Po co Jezus cierpiał i umarł na krzyżu? W tym czasie Bóg pierwszy wyciągał rękę do obrażonego, bojącego się i uciekającego przed Nim człowieka.
"W Chrystusie Bóg jednał ze sobą świat" (2 Kor 5, 19).
W średniowieczu uznano, że męka Jezusa była konieczna, aby zadośćuczynić nieskończenie obrażonej sprawiedliwości Boga. Joseph Ratzinger we "Wprowadzeniu w chrześcijaństwo" pisze, że wyobrażenie tak "surowo sprawiedliwego Boga, który wymagał złożenia w ofierze człowieka, złożenia w ofierze własnego Syna" jest zupełnie fałszywe. Krzyż nie jest narzędziem do wyrównywania rachunków między człowiekiem a Bogiem. I Jezus nie zapłacił Ojcu "odszkodowania" za krzywdy wyrządzone Mu przez ludzi.
Właściwy trop znajdziemy w formule rozgrzeszenia, kiedy to prezbiter wypowiada następujące słowa: "Bóg Ojciec miłosierdzia (…) przez krzyż i zmartwychwstanie swojego Syna pojednał świat ze sobą". Nie ma tu mowy o żadnym zadośćuczynieniu, lecz sprowadzeniu tych, którzy byli daleko, odrzuceni, odcięci od Ojca, na powrót do domu. Pojednanie jest wtedy, gdy znikają podziały i obozy, a w ich miejsce pojawia się jedność. Trzeba nadto dodać, że chodzi o pojednanie tych, którzy zamordowali Syna, a Ojciec zamiast wylać na nich czarę gniewu i wszelakich plag, wyciąga do nich rękę. Pojednanie z jednej strony uwalnia od pęt, wydobywa z ciemności, z drugiej strony uzdalnia człowieka, by mógł żyć według miłości.
Zwróćmy uwagę, że według Nowego Testamentu to nie Bóg jedna się ze światem, lecz Bóg jedna świat ze sobą. Na pozór wydaje się, że to nieznaczne przestawienie szyku słów. A jednak w tym precyzyjnym sformułowaniu kryje się sama istota Ewangelii: To nie Bóg oddalił się od człowieka, lecz człowiek od Boga. I to "nie człowiek przychodzi do Boga i przynosi Mu dar pojednawczy, tylko Bóg przychodzi do człowieka, by mu dać siebie (…) przywracając życie umarłemu" (J. Ratzinger).
Bóg pierwszy przychodzi do obrażonego, bojącego się i uciekającego przed Nim człowieka. Kiedy Jezus naucza na temat konfliktów i nieprzebaczenia we wspólnocie Kościoła, zaleca uczniom, by wobec krzywdzicieli czynili dokładnie to samo, co Ojciec uczynił względem nich. W Ewangelii według św. Mateusza czytamy o tym dwukrotnie. Najpierw Jezus uczy, jak szukać zabłąkanych owiec we wspólnocie, mówiąc: "Gdy twój brat zgrzeszy przeciwko tobie, idź i upomnij go w cztery oczy" (Mt 18, 15). Podobny nakaz pojawia się w kontekście składania Bogu ofiary: "Jeśli tam przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim" (Mt 5, 23-24).
To zadziwiające. Mamy iść do kogoś, kto zawinił przeciw nam, a nie do kogoś, przeciwko komu my zawiniliśmy. Jakiego spojrzenia wymaga tutaj od nas Chrystus? Zdecydowanie innego niż dyktuje to nam natura. Zazwyczaj sądzimy, że jeśli ktoś nas skrzywdzi, to on pierwszy powinien zdobyć się na odwagę, ukorzyć się i przeprosić. To wrodzone zachowanie każdego z nas. Jednak na taki krok ze strony krzywdziciela moglibyśmy się nigdy nie doczekać. Ale co by się stało, gdyby nasz winowajca zobaczył i doświadczył, że to my pierwsi wyciągamy do niego rękę? Nie jest to łatwe. Musimy przyjąć moc, która pozwoli nam przekroczyć urażoną dumę i poczucie niesprawiedliwości, a potem zobaczyć w sobie podobnego drania, równie sprawnego w krzywdzeniu innych, choć może nieco inaczej. Owszem, może zdarzyć się i tak, że winowajca mimo wszystko w pierwszym odruchu odwróci się do nas plecami i nie poda ręki, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że przynajmniej zdziwi się naszym postępowaniem. I może się nad tym nietypowym zachowaniem zastanowi. To recepta Boga na przerwanie spirali zła. Na krzyżu Jezus zatrzymując na sobie falę zła, zaczął stwarzać na nowo.
