Jak nieść radość zmartwychwstania?

(fot. Funkybug/flickr.com/CC)

Wielkanoc 2013. Liturgię w sobotę wieczorem zakończyliśmy po 22:00. Potem jeszcze spotkanie i podziękowanie wszystkim, którzy współpracowali przy przygotowaniu Triduum. Po nim sprzątanie całego kościoła, bo przecież tamtej wiosny była zima i dużo wody wlało się z ludźmi do kościoła. A następnego dnia od rana miałem dyżur w zakrystii. Wstałem jakoś o szóstej i zaraz się zorientowałem, że przez noc napadała gruba warstwa puszystego śniegu.

No więc szufla i odśnieżam plac przed kościołem. Stres i nerwy, bo zaraz Msza, którą trzeba przecież przygotować. Wokół sąsiadującej Bazyliki Mariackiej biegał z szuflą tamtejszy zakrystianin. Zmęczenie i nerwy pchały na usta dwa słowa (bynajmniej nie "Szczęść Boże"), ale z "szerokim uśmiechem" powitaliśmy się radosnym chrześcijańskim pozdrowieniem "Chrystus zmartwychwstał! Prawdziwie powstał!".

Msza rozpoczęła się o czasie. Zebrałem tacę. Po Mszy wpadł do zakrystii chińczyk i zaczął do mnie mówić po chińsku, domagając się w sposób nadgorliwy nie wiadomo czego. Gapiłem się na niego otępiałym wzrokiem, walcząc w środku z mieszaniną zmęczenia, złości i absurdu tego dnia. I szlag trafił całą radość Zmartwychwstania.

Takie rzeczy podczas świętowania Wielkanocy dzieją się pewnie w życiu 90% chrześcijan. Przygotowania, wyjazdy, dopinanie spraw, spotkania rodzinne, itd. To wszystko tworzy niebezpieczną mieszankę, którą wybucha w szczytowym momencie podczas wielkanocnego kazania, gdy ksiądz z uśmiechem mówi nam, że "mamy się radować". Kolejna z zagadek chrześcijaństwa. W tym momencie przychodzą mi do głowy trzy wyjścia:

DEON.PL POLECA

- Radość udawana. Kurczaczki, piosenki, sztuczne uśmiechy i wmawianie sobie, że jest dobrze. To może być też chrześcijańska radość udawana, w której nie dopuszczam do siebie myśli, że jest coś nie tak i udaję, że cieszę się ze Zmartwychwstania. To straszne doświadczenie. Z reguły kończy się na dwa sposoby. Albo coś w którymś momencie pęknie i cały czar wielkanocny pryska, albo, co gorsza, nic nie pęknie i będziemy nosić w sercu stłumione rozczarowanie Bogiem, które systematycznie będzie osłabiać naszą wiarę.

- Radość opisywana na kazaniach, która jest możliwa właściwie tylko w życiu ludzi, którzy żyją bez zbytnich trosk. Wtedy można przez cały okres wielkanocny rozpływać się na modlitwie, słuchając rekolekcji na youtubie i wzruszającej wielkanocnej muzyki.

- Bez radości. To taki stan, w którym nie wierzymy zbytnio w to wszystko, co świętujemy. Jesteśmy sceptyczni, zimni i racjonalni.

Przykładem pierwszej radości był św. Piotr (zapaleniec, który już widział Jezusa siedzącego na tronie w Jerozolimie), a drugiej kobiety płaczące na drodze krzyżowej. Przykładem braku radości - św. Tomasz, nazywany przez tradycję "niewiernym". Coś jednak się stało, że obaj panowie jednak radości zmartwychwstania doświadczyli (o kobietach nic nie wiemy). Jak do tego doszło?

Spójrzmy tylko na samą nazwę: "radość zmartwychwstania". Jest to radość, która wynika z tego, że nastąpiło powstanie z martwych. Czyli najpierw jest śmierć, potem jest powstanie, a dopiero potem radość. Dla Piotra śmiercią było zaparcie się Jezusa. Dla Tomasza głębokie doświadczenie zwątpienia, braku wiary.

