Dar łaski

(fot. Stuck in Customs/flickr.com/CC)
Joyce Rupp OSM

Mylimy się, jeżeli sądzimy, że potrafimy wzrastać duchowo tylko o własnych siłach. W rzeczywistości modlitwa "funkcjonuje" przeciwnie - sami jedynie wchodzimy w więź ze Świętym, ale to Bóg może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy (Ef 3, 20). Działająca w nas Boża moc daje nam to, czego potrzebujemy, aby nasze modlitwy były katalizatorem zjednoczenia i przemiany.

Rodzące się w nas życie duchowe to łaska, pełna miłości energia Bożego ruchu. Dar ten umożliwia nam rozwój osobowy. Cudowne jest to, iż Bóg przyznaje łaskę dobrowolnie i za darmo. Nie możemy wymusić, by została nam dana. Walczymy bezowocnie, jeśli próbujemy pochwycić lub zdobyć ten dar. Łaska wymaga od nas jedynie gotowości przyjęcia.

Nancy Reeves w książce o rozeznaniu duchowym - I'd Say "Yes" God, If I Knew What You Wanted -wypowiada się na temat obfitości łaski będącej do naszej dyspozycji i naszej niezdolności zdobycia jej tylko przez własne duchowe wysiłki: W miarę jak wędrujemy swoją duchową ścieżką, dowody hojnej miłości Boga do nas stają się coraz bardziej widoczne. Świadomość ta często przynosi uświadomienie sobie naszej niegodności, by przyjąć taki dar. To prawda, bo gdyby Boża miłość zależała od naszej godności, nikt by jej nie otrzymał. Bóg miłuje nas takich, jacy jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami. To jest łaska. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do prezentów za darmo, bez żadnych zobowiązań. Świadomość jednak, iż nie potrafimy sterować Bożą łaską, może budzić w nas niepokój. Chociaż ciągle, raz po raz mówi się nam, że Boża łaska i miłość nigdy nie będą nam odebrane, czulibyśmy się swobodniej, gdybyśmy sami mogli sobie zapewnić ich trwanie.

Boża łaska zawsze wciąga nas w bliską więź i zachęca do pełniejszego życia. Wprowadza w modlitwę i przynagla do konkretnych działań, jak to wyraźnie stwierdzają Dzieje Apostolskie: Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi (Dz 1, 8).

Sam Jezus doświadczał tego, kiedy przygotowywał się do publicznej działalności. W Ewangelii według św. Łukasza czytamy, że Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni czterdzieści dni (Łk 4, 1-2a). Ewangelia według św. Marka kładzie na to jeszcze silniejszy nacisk: Duch wyprowadził Go na pustynię (Mk 1, 12). Niezależnie od tego, czy Jezus przebywał na pustyni w Duchu, czy został tam przez Niego wyprowadzony, wiemy, iż było w Nim pełne miłości poruszenie Świętego. Nabierał coraz większej pewności, że Bóg jest w Nim aktywny i żywy. Można wyobrazić sobie to intensywne poruszenie, jakie nastąpiło w Jezusie, kiedy mieszkał i pracował w Nazarecie. Zwrócił na nie uwagę i pozwolił, aby spowodowało ono Jego odejście z domu i poprowadziło Go na nieznane terytorium pustyni. Na tym pełnym łaski pustkowiu Jezus zrozumiał, gdzie leży Jego prawdziwa moc. Dowiedział się, że może powierzyć swoje życie Abbie.

Modlitwa to nie zawody, nie doświadczenie wygrywania czy gromadzenia dobrych uczuć i wspaniałych, przenikliwych przemyśleń. Modlitwa polega na "postawie otwartości" umysłu i serca, na gotowości i chęci, by wzrastać i zmieniać się.

My także jesteśmy kierowani (a czasem wyprowadzani) ku zjednoczeniu ze Świętym. Nie potrafimy kontrolować, wymuszać ani manipulować naszą więzią z Bogiem w modlitwie. Tak jak u Jezusa, spotkanie to ma miejsce, kiedy nasz duch do tego dojrzewa. Jeśli jesteśmy chętni i gotowi, Bóg wychodzi do nas, by uczyć nas w zdumiewający sposób. Poprzez modlitwę odkrywamy Jego obecność, prowadzenie i natchnienia w naszym życiu.

Nie popychaj rzeki

Kiedy łaska przynagla nas do coraz głębszego zjednoczenia z Bogiem, możemy być jednocześnie kuszeni, by przyśpieszać ten proces. Subtelne działania w tym kierunku są niewykrywalne, dopóki ktoś nam ich nie wskaże. Nasze nadmiernie zinstrumentalizowane wysiłki w modlitwie często mają następującą postać: czytamy książki o modlitwie i rozwoju duchowym, słuchamy duszpasterzy i mówców, obserwujemy i dowiadujemy się, jak cudownie inni doświadczają Boga. Wszystko to wywiera na nas presję, byśmy skoczyli do przodu i próbowali przyspieszyć rozwój naszej relacji z Bogiem. Łatwo zapominamy, że nasza modlitwa okazuje się martwa bez łaski, że stoi w miejscu bez pełnego miłości poruszenia Ducha, który ją ożywia.

