Idź, ale nie grzesz

Idź, ale nie grzesz
(fot. shutterstock.com)

Wbrew niektórym wyobrażeniom, Bóg nie czyha, by nas nakryć, pochwycić na takim czy innym gorącym uczynku, chociaż wszystko widzi i wie. Miłość nie podgląda.

"Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? Nikt, Panie" (J 8, 11-12)

Scena z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie pojawia się w Ewangelii św. Jana ni z gruszki, ni z pietruszki. Ale to pozór. Nieco wcześniej uczeni w Piśmie i faryzeusze chcieli pojmać rękami żołnierzy Jezusa, ale podkomendni bali się tego uczynić.  Odzywa się Nikodem, który przypomina, że nie można kogoś skazywać bez przesłuchania i  przekonującego powodu. No więc wymyślili. Kobieta cudzołożna jest użyta jako pretekst do wydania wyroku nad Jezusem. Wykorzystana jak śmiercionośna przynęta, a nie człowiek, co samo w sobie jest przerażające.

DEON.PL POLECA

I oto człowiek staje do rozprawy z samym Miłosierdziem. Nie chodzi wcale o prawo, o grzech, ale o przyłapanie Jezusa. Zauważmy, że przeciwnicy Jezusa nie chcą rozwiązać problemu zła, np. co zrobić, by było mniej cudzołóstwa, zdrad i mężczyzn wykorzystujących kobiety. Pragną jednego:  wpędzić Jezusa w pułapkę, by Go oskarżyć.

Według Apokalipsy św. Jana "oskarżyciel braci naszych"  to diabeł ( Ap 12, 10). Dniem i nocą oskarża ludzi przed Bogiem. W tym natręctwie chce niejako przekonać Boga, że nie warto kochać człowieka, że nie ma w nim niczego godnego miłości, nie ma racji do takich niezrozumiałych postaw. Oskarżanie to nie jest żadne zwycięstwo nad złem, ale stawanie po jego stronie. Oskarżanie może też wypływać z nadmiaru sprawiedliwości: "Gdy sprawiedliwość przekroczy właściwą sobie miarę, często rodzi okrutną srogość"  - pisze św. Izydor z Sewilli.

Bp Jan Pietraszko pisze, że to wydarzenie jest szczególnym obrazem spotkania mocy z niemocą. Mocy Boga, która po ludzku bywa odbierana jako słabość, dlatego niektórzy wobec Boga stają się zuchwali, wystawiają Go na próbę, nie wiedząc, że igrają z ogniem. Niemoc ludzka widoczna jest zarówno w cudzołożnej kobiecie jak i w faryzeuszach. I oni, i ona nie potrafią poradzić sobie z grzechem - stają się jego zakładnikami. Moc nie miażdży niemocy. Miłosierdzie ucisza, prowadzi do pokoju, wytłumia hałaśliwe i histeryczne głosy grzechu, które potępiają. Bo Duch Święty choć przekonuje człowieka o grzechu, to jednak nigdy go nie poniża. Nie może tego uczynić, skoro człowiek nosi w sobie obraz Boga, a jeśli jest wierzącym, stał się jego synem lub córką, Duch zawsze podnosi, przychodzi z pomocą naszej słabości. I wydobywa grzech na jaw, ale tak, żeby człowieka nie zniszczyć, lecz go uwolnić.

Warto spojrzeć na tę scenę przez pryzmat narastającego napięcia. Jak w takich sytuacjach  działa oskarżający diabeł, a jak Duch Boży, Duch sądu, usprawiedliwienia i pokoju. Zaczyna się od gwałtowności, agresji, ale dzięki mądrej reakcji Chrystusa wszystko powoli się uspokaja tak, że kobieta w końcu może się odezwać. Faryzeusze przychodzą tam jak taran, jak ryczące lwy, które chcą rozszarpać i kobietę, i Jezusa. Bo to głównie o Niego tutaj chodzi. Pokusa "świętego oburzenia" za swoje paliwo obiera amok, zgiełk, wytykanie palcem, zdziwienie, że w ogóle może istnieć taki grzesznik jak ta kobieta... A jednak finał całej sceny prowadzi do zamilknięcia, do odejściu tych, co oskarżali. Oburzeni mężczyźni ze lwów zmieniają się w myszki, które szybciutko znikają z pola widzenia, kulą się w sobie i znikają jeden po drugim.

Zwróćmy uwagę, jak miłosierdzie Jezusa radzi sobie z hałasem wewnętrznym i zewnętrznym, który jest w ludziach, nawet jeśli jest on inspirowany słuszną sprawą. Spróbujmy to sobie wyobrazić.  Jezus daje sobie czas, nie reaguje od razu, coś tam pisze na ziemi. Zajrzyjmy do naszego wnętrza, w te sytuacje, gdy wypełniał nas hałas, targała nami natarczywość, niepokój, potępianie siebie i innych, źle rozumiana gorliwość, która chce niszczyć. Pamiętajmy, że diabeł kusi w powtarzalny sposób. Popadamy ciągle w te same pułapki.