Św. Katarzyna Sieneńska w "Dialogu o Bożej Opatrzności", rozmawiając z Ojcem słyszy, że Jego Syn jest mostem, który łączy ziemię z niebem. Jego budowa rozpoczęła się już przy Jego poczęciu w łonie Maryi, a skończyła w czasie męki i śmierci na krzyżu. "Dobroć moja, widząc, że w inny sposób nie możecie być pociągnięci, posłała Go, aby został wzniesiony na drzewie krzyża (…) Oto jak pociągnął wszystko do siebie, okazując miłość niewypowiedzianą, którą żywię ku wam; bo serce człowieka jest zawsze pociągane przez miłość". To nie żadna boska obraza i chęć naprawienia naruszonego ładu była głównym motorem cierpienia Chrystusa. I to nie groźba kary zmienia dogłębnie serce człowieka, lecz miłość Ojca, która na krzyżu działała jak magnes. Krzyż jako narzędzie tortury odpycha, z wiszącym na nim Chrystusem przyciąga. Skoro Bóg tak potrafi ukochać, że bierze na siebie niezasłużone zło i karę, to czy można się Go bać i w nieskończoność uciekać od Niego, jakby był największym zagrożeniem dla człowieka? Jakież to szczęście, że wolność człowieka nie jest absolutna! Ktoś może wziąć naszą winę na siebie. I zastąpić nas. Taki ciężar zdjął z nas Chrystus.
Możemy jednak zapytać, czy Bóg nie mógł pojednać nas ze sobą przez ogłoszenie dekretu uniewinniającego? Dlaczego musiało to pociągnąć za sobą tyle okrutnego cierpienia? Czy nie można było inaczej tego załatwić?
Św. Jan Paweł II w adhortacji "Reconciliatio et paenitentia" pisze: "Zachęcam do spojrzenia na misterium krzyża jako na najwyższy dramat, w którym Chrystus pojmuje i przeżywa aż do dna dramat oddalenia człowieka od Boga, wołając słowami Psalmisty: "Boże mój, Boże: mój, czemuś Mnie opuścił?" i w tym samym czasie dokonuje naszego pojednania (7).
Ojcowie Kościoła byli przekonani, że tylko to mogło zostać uzdrowione przez Chrystusa, co zostało przez Niego przyjęte. Jeśli Adam i Ewa skosztowali owocu z drzewa poznania dobra i zła, to wskutek tego na własnej skórze doświadczyli, czym jest zło. Punktem docelowym, do którego grzech popycha człowieka, jest odłączenie od Boga, radykalna samotność. Nie potrzeba już żadnych innych wymyślnych kar, ponieważ bycie poza Bogiem jest już wystarczającą udręką. Nic gorszego nie może się człowiekowi przytrafić.
Dlatego Jan Paweł II pisze, że Chrystus "pojmuje i przeżywa aż do dna" skutki zła. Musi przejść całą tę drogę, aby wyjść zwycięsko. Nawet psychologia rozwojowa zaleca, że proces wyzwolenia z różnych traumatycznych doświadczeń zakłada ponowne skonfrontowanie się z nimi, przywołanie ich z pamięci, dotknięcie stłamszonych uczuć, ale z pomocą drugiego człowieka.
I najbardziej nieprawdopodobne jest to, że Jezus robi to w tym celu, abyśmy nie musieli doświadczyć tego okropnego cierpienia - bycia z dala od Boga.
Skomentuj artykuł