Jeżeli chcesz autentycznie doświadczyć radości zmartwychwstania, to Twoim pierwszym krokiem jest doświadczenie śmierci. Nie da się jej sprowokować. Ona po prostu przychodzi w którymś momencie, w różny sposób. Nie trzeba jednak czekać na jakiś wielki kryzys. Wszystkie proste, codzienne doświadczenia, które są trudne i niewygodne, można przyjąć jako śmierć. Nie trzeba robić wiele, wystarczy zgodzić się na nie. Zgadzam się na ból, złość, konflikt, strach, zwątpienie. Nie patrzę na to jako na zło. Godzę się na to, przyjmuję to, jako swoje. Taki jestem ja, takie jest moje życie, taka jest moja rodzina. Śmierć i grób.

Drugim krokiem jest powstanie. Tu wkracza do gry Jezus. On był zmartwychwstaniem Piotra i Tomasza i On jeden może być zmartwychwstaniem moim i Twoim. Powstać to znaczy uwierzyć w to, że Jezus jest większy od tej mojej śmierci. Mogę w niej teraz trwać i być przez nią pochłonięty, ale On i tak jest większy i mocniejszy. Mogę sobie nie radzić z gniewem, mogę mieć dość wszystkich wokół, mogę chcieć uciec lub leżeć i kwiczeć. Nie muszę radzić sobie z tym wszystkim. Nie muszę być idealny. Jezus jest idealny. Opieram się na Nim mówiąc sobie, że On zwyciężył tę moją śmierć i tyle. Próbuję w to uwierzyć.

Oba te kroki prowadzą do trzeciego etapu, czyli radości zmartwychwstania. Ona rodzi się sama, nie trzeba jej produkować. To na początku nie jest radość w sensie takim, jak rozumiemy potocznie. To jest poczucie spokoju, pewności i ulgi. Doświadczenie, w którym czuję, że ufam Jezusowi, w Nim pokładam nadzieję i się nie zawiodę. To doświadczenie czyni Cię silnym, odważnym i mocno wierzącym. To nie jest cukierkowa, wesołkowata radość, której byśmy oczekiwali. To jest radość, która smakuje jak solidny, razowy chleb.

