W seminarium poważnie uszkodził kolano. Ważył 140 kilogramów, a lekarz powiedział mu, że musi przyzwyczaić się do bólu. Dziś kocha sport i inspiruje innych.
Piotr Kosiarski: Znam zabawną grafikę zatytułowaną "Formacja kapłana w seminarium". Jesteś młodym księdzem, a mimo to wcale tak nie wyglądasz. To efekt intensywnego treningu czy szybkiej przemiany materii?
Ks. Paweł Michalewski: U mnie było na odwrót (śmiech). Ja właśnie tak wyglądałem w seminarium. Mam bardzo kiepską przemianę materii. Jeśli nie ćwiczę, od razu rośnie mi brzuch. Kiedy kończyłem seminarium, ważyłem 140 kilogramów. W czasie studiów było mało okazji do ruchu. Co więcej, w czasie formacji doznałem poważnej kontuzji nogi.
Rower kupiłem dopiero na pierwszej parafii.
Co Ci się stało w nogę?
Na czwartym roku uszkodziłem kolano. Lekarz NFZ powiedział, że do bólu trzeba się przyzwyczaić, więc go posłuchałem. Na mojej pierwszej parafii w Raciborzu ledwo chodziłem. Wtedy, całe szczęście, wpadłem w ręce sióstr zakonnych. Jedna z nich była wiele lat w Indonezji i studiowała akupunkturę na Uniwersytecie Medycznym w Wiedniu. Ona wzięła mnie w obroty. Przez miesiąc wbijała mi w nogę igły, po czym zabrała mnie do znajomej fizjoterapeutki. Był to ostatni moment, żeby uratować moje kolano. Później czekałaby mnie operacja.
Musiałem koniecznie wzmocnić nogę, ponieważ miałem zanik mięśni. Mogłem wybrać - rower albo basen. Wiedziałem, że aby pójść na basen znajdę milion wymówek, dlatego kupiłem rower. Pamiętam do dziś; sklep rowerowy był 2 kilometry od plebanii, a ja ledwo do niej dojechałem.
Przez ból?
Przez kondycję. Ból mi już wtedy tak bardzo nie dokuczał. Rower wcale nie obciąża stawów. Jest dobry dla każdego, kto ma problemy z kolanami. Ruchy, które wykonuje się w czasie jazdy na rowerze, są płynne i nie są obciążające.
A więc z kryzysu narodziła się pasja.
To się zdarza bardzo często wśród ludzi, którzy przeżywają kontuzję, załamują się i uważają, że już nic nie można z tym zrobić. Potem okazuje się, że jest wiele możliwości. Widzę to u siebie. Pamiętam, że kiedy w czasie praktyki diakońskiej odwiedzałem chorych, ledwo wchodziłem na 4. piętro w bloku. Pomyślałem wtedy: "Kiepsko ze mną". Ale później nastąpiła przemiana. Kupiłem rower i zakochałem się w sporcie.
Gdzie najbardziej lubisz jeździć?
W górach. Nie jest mi łatwo, bo jestem za ciężki (śmiech), ale to kocham - podjazdy, przełęcze - jest tego cała masa. Tu, na Opolszczyźnie, mamy szczęście, bo bardzo blisko są Czechy; tuż za granicą leżą piękne góry, gdzie jest wiele wspaniałych tras, choćby wjazd na Pradziada, najwyższą górę w okolicy.
Góry i rower to doznania prawie mistyczne - piękne widoki, walka z samym sobą, potem radość na szczycie.
Gdzie jeździłeś najdalej?
Razem z kolegą w czasie ferii zimowych byliśmy na Chorwacji. Okazało się, że ten wyjazd wyszedł nam taniej niż podróżowanie rowerem w Polsce. Hotele były dosłownie za półdarmo. W tym roku też mieliśmy jechać, ale kolega dostał awans w pracy i nie mógł wziąć urlopu. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pan Bóg się o mnie zatroszczył. Ledwo kolega odmówił, a już dostałem propozycję wyjazdu do Ziemi Świętej, bo akurat zwolniło się miejsce.
