Jak dziś głosić Ewangelię

(Fot. sxc.hu)
Ks. Ryszard Nowak

Jako chrześcijanie mamy najbardziej wartościową Nowinę do przekazania i często trudno nam zrozumieć i zaakceptować fakt, że tak niewielu chce nas słuchać.

Wiara jest łaską. To, czy ktoś rozpozna w Jezusie swojego Pana i Zbawiciela, w pierwszym rzędzie zależy od Bożego Ducha, bo tylko w Nim może ktoś powiedzieć, że Panem Jest Jezus (por. 1 Kor 12,3). Nie zmienia to jednak faktu, że w procesie dochodzenia do wiary Pan Bóg posługuje się człowiekiem, który sam już wcześniej uwierzył w Jezusa. Ktoś mądrze zauważył, że tak jak do drugiego człowieka trafia się przez Pana Boga, tak do Boga trafia się przez człowieka.

Często po latach dojrzewania w wierze sami już wiemy, co chcemy przekazać i zdajemy sobie zwykle sprawę z tego, komu, gdzie i kiedy chcemy to zrobić. Pozostaje jednak wtedy decydujące pytanie: jak to zrobić? Jest to – zwłaszcza w dzisiejszym społeczeństwie – zagadnienie kluczowe, jeśli chcemy, by nasze przepowiadanie było skuteczne.

Kiedyś forma przekazu była drugorzędna, a wręcz czasem nieistotna, gdyż sama treść była najbardziej atrakcyjną częścią przekazu. Dziś w dobie kolorowych opakowań, presji krzykliwej i agresywnej reklamy, nośnikiem treści jest forma. Często zwykły gniot intelektualny, czy wręcz wierutne kłamstwo są sprzedawane na rynku poglądów za bardzo wysoką cenę, a najświętsza prawda i mądrość życiowa, jeśli nie są odpowiednio podane, niestety nie znajdują zbyt wielu nabywców.

DEON.PL POLECA


Jako chrześcijanie mamy najbardziej wartościową Nowinę do przekazania i często trudno nam zrozumieć i zaakceptować fakt, że tak niewielu chce nas słuchać. Można oczywiście ponarzekać, że dzisiejsze społeczeństwo sprymitywniało i że nie szuka czegoś więcej, bo ma już prawie wszystko i nie jest zainteresowane czymś innym niż korzyścią własną oraz ewentualnie nowym źródłem dostarczania przyjemności. Można nawet obrazić się na taką rzeczywistość i stwierdzić dosadnie, że przecież jest wyraźnie napisane, nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie (Mt 7,6). Ale czy jednak będzie to najlepsze rozwiązanie?

Można także spróbować dostosować się do tego co modne i popularne. Choć i tutaj można pobłądzić i tak dalece zagalopować się w przekazie orędzia Ewangelii „dostosowanym” do formy współczesnej pop-, czy wręcz blokers- kultury, że wypłuczemy z niej istotny sens przesłania, jakie przyniósł nam Zbawiciel. Czy jednak w próbie przystosowania treści Ewangelii do sposobu jej przekazania zrozumiałego dla dzisiejszego człowieka jesteśmy z góry skazani na niebezpieczeństwo dewaluacji samego orędzia? Może istnieje jeszcze jakiś inny sposób poszukiwania skutecznej metody przepowiadania Jezusa?

Wydaje mi się, że po pierwsze musimy zapytać się kto jest adresatem naszego przepowiadania. Potem należy zaakceptować fakt, że to nie on musi się dostosować do nas, ale, że to my – chrześcijanie chcemy przynieść mu szczęście w taki sposób, aby on był zdolny to zrozumieć i sam dokonać osobistej decyzji wiary. Na początku nie możemy stawiać mu żadnych warunków wstępnych, oprócz tego, aby zgodził się nas wysłuchać, o ile będziemy potrafili go zainteresować naszym skarbem.

Owocem skutecznego przepowiadania będzie przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Dopiero ono rozpocznie w nim proces poznawania Boga i dopiero wtedy będzie w nim motywacja, aby sprostać wymaganiom, jakie niesie ze sobą Ewangelia.

