Ks. Strzelczyk: "biada wam". To również o nas

(fot. Michał Lewandowski)

Byłem w diecezji odpowiedzialny za zespół, który przygotowywał zasady prewencji w tym zakresie. W wielu przypadkach iluś ludzi wiedziało, że dzieją się niedobre rzeczy, i nikt nic nie zrobił. Nawet w obliczu takiego zła możemy nie reagować!

„Biada wam”. To trudne, kiedy słyszymy, że biada nam, ale trzeba się w te słowa również wsłuchiwać, bo one mają nas przebudzić i przywołać do nawrócenia. Człowiek, który nie popełnia grzechów ciężkich, może sobie powiedzieć: żyję porządnie, wszystko jest OK, mnie to nie dotyczy. Tymczasem Jezusowe „biada” niekoniecznie odnoszą się do poważnych grzechów. Moje doświadczenie konfesjonału – mówię to z pewną dozą rozczarowania – jest takie, że często przychodzą ludzie, którzy właściwie są na takim etapie, iż nie bardzo mają się z czego spowiadać. Jestem w stanie uwierzyć w to, że nie robią nic bardzo złego, tylko że jest jeszcze druga strona medalu: czy robią w życiu coś dobrego? Warto się zastanowić, czy nie jesteśmy w sytuacji młodzieńca z Ewangelii, który przestrzega wszystkich przykazań, ale nie zrobi już kroku dalej. Królestwo nie polega tylko na tym, że są w nim porządni ludzie, którzy nie kradną, nie piją, nie cudzołożą. To może nie wystarczyć… I to „biada” ma nas przebudzić. Dlatego warto czytać: „biadami”. Biada mi, jeśli zacznę się „zsuwać” w bogactwo, w nasycenie, w zadowolenie z życia, samozadowolenie. Biada mi, jeśli moja sprawiedliwość nie będzie większa niż sprawiedliwość uczonych w Prawie.

To, co powiedzieliśmy – żeby to „biada” odczytywać jako ostrzeżenie, a nie jako potępienie – jest bardzo istotne. Granica jest subtelna. Już sobie powiedzieliśmy, że mamy raczej średnią skuteczność, gdy idzie o nawracanie się. Co, jeżeli mi się niespecjalnie udaje nawracać? Jest ryzyko, że zacznę postrzegać to „biada” jako potępiające, a Boga jako tego, który potępia. A to jest paskudna pokusa! Jeżeli zaczynamy widzieć w Bogu kogoś, kto czyha na nasze potknięcia i cieszy się z możliwości potępienia człowieka, to odpadamy od Ewangelii, zaczynamy wierzyć nie w tego Boga, którego Jezus objawił. Z czasem możemy dojść aż do utraty wiary, bo taki karykaturalny obraz Boga właściwie musi do niej prowadzić. Na niebezpieczeństwo takiej zniekształconej wizji Boga trzeba bardzo uważać.

Łukaszowe „biada” zawierają odniesienie do czwartego, nie omawianego przez nas, błogosławieństwa, które dotyczy sytuacji odrzucenia i prześladowania. „Biada, kiedy będą o was dobrze mówić wszyscy ludzie”. Biada nam, jeśli zaczynamy działać i żyć ze względu na opinię innych, o to w istocie chodzi. Nie ma takiej możliwości, żeby rzeczywiście wszyscy kogoś chwalili albo wszyscy go ganili. Nie chodzi tu jednak o liczbę chwalących i ganiących, lecz o to, które miejsce w drabince moich motywacji zajmuje opinia innych. Żyjemy dziś w kulturze lajków, polubień. Zwłaszcza ludzi młodych bardzo to dotyka. Niektórzy żyją po to, żeby ktoś im coś zalajkował w mediach społecznościowych, i jak tego nie otrzymują, to są bliscy emocjonalnej śmierci. Ale to jest tylko absolutyzacja pewnej tendencji, która tkwi w nas wszystkich, niezależnie od wieku. Każdy z nas lubi i dobrze się czuje, gdy jest chwalony.

DEON.PL POLECA

Nie ma nic złego w tym, że ktoś was pochwali za dobrze zrobioną robotę, przeciwnie: słusznie postępuje. To jest oczywiste. Chwalenie ludzi jest jednym z uczynków miłosierdzia – stwarza fajną atmosferę, chroni przed zawiścią, motywuje. Chodzi mi o coś innego: o sytuację, w której zaczynam robić coś dobrego tylko po to, żeby mnie ktoś pochwalił – a nie po to, żeby się stało konkretne dobro.

Żyjemy dziś w kulturze lajków, polubień. Zwłaszcza ludzi młodych bardzo to dotyka. Niektórzy żyją po to, żeby ktoś im coś zalajkował w mediach społecznościowych, i jak tego nie otrzymują, to są bliscy emocjonalnej śmierci. Ale to jest tylko absolutyzacja pewnej tendencji, która tkwi w nas wszystkich, niezależnie od wieku.

Jest takie śląskie słowo „przychlast”. Po polsku to będzie „lizus”, ktoś, kto zrobi wszystko, żeby się przypodobać. Nie czarujmy się: jakiś rodzaj małego, wrednego lizusa w każdym z nas siedzi – w jednych jest on większy, wypasiony, w innych skromniejszy, bardziej przyczajony – ale zawsze jest i trzeba pilnować, żeby go trzymać na uwięzi. A więc czujnie obserwować, gdzie w drabince naszych motywacji znajduje się wzgląd na opinie innych ludzi.

