"Nie mam nikogo". A ciebie co zatrzymuje w drodze do Boga?

(fot. depositphotos.com)
Maja Krzemień

Chcesz być wolny od swojego rozgoryczenia? Chcesz mieć w sobie znowu tęsknotę za Bogiem? Chcesz wrócić do pierwotnej miłości? Paralityk nie pamiętał już, jak 38 lat temu zapragnął Boga. Nie rozpoznał, że Jezus właśnie mu mówi: Znam Cię. Znam Twój ból i cierpienie, znam Twoją tęsknotę. Wiem, dlaczego tak naprawdę tutaj siedzisz.

Na jaką właściwie chorobę cierpiał człowiek leżący 38 lat nad sadzawką Betesda? Tytuł nadany przez redaktorów Pisma sugeruje, że był chromy, ale z samego tekstu nie wiemy właściwie nic o jego fizycznych przypadłościach. Ani słowa o tym, że nie miał nóg, był sparaliżowany, kulawy… To jakoś wyjaśniałoby, dlaczego nie jest w stanie sam dojść do sadzawki.

Z pewnością jednak jest na coś chory, skoro prawie całe swoje życie spędza unieruchomiony w jednym miejscu. Czy jednak jest to choroba fizyczna?

DEON.PL POLECA

Czasami zdaje mi się, że historia mogła być taka - 38 lat temu po wiosce poszła fama, że ktoś ostatnio wszedł do zwykłego wiejskiego bajorka i ku zaskoczeniu wszystkich został uzdrowiony. Może jakiś ślepy zaczął widzieć, któraś kobieta stała się płodna, czyjeś bezsenne noce zamieniły się w twardy sen? Doszło to do uszu pewnego młodego chłopaka, który w sercu od zawsze szukał Boga. Słyszał o Nim od swojego ojca, czytał święte pisma, znał wielkie cuda doświadczane przez jego naród. Nigdy jednak na własne oczy nie widział niczego specjalnego, nie poznał Boga osobiście. Tęsknił.

Gdy więc usłyszał o cudzie, popędził co sił, by zobaczyć tę sadzawkę. Na miejscu był już oczywiście tłum gapiów, dużo innych osób wchodziło do wody, ale nikt więcej nie został już uzdrowiony. Okazało się, że to jakaś tajemnicza siła porusza sadzawką raz na jakiś czas, lecz nie wiadomo kiedy. Jeśli się chce tego doświadczyć, trzeba czuwać i czekać.

To dla chłopaka była wystarczająca zachęta - w domu ogłosił, że od tej pory będzie mieszkał nad sadzawką, nie zważając zupełnie na oburzenie rodziców. Czuł, że to w końcu dla niego szansa, by poznać Boga, który dotąd był dla niego tylko teorią. Zabrał więc najbardziej potrzebne rzeczy i wyruszył w drogę.

Nad sadzawką nie był oczywiście sam - wraz z nim były tam setki innych osób. Początkowo obmyślał plan, jak to zrobić, by do wody dostać się jako pierwszy. Najpierw nie spał w ogóle, czuwał bez przerwy. Gdy jednak nic się nie działo, uznał, że pewnie i tak nic nie wydarzy się w nocy, więc może na kilka godzin się położyć. Zaczął wstawać przed świtem, myślał, że będzie jedyny - nie był. Któregoś razu nad ranem zatrzęsła się woda - to znak! Akurat stał tuż nad brzegiem, więc wystarczyło, że zatopi w wodzie swój palec… Ktoś jednak go uprzedził. Jakaś kobieta cierpiąca na upływ krwi, jak się potem dowiedział. Cierpiała całe swoje życie.

Przyjął to, pomyślał, że może ona potrzebowała bardziej. Nie tracił cierpliwości, co świt wypatrywał poruszenia. I tak mijały miesiące - przeżył może z dwadzieścia, trzydzieści poruszeń wody, ale zawsze ktoś go uprzedził. Któregoś razu pomyślał, że takie wyczekiwanie nie ma sensu, że może tylko raz na jakiś czas będzie wstawał co rano, stał nad brzegiem. Pomyślał, że usiądzie, tylko na chwilę, odpocznie. Siadając poczuł ulgę i trochę bezsens tego czekania. Zaczął wątpić.

Mijały lata, chłopak zamienił się w mężczyznę, a jego serce twardniało. Nie, żeby w ogóle nie próbował - chwilami zrywał się, jakby znów miał naście lat, i biegł w kierunku wody. Były momenty, gdy już prawie mu się udawało. Wtedy porażka bolała najbardziej, lecz przynajmniej na chwilę odzyskiwał nadzieję i postanawiał: Następnym razem musi się udać, będę znów czuwał w nocy. I czuwał, przez chwilę, na nowej fali energii. Gdy jednak energia odpływała, zalewało go rozgoryczenie, wściekłość, żal. Przecież chciałem Cię poznać, Boże, a Ty nie odpowiadasz. Gdzie jesteś?

Nikt nie siedział tam tak długo jak on. Po 38 latach dostał nawet ksywę - paralityk - choć wszyscy wiedzieli, że nic mu nie jest. Przestał już wstawać, chodzić, zachowywał się jak żebrak, błagał ludzi dookoła, by zanieśli go do wody. Wszyscy go ignorowali, nie wzbudzał niczyjej sympatii, zresztą trudno było go lubić. Pod nosem mamrotał przekleństwa, był cały czas na wszystko i wszystkich obrażony, miewał ataki furii. Omijano go szerokim łukiem.