Dzisiejszy człowiek w naszym kręgu kulturowym żyje szybko. Raczej ogląda niż medytuje. Nie czyta zbyt wiele, albo jeśli faktycznie czyta za wiele, to wtedy przyjmuje ten natłok informacji bardzo powierzchownie. Współczesny człowiek często nie jest zdolny do syntezy, zapatrzony w codzienność stara się zaspokoić aktualne potrzeby.

Wyobraźnia i myślenie transcendentalne nie są jego mocną stroną. On sam chce dokonywać swoich wyborów. Zazwyczaj, jeśli słyszy o jedynej możliwości, czuje się jak w pułapce. Jednocześnie żyjąc w sprzecznościach, staje się coraz bardziej zagubiony i bardzo często popada w różne toksyczne skrajności. Bardziej kieruje się zasadą carpe diem (dosł. chwytaj, skub dzień, tzn. żyj chwilą obecną, używaj życia póki trwa), niż liczy się z odpowiedzialnością za swoje czyny, w kontekście nieprzemijalnego trwania w wieczności.

Takiemu człowiekowi, który sam chce kreować swoją teraźniejszość, a tylko czasem wybiega myślą we własną przyszłość, trzeba pomóc znaleźć cel i sens życia. Nie można mu go dać, tak po prostu, bo zazwyczaj tego nie oczekuje. Trzeba być dla niego najpierw hojnym i cierpliwym siewcą ziaren czasu, prawdy i dobra, a dopiero później stać się ogrodnikiem, który pielęgnuje rodzące się w nim nowe życie, prowadząc do dojrzałości, czyli samodzielności w wierze.

Dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przekaz wiary musi dokonywać się przez relacje. Najpierw na płaszczyźnie natury, płaszczyźnie ludzkiej, dopiero później tej nadprzyrodzonej. W świecie, w którym ideologia tzw. radykalnej autonomii oraz najprzeróżniejszych myślowych i moralnych „izmów” (indywidualizm, liberalizm, nihilizm, relatywizm i permisywizm), pozbawiła ludzi wspólnych, fundamentalnych odniesień na płaszczyźnie prawdy, dobra i piękna – na straży życia i wartości zazwyczaj nie stoi już Pan Bóg, ale hedonistyczna i utylitarystyczna tyrania zaspokajania własnych, często skrajnie subiektywnych potrzeb. Dlatego na tle tak płasko przeżywanego życia szansą są relacje, w których można doświadczyć szczerego zainteresowania osobą jako taką, że po prostu jest, istnieje, a nie ze względu na to co posiada i na ile może być do czegoś przydatna.

W tradycyjnym modelu przepowiadania Ewangelii jest tak, że – przekonani, iż stoimy po właściwej stronie życia (Bóg, wiara, moralność) – zapraszamy tych, co są według nas po drugiej stronie duchowej rzeki. Wołamy do nich: „słuchajcie, my mamy Prawdę – Jezusa; jeśli chcecie szczęścia, to osiągniecie je tylko na tej drodze, to jest jedyny most, przyjdźcie po nim tutaj, chodźcie do nas”. Mamy to oczywiście szczegółowo poparte biblijnymi cytatami i innymi dobrze wyuczonymi regułkami z Katechizmu Kościoła Katolickiego i przykładami wielu świętych i uczonych świadków wiary. Wszystko jest super… ale niestety najczęściej nie działa, bo współczesny człowiek, wychowany w epoce postmodernistycznej nie dowierza, że na płaszczyźnie wiary może być jakaś jedna jedyna Prawda, skoro wszystko wokół mu mówi, że w każdej dziedzinie życia jest wiele możliwości wyboru. Dodatkowo wątpliwość tę pogłębia fakt istnienia wielu religii, z których każda twierdzi, że to ona zna tego Jedynego, Prawdziwego Boga. Żeby było jeszcze trudniej, współczesny człowiek zasadniczo jest zrażony do Kościoła, postrzegając go często jedynie jako skompromitowaną instytucję.