Powiedziałeś, że pomogła Ci akupunktura. Wielu katolików nigdy by się na nią nie zdecydowało z powodu jej dalekowschodnich korzeni.
Siostra zakonna, która robiła mi akupunkturę, wspominała, że niektórzy ludzie jej to zarzucali. Wcześniej pytała biskupa Czai, czy może wykonywać takie zabiegi, i biskup wyraził zgodę.
Nikt nie powiedział, że nie możemy korzystać z wynalazków starszych niż europejska medycyna. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy wbito mi igły w kolano, mięśnie od razu zaczęły pracować - to było widać gołym okiem.
Akupunktura nie jest związana z żadną religią. To zwykła metoda lecznicza, stymulująca ciało poprzez nakłuwanie. Dzisiaj coraz więcej osób traktuje ją w ten sposób. Wszystkim, którzy mają jakieś obiekcje, proponuję, żeby spojrzeli na to od strony naukowej. Podobnie jak zimne kąpiele stymulują mięśnie, tak samo wbijane w nie pod odpowiednim kątem igły mogą sprawić, że mięsień zaczyna pracować prawidłowo.
Nasza wiedza na temat ludzkiego ciała się zmienia.
Dobrym przykładem jest powieź. Dawniej ludzie w ogóle nie wiedzieli, co to jest. Dzisiaj wiemy, że praca z powięzią jest bardzo ważna. Nasz organizm jest wspaniałym dziełem Pana Boga, ale wydaje mi się, że chyba tego jeszcze w pełni nie odkryliśmy. Bądźmy otwarci na to, że istnieją narzędzia medyczne, których może jeszcze w tej chwili nie znamy, ale za kilka lat będą one czymś normalnym. I nie mieszajmy tego z jakąkolwiek filozofią czy religią. To jest po prostu zwykła nauka.
Przez to, że jeździsz na rowerze, niektórzy porównują Cię do ojca Mateusza.
W przeciwieństwie do ojca Mateusza nigdy nie jeżdżę w sutannie. Poza tym ojciec Mateusz zwykle zjeżdżał z górki (śmiech). No i nie rozwiązuję żadnych zagadek kryminalnych.
Jesteś najpierw księdzem czy człowiekiem?
Najpierw jestem człowiekiem. Jak każdy inny ksiądz. Jeśli ktoś uważa inaczej, błądzi. Chcąc być dobrym księdzem, muszę być najpierw dobrym człowiekiem. Tego nas uczyli w seminarium i tego staram się trzymać.
Jeśli ta hierarchia nie jest przestrzegana, dzieją się różne rzeczy, niekoniecznie dobre, i później mamy różnego rodzaju negatywne opinie o księżach. Sądzę, że jeśli ktoś spotkał księdza, o którym ma złe zdanie, to właśnie dlatego, że był on pozbawiony tego człowieczeństwa.
Dzisiaj ludzie do księdza już raczej sami nie przychodzą - albo się go boją, albo się wstydzą… Natomiast jeśli spotykają się z księdzem na tej płaszczyźnie ludzkiej, jeśli się z nim zakolegują, zaprzyjaźnią, wtedy jest zupełnie inaczej.
Na swoim blogu łączysz sport z duchowością. Co ma wspólnego jazda na rowerze z Ewangelią?
Człowieka należy zawsze traktować holistycznie, ponieważ składa się z duszy i z ciała. Były już w historii Kościoła herezje, które chciały jedno i drugie rozdzielić: "to, co cielesne, jest grzeszne, a to, co duchowe - piękne i dobre". To nieprawda. Ciało jest darem Pana Boga i mamy się o nie troszczyć. Bóg nie przez pomyłkę stworzył nas z ciałem i duszą. Nasze ciało, które po śmierci na jakiś czas stracimy, kiedyś odzyskamy. Dlatego powinniśmy się o nie troszczyć, a równowaga między tym, co cielesne, a tym, co duchowe, powinna być dla nas bardzo ważna.