Z powodu naciskania, kiedy "nic zdaje się nie dziać", do modlitwy wkrada się niecierpliwość, zniechęcenie albo apatia. Bombardują nas różnego rodzaju złudne myśli i uczucia: "Po co się przejmować?", Jaki z tego pożytek?", "Może źle się modlę?", "Bóg o mnie zapomniał", "Nigdy nie nauczę się pozbywać rozproszeń podczas medytacji", "On zdaje się być dużo bliżej Boga niż ja", "Tak bardzo chciałabym umieć modlić się tak, jak ona". Pokusy te atakują nas, gdy zapominamy, iż modlitwa nie polega tylko na naszych wysiłkach, lecz przede wszystkim na łasce udzielanej przez Boga.

Myślenie, że nasz rozwój duchowy w całości zależy od nas, to dość częsta pokusa. Bridgit Mair, psychoterapeuta i uczestniczka konferencji w północno-zachodniej Anglii na temat "wolności wewnętrznej", opublikowała artykuł w czasopiśmie irlandzkim, w którym wypowiada się na temat swojego doświadczenia: "Z tego weekendu wróciłam do domu, czując się nakarmiona, na nowo napełniona i umocniona w sposób, który mnie zaskoczył. Większe wyzwolenie nie okazało się jednak ciężką pracą, jak dotąd bywało. Nie musiałam zmagać się z samą sobą, by zmienić się, wyleczyć czy przemienić. Wszystko, co zrobiłam, to otworzyłam się na przyjęcie daru".

Wypowiedź ta naświetla związek między modlitwą a łaską. Określenie B. Mairy "zmaganie się" dobrze opisuje to, w jaki sposób niektórzy ludzie podchodzą do Boga i samych siebie. Modlitwa to nie zawody, nie doświadczenie wygrywania czy gromadzenia dobrych uczuć i wspaniałych, przenikliwych, głębokich przemyśleń. Modlitwa polega na "postawie otwartości" umysłu i serca, na gotowości i chęci, by wzrastać i zmieniać się. Nie ma potrzeby zniechęcać się modlitwą, która nie spełnia naszych oczekiwań, jeśli chodzi o rezultaty, albo modlitwą, która ujawnia nasze poczucie niedoskonałości.

Czy modlitwa wymaga wysiłku i dyscypliny? Tak. Każda przyjaźń wymaga stałej dbałości o więź. I rzeczywiście, czasem musimy pracować nad odnawianiem albo przywracaniem tej więzi, ponieważ mnóstwo spraw może nas odwieść od tej dbałości. W głębi jednak, w samym sercu, powodem, dla którego oddajemy się temu wysiłkowi modlitwy, jest miłość, która na samym początku wciągnęła nas w tę bliską więź i która jednoczy nas z Bogiem. Modlitwa płynie z przekonania, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przynieść korzyść tej więzi i wzmocnić jej jakość. Ostatecznie jednak wiemy, że kiedy wypełnimy swoją rolę, Bóg zajmie się resztą. Wiedząc to, uczestniczymy w modlitwie z oddaniem i z pokojem. Mądra kobieta i autorka, Paula D'Arcy pisze o tym poddaniu w Sacred Threshold: "Nie popychaj rzeki" — mawia mój przyjaciel Richard Rohr. Nie wyprzedzaj własnej duszy. Celem nie jest dotrzeć gdziekolwiek. Celu nie stanowi wymuszenie, by coś się wydarzyło. Celem okazuje się bycie w zgodzie z darami, które już zostały dane. Celem jest pokochanie swojego życia.

Rzeka płynie do miejsca swego przeznaczenia łatwo i pewnie, o ile jakieś duże przeszkody nie zostaną umieszczone na jej drodze. Kiedy wchodzimy do "rzeki" modlitwy i duchowego rozwoju, nie ma potrzeby, byśmy przyspieszali jej bieg. Nasze zjednoczenie z Bogiem będzie rozwijać się we własnym tempie. Nie potrafimy wymusić wewnętrznej zmiany. Możemy jedynie wciąż wchodzić w tę więź przez modlitwę i cały czas odnawiać zamiar naszego serca, by być w jedności z Bogiem. Możemy skupiać się na cudowności tej więzi i być wdzięcznymi za piękno i miłosierdzie łaski. Zawsze też możemy zachowywać nasze umysły i serca chłonne i gotowe na przyjęcie daru. Każdego dnia "rzeka" modlitwy unosi nas w naszej podróży z Bogiem. Andrew Harvey w książce The Way of Passion zachęca: Jedyny sposób, w jaki jednoczymy się z Bogiem, to każdą komórką ciała i umysłu pragnąć być jedno z Ukochanym. To jedyna droga. A tęsknota ta musi być ciągła, stała, musi płynąć jak rzeka, okrzyk w sercu bez końca wołający: "Zabierz mnie do siebie, zabierz mnie do siebie".