W dekadzie przygotowań do Jubileuszowego Roku 2000, byliśmy wezwani przez Sługę Bożego papieża Jana Pawła II do przepowiadania orędzia Ewangelii z nową mocą. Uświadamialiśmy sobie, że ta – Nowa Ewangelizacja – to nie tyle szukanie nowych treści, co niezmienne głoszenie Jezusa Chrystusa, tyle że na nowy sposób, adekwatnie dostosowany do aktualnej mentalności ludzi. Zawsze budujemy na tym samym, nienaruszonym fundamencie, tu nic się nie zmienia. Jesteśmy świadomi tego, że otrzymaliśmy dar wiary, że poznaliśmy Jezusa jako jedyną i prawdziwą drogę do życia w Bogu i że właśnie Jego chcemy zanieść zagubionym. Przez wieki, w katolickiej Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, że misje, ewangelizacja, to gdzieś „tam”, daleko w Afryce, Azji, na krańcu świata. Tu „tylko” katechizowaliśmy, sprawowaliśmy sakramenty i to wystarczało. Dzisiaj coraz częściej uświadamiamy sobie, że to nie wystarcza, że dla większości z nas, te krańce świata są już „tutaj”, że jednym z większych obszarów winnicy Pana są ochrzczeni, których po prostu trzeba ewangelizować, bo są praktycznie niewierzący. Obszar ludzi żyjących z dala od Kościoła nieustannie się poszerza. To domaga się radykalnej zmiany naszego sposoby myślenia i przywiązania do metod, które kiedyś były skuteczne, ale dzisiaj wymagają wprowadzenia istotnych korekt.

Gdy szukamy odpowiedzi na pytanie, jak dzisiaj skutecznie ewangelizować, coraz wyraźniej pojawia się w nas nowa świadomość. Dziś nie możemy ustawić się po drugiej stronie rzeki ludzkich tęsknot i pragnień i próbować innych przekonać o tym, że to właśnie my mamy rację. Okazuje się, że Jezus – Most, który proponujemy, dla wielu ludzi jest po prostu nieatrakcyjny, zwłaszcza jeśli po drugiej jego stronie stoi budynek kościelny. Dziś więc już nie wystarczy bić w dzwony, aby ludzie przyszli do Kościoła, dziś trzeba wyjść przed kościół (co nie znaczy, że trzeba wychodzić poza Kościół!) stanąć obok ludzi w ich codzienności i powoli pomóc im znaleźć drogę do prawdy, towarzysząc im w procesie oczyszczenia (detoksyzacja błędnych poglądów, odrzucanie fałszywych bożków oraz proces uzdrowienia z ran będących konsekwencją grzesznego życia) i oświecenia (powolne poznawanie i odkrywanie blasku prawdy w Jezusie).

Co więc należy zmienić? Punktem odniesienia zawsze pozostanie metoda, którą stosował Pan Jezus. On wychodził od potrzeby, z którą ktoś do Niego przychodził, albo czasem sam prowokował czyjeś myślenie w kategorii potrzeb, aby w następnym etapie dialogu przejść na płaszczyznę wartości. Należy zatem dzisiaj inaczej położyć akcent w punkcie wyjścia. Zgodnie z zasadą, że ewangelizując w jednej ręce trzeba trzymać Biblię, a w drugiej chleb, najpierw musimy jednak wyciągnąć chleb, a dopiero później, nasyconego, karmić Słowem Życia. Więcej, my musimy iść z Ewangelią tam, gdzie jest codzienność zagubionego człowieka. Jak Pan Jezus przyszedł do Zacheusza, tak i my musimy głosić Dobrą Nowinę „w jego domu”, czyli niejako na terenie areopagu spraw dla niego ważnych.

