Nie taki straszny...

(fot. Luca Moglia/flickr.com/CC)
Paul Coutinho SJ

Kiedy byłem dzieckiem, ukazywano mi Boga jako istotę straszną. Potrzebowałem wielu, wielu lat, aby się pozbyć tego widma, aby zniszczyć ten obraz Boga i wyjść poza niego, tak aby móc spojrzeć na Boga żywego, prawdziwego, Boga Jezusa Chrystusa. By streścić moje dziecięce doświadczenie, opowiem historię, którą słyszałem jeszcze jako dziecko.

Pewien mały chłopiec miał matkę, która bardzo go kochała. Któregoś dnia rozzłościł się na swoją matkę i kopnął ją. Kochająca i dobra matka przebaczyła mu. Chłopiec wyrósł na młodego człowieka, który wstąpił do college'u, a potem się ożenił. Miał rodzinę, zestarzał się i wreszcie umarł. Na jego pogrzeb przyszło wielu ludzi. Kiedy ksiądz odmówił wszystkie modlitwy, chciano zamknąć trumnę, by złożyć ją do grobu - i wtedy noga nieboszczyka nagle stanęła do góry sztorcem. Aby zamknąć trumnę i pochować owego starego człowieka, który jako dziecko kopnął swoją matkę, trzeba było tę nogę odpiłować.

Może ci, którzy mi tę historię opowiedzieli, chcieli nauczyć mnie szacunku dla starszych. Tak właśnie mówili: nie kop swojej matki. Ale co ja jako małe dziecko usłyszałem? Usłyszałem, że Ten tam w górze nigdy nie zapomina. Byłem normalnym dzieckiem. Miałem niedoskonałości i słabości, ale także cechy dobre. A przecież, jak mówi Pismo, człowiek sprawiedliwy upada siedemkroć dziennie. A więc żyłem ze świadomością swojej grzeszności, swoich niedoskonałości i słabości, myśląc, że nie mam u Boga żadnych szans. Oczekiwałem kary. Kiedy wyobrażałem sobie własny pogrzeb, widziałem, jak ludzie odcinają kawałki mojego ciała, aby móc zamknąć trumnę i złożyć mnie w grobie. Starałem się więc spełniać dobre uczynki, by zrównoważyć całe to zło, jakiego się w życiu dopuściłem. Bóg, którego mi jako dziecku ukazywano, był Bogiem deuteronomicznym - Bogiem prawa.

DEON.PL POLECA

Naprawdę lękałem się Boga, któremu oddawałem cześć. Bóg ten przerażał mnie, ponieważ wiedziałem, że nie mam u Niego żadnych szans. Był to Bóg, który tylko czekał, kiedy przyjdę zapukać do bramy nieba, aby mnie odesłać do piekła. Taka właśnie była moja relacja z Bogiem. Takie było moje doświadczenie Boga - jako jakiegoś monstrum - a ja bałem się powiedzieć komukolwiek o tym, co czuję.

Również Kościół w czasach mojego dzieciństwa uważał, że nie mamy u Boga żadnych szans, wobec czego dawał nam medalik z Matką Boską i zapewniał, że jeśli w chwili śmierci będziemy mieć go na sobie, Ona "przemyci" nas do nieba. Przez ten medalik nigdy nie nauczyłem się pływać. Wchodząc bowiem do wody, trzymałem go jedną ręką - co było najlepszym sposobem na to, by utonąć. Myślałem: Gdybym miał utonąć, to chcę być pewny, że mam na szyi medalik, bo wtedy mogę iść prosto do nieba. Nosiłem więc medalik bez przerwy, do ukończenia siedemnastu lat, kiedy to wstąpiłem do nowicjatu jezuitów i stwierdziłem, że nie nosi się tam medalików. Nawet żadnych nie mieli, aby mi dać, gdyby z moim coś się stało! Pewnego dnia, drżąc z lęku, zdjąłem medalik i - pełen wielkiej wiary i zarazem wielkiego strachu - spaliłem go. Tej nocy nie spałem, aby być pewnym, że nie umieram, wciąż byłem bowiem przekonany, że jeśli umrę, pochłonie mnie piekło.

Mówiono mi też, że jeśli każdego wieczoru odmówię trzy Zdrowaś Mario, to Matka Boska weźmie mnie do nieba - pomoże mi przejść szczęśliwie przez Sąd. Moja relacja z Bogiem była pełna poczucia winy i lęku, i kiedy dorastałem, religia nie była dla mnie niczym pozytywnym. Gdy ktoś w mojej rodzinie zachorował, gdy wydarzyło się coś niedobrego, byłem przekonany, że sprawił to jakiś mój zły postępek - że zgrzeszyłem i Bóg tradycji kapłańskiej karze mnie teraz za to. Bóg, w którego wierzyłem, był Bogiem karzącym.