Kiedy dbamy z miłością i oddaniem o naszą więź z Bogiem, słowa "zabierz mnie do siebie" stają się naszą pieśnią przewodnią. Ten okrzyk w naszym sercu rozbrzmiewa echem w sercu Ukochanego, kiedy płyniemy szeroką rzeką życia.

Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dar łaski
Komentarze (13)
G
Gucio
28 października 2014, 20:19
Wszystko pięknie i ładnie, ale nie zgodze się, żeby Jezus "nabierał coraz większej pewności, że Bóg w nim jest aktywny i żywy". To jest błędne teologicznie. Wystarczy pomysleć o znalezieniu Jezusa w świątyni. On wiedział od samego początku, kim jest; nie musiał sobie tego uświadamiać ani nabierać co do tego pewności.
Z
ZZ
28 października 2014, 16:07
Rozwiazanie bardzo buddyjskie w tonie. To oczywiście jest komplement.
Paweł Tatrocki
28 października 2014, 09:03
Tak tylko, że rzeka może mieć leniwy bieg, może też płynąć wartko jak górska rzeka, w rzece może być dużo przeszkód lub też może ich nie być. Tak się zastanawiam, czy Duch Święty może wpłynąć na prąd rzeki oraz na jej długość tak by rzeka była np. krótsza i miała za to wartki strumień. Cóż, Duch Święty jest Bogiem więc pewnie może tylko czy chce i czy moje modlitwy mogą wpłynąć na Jego chcenie.
A
anonim
28 października 2014, 09:32
Bóg doskonale wie jaka długość rzeki i jak wartki strumień są dla nas najlepsze, najkorzystniejsze. I takie właśnie nam daje. Więc nie należy i nie ma sensu popychać rzeki.
Paweł Tatrocki
28 października 2014, 11:43
Gdyby Bóg nam dawał od razu to co jest dla nas najkorzystniejsze to wszelkie modlitwy błagalne i prośby byłby niepotrzebne. Jednak tak nie jest. Bóg chce, żebyśmy Go prosili. Tak więc może dobrze, żebyśmy się zastanowili nad rzeką, w której jesteśmy. Sami jej nie popchniemy, nie zmienimy długości, ale Bóg może zrobić to za nas.
A
anonim
28 października 2014, 15:03
To nie jest tak że dostaniemy dopiero gdy będziemy prosić, a jak nie będziemy prosić to nie dostaniemy. Proszenie jest ważne dlatego iż ten kto prosi uznaje swoją niewystarczalność i wręcz niemoc. Bóg ani nie popycha rzeki, ani nie zmienia jej długości, a jedynie pomaga nam ją pokonać.
Paweł Tatrocki
28 października 2014, 18:03
Jezus w jednym ze swoich widzeń powiedział, że ludzie nie dostają łask ponieważ o nie nie proszą. Więc nie jest to tak, że jest wszystko jedno czy proszę czy nie proszę i wszystko będzie tak samo. Kościół uczy, że jednak prośby do Boga są istotne i wpływają na otrzymane dary. Matka Boska często w widzeniach zachęca nas do modlitwy Różańcowej. Po co, jak to i tak niczego nie zmieni, jedynie da siłę do zniesienia tego co i tak jest postanowione przez Boga. Historia świętych pokazuje, że istotnie modlitwa wstawiennicza jest wysłuchiwana np. modlitwy św. o. Pio o uzdrowienie matki chorej na raka na prośbę św. Jana Pawła II wówczas biskupa Wojtyły. I co wszystko jedno czy się święty pomodlił czy nie?
A
anonim
28 października 2014, 20:45
Nie twierdziłem, że modlitwy nic nie zmieniają i nie mają sensu. Najwyraźniej różnimy się z rozumieniu tego co one powodują i co to znaczy że są owocne. A co do wypowiedzi Jezusa, to warto przede wszystkim zwrócić uwagę na to jaką treść modlitwy podał uczniom gdy Go o to prosili. Istotne jest również zwrócenie uwagi na całość kontekstu zachęt do modlitwy i nie wycinać z tego samego faktu modlitwy. Przykładowo tutaj: 1 J 5,14: "Ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą." Czy wszystko jedno że ktoś, np. jakiś święty pomodlił się wstawienniczo? Oczywiście że nie wszystko jedno, choć zapewne będziemy to różnie rozumieć. Czy np. gotów byłbyś twierdzić, że gdyby nie te modlitwy to dana osoba nie zostałaby uzdrowiona? Jeśli zamierzasz tak twierdzić tak, to na czym opierałbyś swoją pewność?