Znowu zaznaczam: nie chodzi o to, że mamy zupełnie nie brać pod uwagę, co ludzie myślą o naszych wyborach czy naszym postępowaniu. Nie wolno wyłączyć słuchania, bo czasami inni widzą wyraźniej pewne sprawy i ich opinia może być dla nas pomocna, obiektywizująca. Problem zaczyna się w momencie, gdy na opinii zależy mi bardziej niż na tym, co jest rzeczywiście przedmiotem mojej troski, moich zadań, obowiązków. I jest to problem poważny. Poważne są bowiem konsekwencje takiej postawy. Najpierw jest to po prostu pewna forma egoizmu: chcę się dobrze czuć, poszukuję więc sytuacji, w których ktoś mnie pochwali, i tak się ustawiam, żeby wychodziła ta ładniejsza część mnie. Zaraz za tym idą jednak dalsze postawy, które są na dłuższą metę strasznie niszczące.

Pierwszą z nich jest konformizm, czyli postawa niewychylania się, która jest kompletnie nieewangeliczna. Ewangelia na okrągło wzywa: wychyl się! Zrób krok dalej! Królestwo wdziera się do świata przez gest miłości, który przekracza standardy. Dlatego konformizm z punktu widzenia Ewangelii jest bardzo niebezpieczny, bo gdzie zaczyna panować, tam uniemożliwia przyjście Królestwa.

Dobrze zakorzeniony konformizm bardzo często utrudnia reakcję na zło, nawet ewidentne. Nikt nie chce zareagować, bo wszyscy są przyzwyczajeni do tego, żeby się nie wychylać. Musi się pojawić ktoś nowy, z zewnątrz, kto zawoła: „Król jest nagi! Słuchajcie, robimy głupio!”. Jeśli nikt taki się nie znajdzie, to nieraz zło się może dziać bardzo długo. Teraz co rusz wychodzą na światło dzienne sprawy związane z molestowaniem seksualnym w Kościele. Byłem w diecezji odpowiedzialny za zespół, który przygotowywał zasady prewencji w tym zakresie. W wielu przypadkach iluś ludzi wiedziało, że dzieją się niedobre rzeczy, i nikt nic nie zrobił. Nawet w obliczu takiego zła możemy nie reagować! To się bierze z małego konformizmu na samym początku: co powiedzą inni, jak się wychylę? Są starsi, którzy powinni zareagować, są młodsi, którzy powinni coś powiedzieć… Jest miliard powodów uzasadniających moje milczenie. Potrafimy wymyślić traktaty teologiczne, żeby się tylko nie wychylić. To jest realna przeszkoda dla wzrostu Królestwa.

Musi się pojawić ktoś nowy, z zewnątrz, kto zawoła: „Król jest nagi! Słuchajcie, robimy głupio!”. Jeśli nikt taki się nie znajdzie, to nieraz zło się może dziać bardzo długo.

Konformizm utrudnia również radykalne wybory osobiste. Boję się pójść za wewnętrznym wezwaniem do większego radykalizmu w życiu, bo co powiedzą inni? Pamiętam, że kiedy wstąpiłem do seminarium – a miałem już wtedy dość dużą świadomość teologiczną, kościelną, w związku z czym chciałem robić wiele rzeczy w szybkim tempie – moi przełożeni wpadli w konsternację. Zwłaszcza że robiłem to z arogancją, za którą dziś mi wstyd. Mniej więcej po czterech miesiącach wicerektor wezwał mnie i usiłował przekonać, żebym zwolnił, bo się przegrzeję i będzie klapa, ochota na cokolwiek mi przejdzie. Dziękować Bogu, nie przeszła chyba do dzisiaj. Czasami konformizm przybiera formy zinstytucjonalizowane, może być konformizmem strukturalnym. W dotkniętej nim wspólnocie, instytucji, w konformistycznym środowisku osoba, która chce dokonywać radykalnych wyborów, robi się niewygodna. Pomyślcie o tym, co zrobiła święta Teresa Wielka, zaczynając reformę Karmelu. Był to przecież porządnie żyjący zakon, mniszki nic złego nie robiły. A Teresa mówi: „Nie żyjemy życiem wystarczająco radykalnym”. I co? Była prześladowana przez własny zakon.

Zwykle kiedy widzimy kogoś, kto dokonuje radykalnego życiowego wyboru, robi zdecydowany ruch, trochę nas to przeraża, odbiera nam spokój, jako że zaczynamy się zastanawiać, czy sami też nie powinniśmy tak postąpić. Chodzi jednak głównie o to, żebyśmy zaakceptowali, iż każdy z nas ma indywidualne powołanie i nie musi działać tak jak inni, może inaczej. Jest inaczej obdarowany, ma inne doświadczenia, inną historię. Przestańmy patrzeć na drugiego i wsłuchajmy się w to, do czego Pan nas wzywa.

Fragment pochodzi z książki "Ćwiczenia ze szczęścia" wydanej przez wydawnictwo Znak.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Strzelczyk: "biada wam". To również o nas
Komentarze (5)
JK
~Jan Kalma
30 sierpnia 2020, 11:52
Potrzebny tekst. Warto przeczytać i przemyśleć.
II
~I II
29 sierpnia 2020, 22:26
друг i
MM
~Marek mmbutrym@interia.pl
29 sierpnia 2020, 21:47
Przychlast to trafne określenie, ale znam jeszcze; przydupas i brązal, które niestety pasują do młodych wikarych,,,na szczęście niektórych,,,
KA
~kicha a psik
23 września 2020, 07:10
zatem na gorzkie żela za przybicie Jezusa tylko tych "niektórych" trzeba zwoływać a nie że walić głupa że On za grzechy wszystkich ... kich .... kich
KS
Konrad Schneider
29 sierpnia 2020, 15:42
Zycze Ksiedzu z calego serca duzo sil i Bozego blogoslawienstwa w pracach Komisji ds. Pedofilii!