Chcąc pozyskać ludzi dla Jezusa musimy cierpliwie szukać tego, co mamy wspólne, co jest dla nas wartościowe, co jest przedmiotem zainteresowań, jakąś pasją, hobby i starać się temu nadać nowy, chrześcijański sens. To jest cała dziedzina preewangelizacji. Powinniśmy wyjść do poszukujących tam, gdzie się znajdują, w ich punkcie rozwoju i pomóc wykonać im kolejny krok, aby towarzysząc im na tej drodze, po wspólnych śladach powoli przeprowadzić ewangelizowanych do Jezusa i Jego Kościoła. Musimy nieść w sobie autentyczne doświadczenie Boga Żywego i jednocześnie wsłuchiwać się w pragnienia ewangelizowanego, aby proponując kolejne etapy, jak najprostszą drogą doprowadzić go do Jezusa. Podczas całego procesu doprowadzania człowieka do decyzji wiary musimy dawać mu twórczą alternatywę i możliwość wyboru. Nie musimy jednak starać się na siłę „zabezpieczyć” go przed ewentualnymi błędnymi decyzjami cząstkowymi, a jedynie cierpliwie ukazując skutki takiego wyboru, ponownie zaproponować kierunek kolejnego kroku. I co ważne, w całym tym procesie musimy zachować pokorną świadomość, że wiara jest łaską, a nasza „pomoc” to przywilej i oczywiste zadanie wynikające z naszego osobistego doświadczenia Paschy Chrystusa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak dziś głosić Ewangelię
Komentarze (13)
L
leszek
1 stycznia 2010, 22:48
Przy czym tu akurat kompletnie nie ma znaczenia to czy ja chcę czy nie chcę obrażać ale ma znaczenie to jak to odbiera adresat! leszek, tutaj mam odmienne zdanie. To znaczy chodzi mi o to, że nie możemy tez być niewolnikami czyichś stanów emocjonalnych czy np. przewrażliwienia. Jeżeli wypowiadam jakieś zdanie, opinię z pełnym przekonaniem i nastawieniem, że nie chcę uderzyć w drugiego człowieka (a jedynie przedstawiam swój punkt widzenia moralny, światopoglądowy) to oczekiwałbym z drugiej strony spokojnej i rzeczowej wypowiedzi, a nie ataku i posądzania o pogardę czy nienawiść. W pełni się z Tobą zgadzam z tym co napisałeś! Nie możemy być niewolnikami cudzych stanów emocjonalnych - zwłaszcza że może się też zdarzyć, że niektórzy wymagaliby leczenia. I masz pełne prawo oczekiwać, że jeśli wypowiadasz swoje zdanie/opinię z pełnym przekonaniem i nastawieniem że nie chcesz uderzyć to oczekujesz od drugiej strony spokojnej i rzeczowej wypowiedzi a nie posądzania o pogardę czy nienawiść! Ale... Choć jeśli chodzi o stronę etyczną to jesteś OK, tyle że to jednak dla tej drugiej strony nie jest istotne... Możesz mieć pewność że jesteś OK, możesz nawet naprawdę i obiektywnie być OK, ale dla niej jest istotne to co ona subiektywnie odczuwa! Ta osoba czegoś subiektywnie doświadcza i reszta się dla niej nie liczy. I o to mi chodziło. Możesz szukać tego co wspólne, możesz starać się być tym listem od Pana Boga, ale jesli Twoje działania będą odbierane jako obraźliwe to nic z tego, nawet jesli zupełnie bezpodstawnie będą odbierane jako obraźliwe. I dla przykładu, skoro homoseksualiści uznają określenia zboczenie/zboczeniec za obraźliwe, to choćbyś stawał na głowie aby okazywać im szacunek, z chwilą gdy użyjesz określenia zboczenie/zboczeniec od razu zostaniesz odebrany jako obrażający. I możesz obłozyć się słownikami dowodzącymi etymologią że to jest określenie wręcz naukowe, to i tak niczego nie uzyskasz, skoro te określenia nabrały pejoratywnego zabarwienia