Paweł Tatrocki
29 października 2014, 08:08
Co do ostatnich dwóch zdań. Tak właśnie twierdzę i jest to zgodne z zasadą przyczynowo-skutkową. Jak by się o. Pio nie pomodlił to ta osoba by umarła. I to jest moja pewność brana z np. z Pisma Świętego, gdzie Jezus uzdrawiał np. w szabat. Więc gdyby nie Jezus to te osoby byłyby nadal chore, same by się nie uzdrowiły, bo gdyby mogły to je Jezus nie musiał uzdrawiać.
A
anonim
29 października 2014, 08:21
Nie masz ŻADNYCH podstaw by twierdzić, że gdyby nie modlitwy to nie byłoby uzdrowień. Wiesz, jest taka anegdota jak to afrykańskiego szamana zabrano w Londynie na mecz piłki nożnej. Wybiegli sędziowie boczni, wybiegli zawodnicy, wybiegł sędzia główny - a jak gwizdnął to lunęła ulewa. Szaman po powrocie do swojej wioski, z wielkim przejęciem opowiadał, że tak potężnych czarowników jeszcze w życiu nie widział - najpierw wybiegło kilku pomocników czarowników, potem wybiegło ponad 20 czarowników którzy, a gdy na koniec wybiegł ten największy czarownik i gwizdnął to wywołał taką ulewę jakiej nigdy nie widziałem... Jak widzisz, ten szaman też posługiwał się zasadą przyczynowo-skutkową.
Paweł Tatrocki
29 października 2014, 10:39
Owszem, dobry żart. Tyle, że takich zbierzności jest mnóstwo stąd ufam, że nie jest to zbieg okoliczności. Zwykły rachunek prawdopodobieństwa, który wyklucza hipotezę przeciwną, oczywiście w przypadku o. Pio. Po prostu jest silna korelacja między działaniem o. Pio a uzdrowieniami. Gdyby szaman był na stu meczach i za każdym razem gwizdnięcie w gwizdek wywoływało deszcz to mógłby powiedzieć to co powiedział. Ponadto jest jeszcze autorytet Pisma Świętego, gdzie jest napisane, że nie tylko Chrystus, ale i Apostołowie czynili cuda, oczywiście mocą Bożą. Skoro Chrystus czynił cuda i zmieniał rzeczywistość to ty nie masz ŻADNYCH podstaw do twierdzenia, że modlitwy niczego nie zmieniają.  
Paweł Tatrocki
29 października 2014, 10:40
Korekta: ...zbieżności...
A
anonim
29 października 2014, 15:18
[...] takich zbieżności jest mnóstwo stąd ufam, że nie jest to zbieg okoliczności. --- I jak najbardziej masz prawo ufać. Ale to nie oznacza że masz prawo twierdzić i uznawać za udowodnione. Zwykły rachunek prawdopodobieństwa, który wyklucza hipotezę przeciwną, --- Rachunek prawdopodobieńtwa nie jest w stanie niczego wykluczać! Może jedynie wykazywać że coś jest np. bardzo lub mało prawdopodobne, albo że coś jest tak bardzo prawdopodobbne/nieprawdopodobne, że wręcz praktyycznie pewne. Ponadto jest jeszcze autorytet Pisma Świętego, gdzie jest napisane, że nie tylko Chrystus, ale i Apostołowie czynili cuda, oczywiście mocą Bożą. Skoro Chrystus czynił cuda i zmieniał rzeczywistość to ty nie masz ŻADNYCH podstaw do twierdzenia, że modlitwy niczego nie zmieniają. --- Po pierwsze, nie rozmawiamy o cudach więc nie zmieniaj tematu. Twoje wnioskowanie że skoro Jezus czynił cuda to znaczy że modlitwy są skuteczne jest absurdalne. Zamierzasz twierdzić że skoro Jezus przemienił wodę w wino to jak się pomodlę to wygram w lotto? A po drugie, już Ci zwracałem uwagę iż wcale nie twierdzę, że modlitwy są nieskuteczne. Sprawdź sobie co Ci odpowiadałem poprzednio, cytuję z dn. 2014-10-28 godz. 20:45:16: "Nie twierdziłem, że modlitwy nic nie zmieniają i nie mają sensu. Najwyraźniej różnimy się z rozumieniu tego co one powodują i co to znaczy że są owocne." I nie wmawiaj mi tego czego nie twierdziłem, a wręcz sprostowywałem już takie Twoje stwierdzenia.