Przyznam to szczerze: z wielkim trudem przychodzi mi "akceptowanie" tradycjonalistów, mam z tym ogromny problem. Pomimo że dokładnie rozumiem ich umiłowanie liturgii. I tak wiem, ten trud tylko pokazuje, jak małe mam serce, szczególnie w porównaniu z Franciszkiem.
Swoją przygodę ze świadomym modleniem się na Mszy Świętej zacząłem w Oazie, gdzie dość mocno nastawiono mnie na dbałość o liturgię. Dość szybko zacząłem postrzegać wiarę w Boga na podstawie sprawowania sakramentów jako bardzo istotny i niezastąpiony wręcz tej wiary charakter. Do dziś jestem przekonany o tym, że to, z czego możemy korzystać dzięki Kościołowi, jest naprawdę genialną sprawą i warto sobie to nieustannie uświadamiać.
Jakiś czas temu na naszym portalu Deon.pl ukazał się artykuł, zachęcający do uczestnictwa w Mszach Świętych w tzw. starym rycie czy też rycie trydenckim. Chciałem trochę odwrócić punkt widzenia.
Nieraz byłem na Mszy Świętej sprawowanej w ten sposób. Rzeczywiście, jej piękno jest nie do wypowiedzenia, naprawdę za każdym razem takie doświadczenie mnie ubogaca.
Skąd to wszystko, skąd ten podział w naszym Kościele się wziął?
Problem pojawił się na ostatnim Soborze, gdzie zgłoszono wątpliwości co do nowego sposobu sprawowania liturgii, między innymi przez abp. Lefebvre. Bractwo Piusa X nie zaakceptowało między innymi zmian w liturgii i de facto odłączyło się od Kościoła katolickiego, pozostaje osobną wspólnotą.
Kluczowym elementem pojednania jest rozumienie Soboru Watykańskiego II. Do zerwania relacji z lefebrystami doszło na skutek błędnej interpretacji nauczania soborowego, promowanej przez niektórych teologów, intelektualistów i media. Sugerowały one, że zerwano z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. Powstała atmosfera konfliktu, zamętu i niepewności. I stąd właśnie wyrasta krytyczna postawa Bractwa św. Piusa X. Papież Franciszek mocno dąży do pojednania, które wydaje się bliskie.
Dla mnie w tym przypadku (po raz kolejny) papież staje się wzorem. Pół roku temu w wywiadzie dla hiszpańskiego czasopisma "Vida Nueva" przywódca lefebrystów bp Bernard Fellay wyznał, że to właśnie Franciszek dał decydujący impuls do pojednania się. Przyznał też, że papież jest "wyrozumiały i dobrotliwy".
Niestety jesteśmy w tym naszym Kościele strasznie podzieleni: politycznie, społecznie, nawet kategoryzujemy się przez to, jak kto przeżywa swoją wiarę i modlitwę. Boli mnie to okropnie. Ale tak było i będzie. To jest najbrzydsze i zarazem najpiękniejsze w tej naszej Wspólnocie. Że jest na wskroś ludzka. Więc i grzeszna, i święta.
Przyznam to szczerze: z wielkim trudem przychodzi mi "akceptowanie" tradycjonalistów, mam z tym ogromny problem. Pomimo że dokładnie rozumiem ich umiłowanie liturgii. I tak wiem, ten trud tylko pokazuje, jak małe mam serce, szczególnie w porównaniu z Franciszkiem. Bo to właśnie ze strony tego środowiska dostaje mu się najbardziej.
Nie chcę z nikim polemizować w tym tekście, udowadniać czegokolwiek. Zapewne ciężko zresztą będzie taką polemikę podjąć, nie ukrywajmy większość z was, drodzy tradsi, doskonale umie dyskutować. Jak i obrażać. Dokładnie tak jak wielu zaangażowanych, "odnowionych" katolików.
Wydaje mi się (podkreślając, jak kiepskie jest to, że w ogóle w Kościele są jakieś strony), że i jedna, i druga strona trochę za bardzo uważa się za tę lepszą. Już za chwilę dostanę swoją łatkę i szufladę katolika lewaka, zwolennika antypapieża albo cokolwiek w tym stylu. I tak samo ja z łatwością każdemu, kto zacznie się sprzeciwiać, przydzielę jakąś etykietkę.
Tylko po co?
Bóg naprawdę na każdej Mszy Świętej jest dokładnie taki sam. Na każdej zatwierdzonej przez naszą kochaną Matkę Kościół. Tak samo pełen, tak samo obdarzający, tak samo kochający. I choćby nie wiem, jak bardzo będę próbował wyjść z siebie, Bóg nie pokocha mnie bardziej niż brata w ławce obok. Bo bardziej się nie da. To wymaga przyjęcia, zaakceptowania. Nie tylko dla tych, którzy są przeciwnikami posoborowej reformy.Także dla mnie, który na Mszy trydenckiej czuje się po prostu jakiś niepasujący.
Niestety, wielu kapłanów to podkreśla: za czasów, kiedy normą była poprzednia forma sprawowania Mszy Świętej, nadużycia również były na porządku dziennym. Dokładnie tak samo, jak dzieje się to dziś. Dla mnie osobiście niezwykle ważne jest, w jaki sposób tę Mszę się sprawuje. Moje serce szybciej chce Boga na Mszy z piękną oprawą liturgiczną, śpiewem, który jest po prostu piękny.
Jak mawiał świętej pamięci Joachim Badeni OP: "Wapniak liturgiczny pozostaje wapniakiem, obojętnie w którą stronę go obrócimy i w jakim języku każemy mu mówić". Więc dopóki ja nie przestanę być wapniakiem, dopóty nie zmieni się liturgia, nieważne, na jaką Mszę pójdę.
Odpowiadając na pytanie zadane w tytule: dlatego, że Msze Święte posoborowe są piękne. Jest w nich Bóg, jestem o tym święcie przekonany.
Widzę w tym też pewne posłuszeństwo Kościołowi. Oczywiście, że dopuścił sprawowanie dawnego rytu, natomiast prawie pół wieku temu wytyczył pewną nową drogę przeżywania Mszy, która w zamyśle ma być zrozumiała dla wszystkich obecnych i by każdy mógł w niej uczestniczyć.
Jak ostatnio powiedział papież Franciszek: "sens tych zmian polegał na pragnieniu ożywienia liturgii, która z kolei ożywiałaby cały Kościół, gdzie wszyscy wierni mogliby uczestniczyć świadomie i czynnie w sprawowanych tajemnicach". Jak papież stwierdził może z całą pewnością i autorytetem nauczycielskim powiedzieć, że reforma liturgii jest nieodwracalna.
Ojciec Święty o reformie liturgii
Uważam to za geniusz Kościoła. I błagam, nie próbujmy walczyć z Duchem Świętym. Nie uważajmy, że wiemy lepiej, że któraś forma jest "lepsza". Nie ważne na jaką Mszę chodzisz. Ważna jest jej istota: liturgia nie jest ideą czy jakimś oderwanym gestem kultycznym, ale właśnie życiem. Spróbujmy, każdy jak tylko potrafi, zaczęrpnąć z niej i zrobić z życia swoistą liturgię. Wszystkim nam to wyjdzie na dobre.
Maciej Pikor - student, zauroczony w pewnej Książce, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl
Skomentuj artykuł