modlitwie żyjących zmarły może dostąpić radości nieba. Taka opcja zależy jednak od jakości jego ziemskiego życia, to znaczy od tego, czy umierał we "względnej" przyjaźni z Bogiem, czy kochał Go, nawet jeśli nie ponad wszystko i nie z całego serca. Nadto niebagatelną rolę odgrywa również modlitwa żyjących, którzy wypraszają dla zmarłego łaskę oczyszczenia. Tyle że dla biskupa Hippony czyściec był raczej zakątkiem piekła niż przedsionkiem nieba.
Skromne podstawy w Biblii
Powściągliwość Augustyna w kwestii czyśćca wypływała zapewne z tego, że ze wszystkich stanów "pośmiertnych" ten właśnie ma najsłabsze oparcie w Piśmie Świętym. Nie znajdziemy bowiem w Biblii tekstów, które mówiłyby jasno i konkretnie, bez zbędnych obrazów i metafor o tej tajemniczej rzeczywistości. Tym bardziej nie natrafimy tam na informację wyjaśniającą charakter czy też trwanie czyśćca. (Kijas, s. 270). Tak naprawdę są dwa teksty, z których wywodzi się tę prawdę wiary. Pierwszy pochodzi z Drugiej Księgi Machabejskiej (2 Mch 12, 39-42) i opowiada o tym, jak Juda rozkazał zanosić modły i przygotować ofiarę za poległych żołnierzy, przy których, wbrew zakazowi Prawa, znaleziono pogańskie amulety. Z tego opowiadania płynie wyraźny wniosek, że jego autor przyjmował możliwość oczyszczenia z obciążeń moralnych po śmierci, wierzył w skuteczność ofiary i modlitwy uwalniającej zmarłych z brzemienia winy, jaką zaciągnęli na siebie za życia na ziemi. Ponadto tekst biblijny podkreśla mocną więź, jaka istnieje między żywymi i umarłymi. Wskazuje na istnienie pewnego rodzaju duchowej wspólnoty między nimi, solidarnej odpowiedzialności żyjących za losy tych, którzy przekroczyli próg śmierci (Kijas, s. 276, 280).
Najistotniejszy jest jednak tekst z Pierwszego Listu do Korynitan: "Tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień" (1 Kor 3, 13-15). Fragment ten nie mówi nic o żarze ognia materialnego, wyraża jedynie myśl o możliwości oczyszczenia po śmierci tych, których życie na ziemi nie było wolne od braków, ale też nie było na tyle złe, by mieli zostać wyłączeni z radości życia wiecznego.
Czym jest czyściec?
Czy na tak skromnej podstawie biblijnej można opierać rozbudowaną naukę o trzecim stanie eschatycznym? Zdzisław Kijas OFM słusznie wskazuje, że te dwa teksty otworzyły szeroko furtkę dla refleksji teologicznej, która w ciągu długich wieków, uwzględniając odczucia wielu osób, doświadczenie duchowe wielu ludów, zmysł wiary Ludu Bożego, doprowadziła do dogmatycznego zdefiniowania istnienia czyśćca i wielu dodatkowych uściśleń na jego temat. Zatem ta skąpa podstawa biblijna jest wystarczająca, ale powinna też skłaniać do tego, by za przewodnika w tej refleksji, dokonywanej też przez niejednego wierzącego, obrać raczej św. Augustyna niż św. Jana-Marię Vianney’a.
Skoro czyściec to stan "pośmiertny" po części spokrewniony z piekłem, a po części z niebem, to w piekle i w niebie trzeba szukać elementów, które pozwolą wyrazić rzeczywistość czyśćca. Piekło to królestwo zmarłych, strefa totalnej pustki, w której nie ma żadnej komunikacji między Bogiem a człowiekiem. Niebo przeciwnie - to królestwo życia, bliskości Boga, miłosnej komunikacji. Czyściec byłby zatem czymś pomiędzy.
Bogu nie jest z nami łatwo, bo jeśli nawet nie poddajemy się Szeolowi, obecnemu już w naszym ziemskim życiu, wolimy, żeby Bóg za bardzo nam nie przeszkadzał. Pragniemy jedynie, żeby niczym dżin wyskakiwał z lampy na rozkaz i spełniał życzenia, a potem wracał do niej i nie wtrącał się w nasze życie, by nie wchodził tam, gdzie Mu nie pozwolimy. Nie odwracamy się wprawdzie wprost od Boga, nie rzucamy się całkowicie w objęcia Szeolowi, ale za to skrzętnie strzeżemy swego terytorium, otaczając je szańcem.