ponieważ bywały (a bywały...) używane w charakterze wyzwisk. A więc masz prawo oczekiwać... Ale skoro się nie doczekasz to co? Stwierdzisz że to ich problem/wina?!? Przecież zdrowi nie potrzebują lekarza... Przecież to do chorych/grzeszników przyszedł Jezus... Zdaje sobie sprawę, że czasem trudno ustrzec się nam przed nawet drobnymi złośliwościami, ale w moim odczuciu z tzw. poprawności politycznej (w szerokim rozumieniu) robi się dzisiaj ideologię Drobne złośliwości nie muszą być czymś złym! To kwestia stylu i celu w jakim się to robi! Czasem złośliwość pozwala nawet lepiej coś wyrazić i lepiej dotrzeć. Więc jeśli nie jest czystą złośliwością mającą zadać ból to uważam że nie ma sprawy. A co do poprawności politycznej... o, tu się chyba jednak różnimy... Bo w moim odczuciu, choć rzeczywiście czasami niepolitycznym jest mówienie czy robienie czegoś słusznego, to jednak z tzw poprawności politycznej ideologię robią przede wszystkim zwolennicy niepoprawności. W moim odczuciu, gdy np. zaczęto lansować określenie Rom zamiast Cygan, to zwolennicy niepoprawności zaczęli się wprost lubować w manifestacyjnym mówieniu o tej nacji, i to właśnie mówiąc Cyganie, a nie Romowie. I dla mnie w tym momencie już to czy zamiana Cyganów na Romów była zasadna staje się nieistotne, bo problem zaczynają stanowić ci wprost dziecinnie obnoszący się z negowaniem tego. A poprawność polityczna nie zakazuje mówienia prawdy! Poprawność polityczna zakazuje obrażania innych!
Jurek
1 stycznia 2010, 21:51
Przy czym tu akurat kompletnie nie ma znaczenia to czy ja chcę czy nie chcę obrażać ale ma znaczenie to jak to odbiera adresat! leszek, tutaj mam odmienne zdanie. To znaczy chodzi mi o to, że nie możemy tez być niewolnikami czyichś stanów emocjonalnych czy np. przewrażliwienia. Jeżeli wypowiadam jakieś zdanie, opinię z pełnym przekonaniem i nastawieniem, że nie chcę uderzyć w drugiego człowieka (a jedynie przedstawiam swój punkt widzenia moralny, światopoglądowy) to oczekiwałbym z drugiej strony spokojnej i rzeczowej wypowiedzi, a nie ataku i posądzania o pogardę czy nienawiść. Zdaje sobie sprawę, że czasem trudno ustrzec się nam przed nawet drobnymi złośliwościami, ale w moim odczuciu z tzw. poprawności politycznej (w szerokim rozumieniu) robi się dzisiaj ideologię
L
leszek
1 stycznia 2010, 20:23
Leszek jak to on nie zna definicji słowa "prawda," to i głupstwa wypisuje. Prawda jest wielkościa obiektywną. Dyletanci nazwali prawdę uczuciem lub odczuwaniem czegoś. Subiektywizm, to nie prawda, lecz subiektywizm. Leszku wstyd mi za ciebie. robert.kozuchowski, wybacz ale chyba Ci odbiło. Po raz kolejny wypisujesz coś bez sensu, niby komentując coś co ja rzekomo napisałem. Zupełnie jakbyś się za coś na mnie wściekł i chciał się odreagowywać. Ale wypisujesz takie głupoty że aż przykro. Znowuż muszę stwierdzić że nie spodziewałem się tego po Tobie. Wiem że prawda jest obiektywna, i jak łatwo sprawdzić, nigdy i nigdzie nie pisałem, że uważam iż prawda nie jest obiektywna, nie nazywałem też prawdy uczuciem. Tak samo nie nazywałem prawdą subiektywizmu. A więc piszesz nieprawdę... i sądzę że jesteś wystarczająco inteligentny, aby mieć rozumieć że świadomie piszesz nieprawdę przeciw bliźniemu swemu... nie rozumiem tylko jak można coś takiego wypisywać...
RK
Robert Kożuchowski
1 stycznia 2010, 19:43