Wtedy pojawił się On - ten tajemniczy człowiek, o którym mówiło się, że jest prorokiem, a może nawet zapowiedzianym Mesjaszem. W sumie nie było wiadomo do końca, kim On jest, ale ludzie czuli się przy Nim naprawdę dobrze, nie wspominając już o cudach, które czynił. Paralityk słyszał o tym wszystkim, ale nie brał tego na serio. Zwykły Żyd synem Boga? Wolne żarty.

Kiedy więc któregoś poranka Jezus podszedł do niego i zapytał: Czy chcesz wyzdrowieć?, paralityk nawet na Niego nie spojrzał. Myślał, że może to któryś z mieszkańców wioski, którzy czasem rzucali mu parę groszy. Odpowiedział więc bez namysłu, mówiąc to samo, co mówił od lat: Nie ma mnie kto zanieść do wody, wszyscy wchodzą przede mną…

Nie rozumiał, że właśnie przyszedł do niego ten Bóg, dla którego kiedyś podjął szaloną decyzję. I że nie pyta go o żadną sadzawkę czy poruszenie wody, lecz proponuje radykalną zmianę myślenia. Czy chcesz być wolny od swojego rozgoryczenia? Czy chcesz mieć w sobie znowu tęsknotę za Bogiem? Czy chcesz wrócić do pierwotnej miłości? Paralityk nie pamiętał już, jak 38 lat temu zapragnął Boga. Nie rozpoznał, że Jezus właśnie mu mówi: Znam Cię. Znam Twój ból i cierpienie, znam Twoją tęsknotę. Wiem, dlaczego tak naprawdę tutaj siedzisz.

***

Czy opowieść o człowieku nad sadzawką nie jest opowieścią o naszym zniechęceniu, rozgoryczeniu, zwątpieniu na drodze do Boga? Początkowo pełni pasji neofici, spędzamy czas w miejscu, gdzie dzieją się cuda, trwamy na modlitwie, szukamy. Mija czas, a my obserwujemy, że to inni doświadczają cudów, nie my. Zaczynamy ludzi postrzegać jako tych, którzy stają nam na drodze do Boga - to przez nich nie możemy się dopchnąć do sadzawki.

Jednocześnie od nich zaczynamy uzależniać swoją relację z Bogiem. Myślimy, że dopiero po tej czy tamtej modlitwie wstawienniczej coś się zmieni. Dopiero gdy porozmawiamy z tym lub tamtym księdzem. Dopiero, gdy będziemy chodzić na spotkania wspólnot lub msze o uzdrowienie, a najlepiej na wielkie uwielbienia.

Do ufności w człowieka dołączamy jeszcze ufność w miejsca i rzeczy - wierzymy, że jak przeczytamy jakąś książkę, zmówimy specjalną nowennę, pokropimy się świętą wodą z któregoś sanktuarium, wtedy na pewno w końcu doświadczymy przemiany życia.

Ani się obejrzymy, a minie 38 lat. Już po jakichś dziesięciu stracimy werwę do tego, by wierzyć w ogóle w cokolwiek. Będziemy więc siedzieć tam, gdzie usiedliśmy na samym początku. Blask oczu zniknie, duch zgaśnie, a ciało stanie się jakby niepełnosprawne. Nabierzemy przekonania, że sami już nie ruszymy z miejsca, że potrzeba, by ktoś nas poniósł. Już nawet nie będziemy za bardzo prosić, raczej zaczniemy roszczeniowo oczekiwać. Obrośniemy w tęsknotę za sprawiedliwością (W końcu siedzę tu tak długo, to mi się należy), a tęsknota za Bogiem umrze pod ciężarem rozgoryczenia.

Zapomnimy, jak 38 lat temu zapragnęliśmy Boga. Zapomnimy o tęsknocie, która nami kierowała, o jakiejś niesamowitej miłości, której obietnicę przeczuwaliśmy całym sobą. Gdy w takim stanie przyjdzie do nas Jezus, nawet Go nie rozpoznamy, potraktujemy jak jednego z wielu. Będziemy mówić do Niego błagalnym tonem, lecz bez przekonania. Nie spojrzymy Mu w oczy, nie zobaczymy Jego wyciągniętych rąk, uśmiechu. Nie usłyszymy słów nadziei na zmianę. Dobra Nowina ominie nasze zatwardziałe serca.

*

Chorujesz na tęsknotę za Bogiem tak przewlekłą, że już nieodczuwalną?

Chorujesz na pretensje do Niego, na żal i rozgoryczenie, poczucie opuszczenia?

Chorujesz na jedno wielkie rozczarowanie, które uczyniło Cię martwym?

Chorujesz, bo nie masz nikogo, kto wzbudziłby w Tobie wolę życia na nowo?

Chorujesz, bo nie masz już siły podnieść wzroku, gdy pojawia się przy Tobie Jezus?

A czy chcesz wyzdrowieć?

*

Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! (J 5,5-8)

Wpis ukazał się pierwotnie na blogu Żyj po Bożemu >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Nie mam nikogo". A ciebie co zatrzymuje w drodze do Boga?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.