Kolarstwo to tylko jedna z dyscyplin, które uprawiasz. Ostatnio zainteresowałeś się triatlonem.
Triatlon od jakiegoś czasu jest moją główną zajawką. Wszystko zaczęło się od tego, że grupa pasjonatów z Kluczborka zaprosiła mnie do wzięcia udziału w zawodach. Zgodziłem się i nie żałuję; połączenie pływania, jazdy na rowerze i biegania jest bardzo ciekawe.
Jak znajdujesz na to wszystko czas?
W dużej mierze jest to kwestia ułożenia sobie planu dnia. Doba ma 24 godziny. Część z tego czasu poświęcamy na pracę zawodową, resztę oddajemy rodzinie i wypoczynkowi. Cała sztuka polega na tym, by wśród codziennych zajęć wygospodarować również trochę czasu na pasję. Triatloniści czy w ogóle sportowcy amatorzy to ludzie, którzy potrafią wpleść w swoje zajęcia trening. Mam znajomych, którzy wstają specjalnie o czwartej rano, żeby pobiegać, bo wiedzą, że w ciągu dnia nie będą mieli na to czasu. Inni znajdują trochę wolnego między zajęciami. Niektórzy robią trening po 23.00, bo na przykład wtedy żona im pozwala (śmiech). Jeśli człowiek chce, czas zawsze się znajdzie.
Paradoksalnie, im człowiek ma mniej czasu, tym więcej potrafi go znaleźć. Widzę sam po sobie, że kiedy zacząłem się intensywnie przygotowywać do triatlonu, wykorzystuję dosłownie każdą chwilę. Teraz na przykład mam dwa okienka w szkole i normalnie chodzę wtedy na basen. Idę popływać, potem zostawiam rzeczy na plebanii i wracam do szkoły. Jest to kwestia wykorzystania czasu każdego dnia. Jeśli chcę pobiegać, a wiem, że w ciągu dnia nie będę miał na to czasu, trzeba wstać wcześniej.
Oczywiście, sport nie może być na pierwszym miejscu. Taka hierarchia jest zła. W przypadku każdego człowieka na pierwszym miejscu powinien być Pan Bóg, później rodzina i praca. Sport również musi się znaleźć na właściwym miejscu.
Co zrobić, kiedy pojawia się kryzys?
Przestać trenować. To jedna z podstawowych zasad w sporcie. Kiedy na przykład pojawia się przeziębienie, trzeba odpuścić. Lepiej zrobić o jeden trening za mało niż za dużo. Jak człowiek przetrenuje swój organizm, to potem wychodzi się z tego kilka miesięcy. Kiedy widzę, że jestem zmęczony całym dniem i nie mam więcej siły, odpuszczam. Zresztą nie ukrywajmy, jako amator nie walczę o pierwsze miejsce na zawodach. Robię to, by walczyć z samym sobą i jeśli się uda, to jest moje największe zwycięstwo.
Czego nauczyło Cię uprawianie sportu?
Sport nauczył mnie lepszego gospodarowania czasem i tworzenia planu dnia. Dzięki niemu stałem się bardziej zorganizowany i konsekwentny. Oprócz tego sport bardzo pozytywnie wpłynął na moje zdrowie. Praktycznie nie zdarza mi się chorować. Czasem tylko jestem trochę przeziębiony jak teraz (śmiech), ale to wina smogu, który niedawno pojawił się w Opolu.
Dzięki regularnym treningom mam czas dla siebie. Wcześniej go nie miałem i byłem wiecznie zabiegany. Kiedy jeżdżę na rowerze, biegam czy pływam, odcinam się od trudności, nabieram dystansu i mam czas na przemyślenia. Lubię wtedy układać kazania.
Piotr Kosiarski - redaktor portalu DEON.pl. Autor cyklu Film na weekend i Ojcostwo. Sport ekstremalny. Prowadzi bloga Mapa bezdroży
Skomentuj artykuł