Leszek jak to on nie zna definicji słowa "prawda," to i głupstwa wypisuje. Prawda jest wielkościa obiektywną. Dyletanci nazwali prawdę uczuciem lub odczuwaniem czegoś. Subiektywizm, to nie prawda, lecz subiektywizm. Leszku wstyd mi za ciebie.
L
leszek
1 stycznia 2010, 17:36
Przypomniała mi sie stara piosenka oazowa, że możemy być Bożymi listami pisanymi do drugiej osoby. Niestety dziś zanika i chęć, i umiejętność pisania listów. Nie kojarzę takiej piosenki ale mówi prawdę. Bo każdy z nas jeśli tylko zechce na to Bogu pozwolić to może być takim Bożym listem. Ale nawet jesli będzie chciał być takim Bożym listem to może być też niestety i anty-listem, gdy będzie usiłował nieść nie Boże rozumienie treści. I podoba mi się jeszcze w tym artykule, że to wejście w relację z drugą osobą ma umożliwić jej w wolności odkrycie jakby przez nią samą prawdy, którą chcemy jej przekazać. Ja to uważam za podstawę! Nikogo nie można uszczęśliwiać na siłę komunikując mu objawione prawdy. Nie o to chodzi aby powiedzieć swoje, czy wręcz wygarnąć to co uznajemy za prawdę, ale należy to zrobić tak aby dotarło, tak aby to tamta osoba przyjęła, a nie tylko nam ulżyło. A więc należy rozmawiać, tłumaczyć, argumentować, spierać się. I to o czym co i rusz piszę... Należy to robić nie okazując pogardy i nie obrażając... Przy czym tu akurat kompletnie nie ma znaczenia to czy ja chcę czy nie chcę obrażać ale ma znaczenie to jak to odbiera adresat! A więc kłania się coś co może się kojarzyć ze znienawidzoną przez niektórych polityczną poprawnością... Ale jeszcze jedno... Póki będzie się wystepowało z pozycji osoby posiadającej prawdę i jedynie usiłującej przekazać tą już posiadaną prawdę, to sytuacja będzie beznadziejna. Dopiero otwarcie się na komunikację dustronną daje szansę na dotarcie!. A więc nie, że ja chcę doprowadzić Ciebie do poznania prawdy - czyli tego co JA uważam za prawdę, no bo to przecież JA mam prawdę a nie Ty... Dopiero gdy gdy ja chcę abyśmy RAZEM poszukali prawdy, abyśmy razem pochylili się nad poznaniem co jest prawdą a co nie, dopiero wtedy mogę przekazać komuś posiadaną przeze mnie prawdę - ale to już nie jest przekazanie MOJEJ prawdy lecz WSPÓLNE znalezienie tego co jest prawdą...
Jurek
1 stycznia 2010, 13:38
Przypomniała mi sie stara piosenka oazowa, że możemy być Bożymi listami pisanymi do drugiej osoby. Niestety dziś zanika i chęć, i umiejętność pisania listów. I podoba mi się jeszcze w tym artykule, że to wejście w relację z drugą osobą ma umożliwić jej w wolności odkrycie jakby przez nią samą prawdy, którą chcemy jej przekazać.
L
leszek
1 stycznia 2010, 13:15
Jeszcze raz przeczytałem ten artykuł. Uczy pokory. Jakże wiele cennych wskazówek dla nas tutaj uczestniczących w róznych dyskusjach. Może jedna z myśłi na dzisiaj: Chcąc pozyskać ludzi dla Jezusa musimy cierpliwie szukać tego, co mamy wspólne, co jest dla nas wartościowe, co jest przedmiotem zainteresowań, jakąś pasją, hobby i starać się temu nadać nowy, chrześcijański sens. Zgadzam się z tym całkowicie. Uważam że znacznie lepiej jest szukać wspólnych wartości z poszanowaniem cudzych wartości. Między innymi dlatego nie jestem zwolennikiem prowadzenia dysput politycznych, bo one prowadzą do wyjątkowo ostrych podziałów. Jeżdżąc rowerem można zobaczyć zwykłą drogę, lepszą lub gorszą, piękne krajobrazy, nawet zachwycić