Depresja jest dzisiaj dla wielu ludzi wielkim problemem. Jednak patrzy się na nią zasadniczo od strony jej skutków, a nie przyczyn. A kiedy już ktoś zastanawia się nad jej przyczynami, szuka ich w psychice i je słabości.
Podchodzi się do nie często podobnie jak do zwykłych chorób starając się ją nie tyle nawet wyleczyć, ile raczej usunąć jej skutki. Najlepiej, gdyby się to dało przy pomocy środków farmakologicznych lub treningów psychologicznych. To jedna stale są metody zwalczania skutków, a nie ich przyczyn, dokładnie tak, jak najczęściej postępujemy w odniesieniu do zwykłych chorób.
Same przyczyny depresji mogą być różne, jednak zasadniczo jej źródło trzeba widzieć na poziomie duchowym, to znaczy na poziomie odnoszącym się do naszej tożsamości, sensu życia, przeżywania siebie w misterium istnienia.
Większość ludzi w ogóle nie reflektuje tego poziomu swojego życia po prostu oddając się samemu życiu i temu, co ono niesie z sobą na co dzień. Jednak nie uświadamiając sobie tego, kim jesteśmy, po co żyjemy, o co chodzi w naszym życiu… wcześniej czy później zderzymy się z bezsensem, doświadczeniem marności o jakiej pisze w Starym Testamencie Kohelet. Brak sensu nie jest niczym przyjemnym i chcielibyśmy go zagłuszyć coraz to innymi doznaniami, zainteresowaniami, sprawami, jakie podejmujemy. Każde jednak z nich w pewnym momencie traci swoje znaczenie i sens. Konfrontacja z marnością tego świata jest ostatecznie nieunikniona. Nie można uciekać od niej w nieskończoność. W końcu żadne środki uśmierzające ból nie działają. Depresja nas przygniata i wewnętrznie niszczy.
W tym kontekście warto sięgnąć po doświadczenie mnichów, którzy programowo wystawiali się na konfrontację z samotnością, z pustką tego świata i walczyli o prawdziwe trwanie przed Bogiem, czyli Tym, który Jest, w którym znajduje się źródło życia i wszelkiego sensu. Mnisi na co dzień doświadczali acedii, którą nazywali "demonem południa". Według Ewagriusza z Pontu, mnicha z IV w., acedia wyraża stan "duchowego zniechęcenia", "znużenia", "oschłości", "znudzenia", "tchórzostwa", "przygnębienia", "niezdolności do koncentracji na jednej czynności", "obrzydzenia", "zniechęcenia" "uprzykrzenia", "atonii duszy" czy wręcz "paraliżu duszy".
Acedia oznacza więc taki stan psychiczno-duchowy człowieka, który przejawia się często poczuciem pustki i bezsensu życia, myślach lub nawet próbach samobójczych, niechęci do jakiegokolwiek działania, a także bezprzedmiotowym lęku czy wręcz paraliżu sił psychiczno-duchowych człowieka.
Wydaje się, że bliska jej jest melancholia o której pisał Antoni Kępiński albo po prostu depresja. Gabriel Bunge, współczesny mnich i badacz spuścizny Ewagriusza z Pontu, określa acedię jako stan, w którym człowiek subiektywnie "cierpi na siebie i sobie podobnych".
Skomentuj artykuł