Kobieta jest osaczona zewnętrznie i wewnętrznie. Zewnętrznie przez potępiających faryzeuszów, wewnętrznie przez winę. Wyobraźmy sobie, bo wtedy będziemy mogli łatwiej wczuć się w sytuację  kobiety, że ktoś przyłapuje nas na gorącym uczynku, na czymś, czego się wstydzimy i czyni to rzeczą publiczną. Najdotkliwsze mogą być grzechy seksualne, kradzież, kłamstwo, oszustwo. Ale nawet odsłonięcie czyjejś nagości, naruszenie czyjejś intymności w miejscu publicznym, rani.  A może mamy takie doświadczenie w życiu, kiedy przed innymi bardzo się wstydziliśmy, niekoniecznie dlatego, że zrobiliśmy coś złego, bo ktoś nas upokorzył, wyjawił jakąś tajemnicę.

Każdy z nas ma prawo do intymności, nawet grzechów Bóg nie chce w nas obnażać publicznie, chociaż pierwotnie była taka praktyka w Kościele. Obecna forma spowiedzi indywidualnej nie jest pójściem z "duchem czasu", lecz głębszym odczytaniem godności człowieka, także uwikłanego w grzech. Wbrew niektórym wyobrażeniom, Bóg nie czyha, by nas nakryć, pochwycić na takim czy innym czynie, chociaż czasem tak myślimy, bo skoro wszystko widzi i wie?

Inną regułą duchową jest to, że im bardziej rozgrzeszamy siebie, tym bardziej obwiniamy innych. Można być bardzo wrażliwym na grzech, dostrzegać go, dobrze nazwać, zlokalizować, ale nie w sobie, lecz w innych.  Często mówi się, że ludzie nie dostrzegają grzechu. To niepełna prawda. W innych szybko wychwytujemy najmniejsze potknięcia i niedoskonałości. Nie jesteśmy więc niewrażliwi na grzech, ale jeśli już to mniej wrażliwi na grzech w sobie.

W pewnym momencie Jezus i kobieta znaleźli się po tej samej stronie barykady. To jest najbardziej zdumiewające. Jezus nie jest po stronie potępiających, ale potępianych, choć nie mówi, że kobieta jest cacy. Zadziwiające: najświętszy jest tak samo znienawidzony jak kobieta cudzołożna. Ta sama niechęć płynie do obojga, z jednego źródła.

Co robi Jezus? Burzy sztuczną linię podziału między pozornie sprawiedliwymi i bezgrzesznymi a grzesznymi i świętym (który jest z nimi w tym samym obozie). Miłosierdzie nie przymyka oczu na grzech, przeciwnie, widzi, że wszyscy są grzesznikami. Na końcu wszyscy wrócili na swe właściwe pozycje grzeszników za pomocą prostego pytania: Kto z was jest bez grzechu? Na tyle jeszcze byli uczciwi, że żaden nie powiedział, iż jest doskonały. I tu pojawia się paradoks: dopiero gdy oskarżyciele zobaczyli swój grzech, nie chcieli już rzucać w kobietę kamieniami.

"Idź" - proste słowo, a jakie wymowne. To symbol wolności. Paralityk, któremu Jezus odpuścił grzechy, nie mógł w ogóle się ruszać. Po uzdrowieniu Jezus każe mu iść do domu ze swoimi noszami. Kobieta została tu wręcz przywleczona, szturchana, postawiona na środku, wbrew jej woli.  Stała tam jak słup soli, jak pomnik, który opluwano. Teraz Jezus każe jej iść, swobodnie. "Nie grzesz więcej" - bo to grzech unieruchamia, czyni z ciebie niewolnika, popychadło, przedmiot, ciągnie cię to tu, to tam, nawet jeśli z początku wydaje ci się, że to ty o wszystkim decydujesz. Kiedy w swoim życiu doświadczyliśmy takiej duchowej wolności? Czy jej pragniemy? Czy chcemy być wyzwoleni przez Jezusa?  

Karmelita Vojtech Kodet opowiada w swojej książeczce "Jak być Jego uczniem" budującą historię z życia jego rodziny. Otóż, pewnego dnia jego brat wrócił ze szkoły z dwóją z matematyki. Przerażony, nie wiedział, jak to zakomunikować własnemu ojcu. Bał się reakcji taty i konsekwencji. Natomiast tata zapytał go: "Chcesz dzisiaj pograć w piłkę?". Brat przytaknął z oczami pełnymi łez. A ojciec dodał: "No to biegnij i wracaj o piątej, a potem obaj zajmiemy się matematyką". Brat zrobił wielkie oczy i pobiegł na boisko.

Podobnie jak ów ojciec Bóg staje po naszej stronie. Zawsze. A to znaczy, że widzi problem i grzech, ale tylko On wie, jak dobrze tę sprawę rozwiązać.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Idź, ale nie grzesz
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.