Pytanie tego artykułu to: "Jak nieść radość zmartwychwstania w życie codzienne?" Odpowiedź, którą pokazuje nam Ewangelia, jest trochę zaskakująca, bo mówi, że niczego nie muszę nigdzie nieść. Mam robić jedynie dwie proste rzeczy: 1) zgadzać się na swoją śmierć i grób, które się dzieją po kilka razy w każdym dniu oraz 2) próbować wierzyć, że Jezus jest od tego mocniejszy, pokładając całą ufność i nadzieję w Nim. Radość przyjdzie sama, a z nią pokój, moc, odwaga i wiara, które sprawią, że ludzie wokół zaczną zadawać pytania.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak nieść radość zmartwychwstania?
Komentarze (8)
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 19:59
O ile pytanie; jak odnaleźć radość ze Zmartwychwstania Pana Jezusa jest już w jakimś stopniu opracowane to pytanie; jak nieść tą radość wydaje mi się nieco na wyrost. Bo, jak przekonać ludzi wątpiących w istnienie Boga, że nastał czas w którym trzeba się cieszyć z Jego Zmartwychwstania? Albo jak rozradować ludzi, którzy zupełnie są rozczarowani samym życiem i oczekiwaniami co do swojego życia? Ludzi zgorzkniałych, cierpiących, zniewolonych smutkiem, żalem lub może nawet gniewem nie sposób namówić, aby się oderwali od swojej pieczary zniewoleń i poszli za Chrystusem Zmartwychwstałym. Oni muszą być najpierw jakoś zachęceni, a to nie takie łatwe i bez udziału Boga wręcz niemożliwe. Jednak w temacie zaraźliwej radości przychodzą mi na myśl moje doświadczenia z okresów, gdy naszą Ojczyznę odwiedzał Jan Paweł II. A jak kiedyś zacząłem się tym fascynującym tematem bardziej interesować to uświadomiłem sobie, że ludzie nawiedzeni Duchem Świętym tak jak nasz Papież posiadają zdolność rozbudzania ludzkich serc, wręcz na skalę masową (jak miało to miejsce w przypadku JPII) niepojętą radością, płynącą wprost od Boga. Oczywiście nie wszystkich da się tą miłością zarazić, jednak większość jej ulega, jeśli pochodzi wprost od Boga, a konkretnie osoby Ducha Bożego. Aby nie było niedomówień należy zaznaczyć, że czym innym jest otrzymać łaski od Ducha Świętego, a zupełnie innym i odmiennym, a zarazem wspaniałym jest być pośrednikiem, niczym nosicielem Ducha Świętego ku innym ludziom.
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 20:05
c.d. Bóg musi odnaleźć dla siebie miejsce w sercu człowieka i go uświęcać, aby móc w nim następnie zamieszkać. Zwykle tym pierwszym Bogiem jest osoba Syna Bożego.  Dopiero potem w duszy człowieka powstaje zrodzony Duch, który ma jakby bezpośredni kontakt z Duchem Świętym. Dopiero wówczas człowiek jest napełniany „mocą” radości (i nie tylko radości) płynącą wprost od Boga. I wówczas może nieść tą radość ze Zmartwychwstania Syna Bożego innym ludziom. Jest to szczególna łaska od Boga i chyba nie wszyscy ją otrzymują. Nie wiem czy można sobie tą łaskę jakoś wysłużyć, czy też jedynie otrzymać od Boga w jakimś darze. Bóg pragnie obdarowywać ludzi bardzo wieloma  łaskami, tylko jakby chętnych było brak. Nie  wiem czy zawsze tak było, czy może jest to taki wyjątkowy czas, bezpośrednio poprzedzający jakieś bardzo ważne przełomowe wydarzenie. Trzeba się więc garnąć ze wszystkich sił do Boga póki jest taki hojny. Trzeba też próbować zarażać miłością do Boga wielu ludzi i choć może nie jest to łatwe, to z pomocą Boga krok po kroku to może się udać. Trzeba tylko być wytrwałym i nie poddawać się niczym strumyk wody, która drąży skały tego świata.
K
Kasiaczek
21 kwietnia 2014, 20:46
Miałam nadzieję, że dowiem się, jak nieść, jak przekazać Tę Radość innym, szczególnie tym, którzy się nie cieszą, bo dla nich Zmartwychwstanie to nic wielkiego. Bardzo chciałabym pomóc moim bliskim, ale także dalszym znajomym wykonać te dwa kroki. Artykuł dodaję do zakładaek, pewnie kiedyś tu wrócę :) Módlmy się za tych, którzy nie pozwalają Jezusowi wskrzesić się do życia duchowego, aby otwarli swoje serca na Miłość Chrystusa. Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Panie.
A
Aldi
21 kwietnia 2014, 22:51