się zachodem słońca. Ale można też wielbić Boga za Jego dzieło stworzenia. Za radość spotkania się z drugim człowiekem właśnie w taki sposób i w takich miejscach. A można też zastanawiać się nad tym dlaczego Bóg postawił tego człowieka na naszej drodze. Czy może mamy być narzędziem Bożym... czy może ten człowiek, ta sytuacja jest narzędziem przez które Bóg chce zadziałać w naszym życiu. Św. Matka Teresa z Kalkuty nie pytała się o wyznanie i nie uczyła katechizmu... Ona zwyczajnie troszcząc się o bliźnich była narzędziem w ręku Boga, a dzięki temu, spotkając Ją można było spotkać Jezusa miłosiernego...
Jurek
1 stycznia 2010, 12:02
Jeszcze raz przeczytałem ten artykuł. Uczy pokory. Jakże wiele cennych wskazówek dla nas tutaj uczestniczących w róznych dyskusjach. Może jedna z myśłi na dzisiaj: Chcąc pozyskać ludzi dla Jezusa musimy cierpliwie szukać tego, co mamy wspólne, co jest dla nas wartościowe, co jest przedmiotem zainteresowań, jakąś pasją, hobby i starać się temu nadać nowy, chrześcijański sens. Jeżdżąc rowerem można zobaczyć zwykłą drogę, lepszą lub gorszą, piękne krajobrazy, nawet zachwycić się zachodem słońca. Ale można też wielbić Boga za Jego dzieło stworzenia. Za radość spotkania się z drugim człowiekem właśnie w taki sposób i w takich miejscach.
M
maciej
1 stycznia 2010, 11:16
kto to powiedział :"Chrystus to największa TAJEMNICA naszej cywilizacji" ? Czytając tekst odnoszę wrażenie, że - przy najlepszych intencjach - wprowadza on podział na "lepszych i gorszych" zapominając o Duchu Świętym chadzającym jak chce, gdzie chce i kiedy chce. SŁyszałem ojca Dominikanina, który z podobnym "radosnym" zapałem zapewniał o gotowości dyskutowania z albigensami ...jakby zapomniał co z nimi uczynili "dobrzy katolicy".Przekonanie o własnej zdolności do nawracania mimo (dobrej) woli nawracających cokolwiek pozbawia mocy zawołanie Jezu ufam Tobie. Ewangelizacja oparta na przekonaniu o złych cechach ewangelizowanych jest jałowa.
L
leszek
31 grudnia 2009, 20:41
Również uważam że tekst zwraca uwagę na autentyczne problemy i podpowiada kierunek szukania rozwiązań. A w nawiązaniu do tego tekstu nie mogę sobie darować pewnej refleksji. Jak się pójdzie z Biblią w ręku do homoseksualisty i wygłosi mu się jako Dobrą Nowinę, że jest zboczeńcem i jak się nie poprawi to pójdzie do piekła, i jeszcze mu się cytując tysiąclatkę poda co Słowo Boże (R 1,27) mówi o takich jak on, to nie będzie to miało nic wspólnego z tym o czym mówi ten artykuł.
D
drażliwy
31 grudnia 2009, 17:37
Pamiętam że ogromne wrażenie na mnie zrobił kiedyś napis "JEZUS ŻYJE" wykonany czarnym sprajem na fragmencie białego muru w centrum Warszawy. To był jeden z elementów układanki, która spowodowała że zacząłem chodzić do kościoła.
Jurek
31 grudnia 2009, 16:19
Świetny tekst, każdy akapit daje do myślenia. Przedstawione zagadnienia trafione w 10-tkę.
R
r.kożuchowski
31 grudnia 2009, 13:37
Żeby głosić Ewangelię trzeba mieć wewnętrzy entuzjazm, by móc nią "zarazić" innych. Trzeba zacząć od samego siebie i zadać samemu sobie pytanie:"1. Czy ja jestem pod zachwytem Ewangelii? 2.Czy ja wiem, co daje mi znajomość Ewangelii, tak praktycznie, co mi to daje? 3.Czy umiem uzasadnić autentyczność zapisu Ewangelii?" Moim zdaniem, kto nie spełni wszystkich tych 3 warunków zamiast "zarazić" Ewangelią może do niej zrazić.