Czy jednak, trwając w takim stanie odcięcia, nieodcięcia, można trwać w komunikacji z Bogiem? Stosowana z lubością przez wielu teologów dawniejszych i współczesnych metafora ognia w odniesieniu do czyśćca wcale nie musi pójść w niepamięć. Gisbert Greshake słusznie zwraca uwagę na werset z Listu do Hebrajczyków: "Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żywego" (Hbr 10, 31). Teolog wskazuje, że kiedy człowieka ogarnia chwała i zbawienie Boże, staje się on świadomy swojej ułomności, doświadcza niezdolności znalezienia pewnego oparcia w samym sobie. Można powiedzieć, że zaczyna dostrzegać wszystkie te miejsca, w których doprowadził do wtargnięcia Szeolu w swoje życie. Człowiek stoi przed trawiącym ogniem, który przenika, prześwietla, sądzi, kwestionuje, ale też oczyszcza i zbawia. Nie bez racji więc św. Jan-Maria Vianney kazał świętym przechodzić przez czyściec, chociaż podane przez niego powody brzmią nieco infantylnie. Nawet najświętszy człowiek, gdy stanie przed Bogiem, niemalże automatycznie dostrzeże wszystkie te momenty, w których pozwolił, by Szeol wstrzymał bądź opóźnił jego duchowy rozwój, oddzielił go od Boga, gdy komunikacja, zjednoczenie nie stały się takie, jakie mogły być. W świetle Bożym będziemy w stanie dostrzec te wszystkie ślady Szeolu w życiu, zostawione również na życiu innych, co wywoła ból i cierpienie, zobaczymy te skwapliwie zabrane ze sobą skrawki Otchłani. Dostrzec je będziemy w stanie, ale oczyścić się z nich już nie, chociażby i dlatego, że nie będziemy jeszcze do tego w pełni zdolni. Oczyszczenia dokona więc Bóg, który niczym złotnik przetapiający i oczyszczający złoto oczyści nas również z resztek Szeolu. (por. Ml 3, 2-3).
Jesteśmy związani ze sobą
Ostatecznie więc czyściec przekracza wspomniane porównanie do Guantanamo. Można mówić, że jest to coś dobrego, bo Bóg wprawdzie wypala otaczający nas Szeol, ale po to, by zwyciężyć i doprowadzić nas do celu. Po oczyszczeniu czyśćcowym Bóg zabiera nas do siebie takich nie do końca rozwiniętych, niewprawionych w komunikacji z Nim i naszymi braćmi, by mimo wszystko napełnić nas swoim życiem.
Szansą na naprawienie tej zakłóconej komunikacji jest dialog, jaki prowadzimy między sobą a zmarłymi. Modlitwa wstawiennicza jest rozmową z Bogiem, wyjściem z Szeolu, z okopów własnego zamknięcia na Boga i ludzi. Czyściec staje się więc okazją do wspomożenia tego, za kogo się modlimy, w komunikacji, na którą on sam nie może się jeszcze zdobyć. Zresztą, skoro komunikacja z Bogiem i ludźmi jest naszą przyszłością, to spotykamy się z Nim nie jako wyizolowane jednostki, ale jako bracia i siostry Chrystusa. Modlitwa jest to rozmowa z Bogiem, w której przedstawiamy się Mu - jeśli tak to można ująć - jako zdolni do wspólnoty i komunikacji. Wspólnoty bardzo poważnie potraktowanej, bo nawet jeśli nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, codziennie wraz z Kościołem modlimy się podczas Eucharystii za bezdomnego z dworca, którego od pewnego czasu już nie widujemy (bo umarł), czy za żołnierza, z którego bezimiennego krzyża pozostało jedynie próchno. Każdego dnia pokazujemy, że potrafimy wspólnie walczyć z ogarniającym nas Szeolem i że pamiętamy o wszystkich. Nie można więc traktować modlitwy za zmarłych jako sumy zamówionych mszy, w których nawet nie musimy uczestniczyć.
Czyściec, podobnie jak piekło, zaczyna się na ziemi, nie tylko dlatego, że go tutaj sobie wypracowujemy. Już na ziemi można "wpaść w ręce Boga żywego". Jednak upatrywanie w każdym cierpieniu elementów czyśćca na ziemi byłoby dużym nadużyciem wobec cierpiących, często podobnych do Hioba. Znamienny jest przykład nawróconego przestępcy "Geparda". To właśnie doświadczenie niemocy, choroby, stanięcia w obliczu śmierci przez tego, na którego rzekomo nie było mocnych, sprawiło, że dostrzegł on Szeol, w którym tkwił i dlatego mógł stopniowo go odrzucić. Bez wątpienia w życiu każdego człowieka pojawiają się momenty, gdy uświadamia on sobie, jak wiele Szeolu jest w jego życiu, jak bardzo nie jest tym, którym mógłby być, zwłaszcza jeśli chodzi o komunikację z Bogiem i ludźmi. Najczęściej to momenty bolesne, które jednak mogą stać się zaczątkiem czyśćca.
W filmie "Czterej pancerni i pies" Tomasz Czereśniak postanowił przejść szlak bojowy z krową Krasulą, harmonią i innymi klamotami. Okazało się to przynajmniej częściowo niemożliwe: krowy nie dało się zabrać, i to nie tylko dlatego, że padła w ostrzale. Czyściec wyraźnie nam pokaże, że w drodze do domu Ojca taką Czereśniakową Krasulą były dla nas zajęcia, sprawy, spotkania, iphony. Ale uczyni też z nas, ciągnących ze sobą worek z klamotami, prawdziwych żołnierzy.
Skomentuj artykuł