Może pomocne dla Ciebie będzie niesienie pokoju Jezusa Zmartwychwstałego pośród tych, którzy nie umieją jeszcze cieszyć się z pustego grobu? Mamy dzielić się z naszymi braćmi naszym zaufaniem Jezusowi, aby i oni powierzając się Jemu, mogli w swoich utrapieniach odnajdywać tę radość, która płynie z tajemnicy Jego Zmartwychwstania. Jak się zachowywałaś, gdy doświadczałaś smutku, przygnębienia, zamknięcia się w sobie? W tych doświadczeniach jestesmy kuszeni do odruchowego koncentrowania się na tym, co sprawiało nam ból, cierpienie, co jest ostatecznie źródłem śmierci. Nieprzezwyciężanie pokusy koncentracji na sobie i swoim cierpieniu sprawiają, że doświadczenie nadziei i obietnica przyszłej radości, obietnica zmartwychwstania stają się niemożliwe. Śmierć nie może współistnieć ze zmartwychwstaniem. Śmierć musi zostać pokonana, aby można było doświadczyć zmartwychwstania. Dlatego prośmy o takie doświadczenie radości Jezusa Zmartwychwstałego, aby mogło się ono odbić w naszym życiu i aby mogło w przyszłości stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której będziemy w stanie przekraczać te doświadczenia, które wiążą się ze śmiercią, z grzechem i ze złem. Życzę Ci radość z pomagania innym.
K
Kasienka
23 kwietnia 2014, 13:56
Tak, staram się nieść pokój i być takim promykiem Bożej Miłości wśród ludzi :) Cieszy mnie pomaganie innym i zależy mi na tym, aby moja pomoc nie była tylko materialna. Marzy mi się pomoc duchowa, aby pewne osoby oddalone od Trójcy Przenajświętszej zaczęły czerpać Żywą Wiarę Nadzieję i Miłość ;) Nie jest to proste tym bardziej, że jestem młoda a te oddalone od Boga osoby są znacznie starsze, nie jestem więc autorytetem, a moje stosunkowo krótkie życie nie jest jeszcze przykładem wiary, która jest pomocą w każdym wieku. Jednak jestem spokojna, gdyż wiem, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw, szczególnie, jeśli prosimy o nawrócenie dla otaczających nas osób. Małymi kroczkami do przodu. Pozdrawiam :)
A
Andrzej
21 kwietnia 2014, 16:26
Radość ze Zmartwychwstania Pańskiego jest w jakimś stopniu adekwatna do własnego duchowego zmartwychwstania. Zaczyna się ono zwykle w Niedzielę Wielkanocną, gdy człowiek dotyka swoim sercem Boga w Eucharystii. Niewysłowiona radość wypełnia po brzegi wnętrze człowieka, a ciało doświadcza obecności uskrzydlonego ducha i obecności Boga, już nie tam gdzieś w innym wymiarze, lecz Tu w środku nas. Właśnie tak zmartwychwstaje człowiek w Bogu i z Bogiem. Całe postrzeganie świata nagle legnie gdzieś w gruzach dnia codziennego, a my zaczynamy dostrzegać świat z jakiejś innej perspektywy. Znikają troski, przeszkody, nawet ból gdzieś się chowa, a człowiek dotyka Wymiaru Świętości, Boga, niewysłowionej radości. Jeżeli tak wygląda wymiar  Nieba, a wierzę że tak jest, to nie dziwię się jak wielkie wrażenie musiały wywierać wspólnoty chrześcijańskie na Rzymianach i innych, którzy się nawracali 2 tysiące lat temu. Właśnie tak rozrastał się Kościół pierwszych Apostołów, Kościół Ducha Świętego i Jego Darów. Wczoraj widziałem jak jedni płakali, inni już się śmiali i śmiechu radości nie potrafili powstrzymać. Wielu opuściło Świątynię obdarzonych Darami Ducha Świętego. Jeżeli ktoś tego nie doświadczył powinien uczestniczyć w przyszłej "białej" Niedzieli (Miłosierdzia Bożego). Być może trzeba coś jeszcze dopełnić, jakąś pokutę, post lub jałmużnę, bo naprawdę warto! Tak doprawdy to my zmartwychwstajemy duchowo cały czas, jednak takie kumulacje duchowych darów, są tylko raz w roku lub okazyjnie kilka razy. Reszta dni roku, to malutkie kroczki, albo stagnacja. Ten obecny czas jest wyjątkowy i wymaga wyjątkowego przygotowania. Gdybyśmy byli w stanie znieść 40 dni postu, to być może wszyscy byśmy przeżywali tą samą radość. Jednak wielu jej jeszcze nie osiągnęło i było to widać w Świątyni, może dlatego o radości wciąż trzeba mówić i pisać, wręcz nawoływać i głosić.   Chwała Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu.
A
azzurra
21 kwietnia 2014, 12:49
Dziękuję serdecznie za te słowa. Prawdziwe i uczciwe. Fantastyczne. Błogosławionych Świąt
M
Mar.
21 kwietnia 2014, 10:30
Bardzo dziękuje za ten artykuł!!! Codzienność, My i Bóg, w sposób prawdziwy i jasny, bez różowych okularów. Mądrze i konkretnie. Chwała Panu!