Moje doświadczenie Boga zaczęło się zmieniać, kiedy byłem w ósmej klasie i moja rodzina przeprowadziła się z katolickiego "getta" w środowisko typowo indyjskie. Po raz pierwszy znalazłem się w świecie hinduistycznym. Hinduizm jest pełen życia i radości.

Świętom towarzyszy hałas, śpiew, muzyka i taniec. Jest kolorowo. Filmy bollywoodzkie nie są zbyt dalekie od prawdy. W nowym otoczeniu przyglądałem się więc hinduskim sąsiadom i widziałem odmienny sposób doświadczania Boga, odmienny sposób wyrażania swej relacji do Niego. Ten sposób odnoszenia się do Boga nie miał nic wspólnego z tak dobrze mi znaną tradycją deuteronomiczną. Ale mówiono mi, że akceptując sposób wiary owych hinduistów, uczestnicząc w ich religijnych obrzędach, popełniałbym grzech i poszedłbym do piekła. Był to znowu obraz Boga karzącego.

Na szczęście dla mnie serdeczna gościnność mojej matki i jej zdolność do nawiązywania przyjaźni pomogły mi wyjść poza ten obraz. Przed niektórymi świętami i wielkimi uroczystościami na cześć swoich bóstw hinduiści odprawiają coś w rodzaju nowenny: przez dziewięć dni tańczą i śpiewają, wysławiając Bóstwo. Nie wiem, skąd moja matka katoliczka zaczerpnęła odwagi: w każdym razie ona i moja siostra zaprzyjaźniły się z grupą miejscowych kobiet i wraz z nimi śpiewały i tańczyły z okazji takich świąt.

Filozofia matki zawierała w sobie wiarę w nieskończone możliwości życia i to pozwalało jej otwierać się na różnorakość sposobów oddawania Bogu czci, w tym także na wiele z tych, w jakie czcili Boga hinduiści. To sprawiało, że nasza rodzina i nasi hinduistyczni sąsiedzi czuli się sobie wzajemnie bardzo bliscy. Z kolei ojciec, choć również był katolikiem tradycjonalistą, miał zwyczaj pytania o wszystko. Odpowiedzi nie były ważne, dopóki poszukiwał głębszej i bardziej istotnej rzeczywistości życia, zwłaszcza w swojej coraz intensywniejszej relacji z Bogiem. To dążenie matki do nieskończonych możliwości i pasja ojca do zadawania pytań ogromnie mi pomogły w moim własnym życiu i w drodze do coraz głębszej relacji z Bogiem. Te dwie cechy stanowią przemożne instrumenty służące każdemu, kto stara się wyjść poza swoje obrazy Boga.

Potrzebowałem dużo czasu, aby uświadomić sobie, że mój obraz Boga ukazywał mi jakieś monstrum i że monstrum to było Bogiem małym. Jeszcze dłużej trwało, zanim zdołałem całkowicie pozbyć się tego obrazu Boga jako monstrum i otworzyć się na Boga większego - Boga, który jest świętowaniem, Boga, który jest życiem, Boga, który jest miłością. Kiedy ukazano mi cztery tradycje mówiące o Bogu, pomyślałem sobie, że chciałbym chyba, aby mój Bóg był Bogiem jahwistycznym. Potem powoli zmieniłem zdanie.

Więcej w książce: Jak wielki jest twój Bóg

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie taki straszny...
Komentarze (12)
K
Kris
28 lipca 2014, 23:52
Tekst porusza wazny problem. Jezeli Boga sie boisz... to tak naprawde chcialbys isc do nieba? Zeby obcowac z takim surowym sedzia w wiecznosci? Ja pewna wersje tego problemu widze przykladowo w modlitwie rozancowej. Niewazne jaka tejemnice w kosciele slysze odmaiwaina zawsze mam wrazenie ze nastroj jest bolesny. Czy ktokolwiek z was slyszal kiedykolwiek odmawiana tajemnice radosne ze smiechem i wlasnie RADOSCIA? Kiedykolwiek? Bo ja sobie nie przypominam. Zupelnie jakby smiech byl niestosowny w naszym kosciele. Chyba dlatego wlasnie ja wole rozaniec odmawiac samemu....z usmiechem :)
S
~Szukająca
28 lipca 2014, 22:18
Nie rozumiem negatywnych opinii tego tekstu. Czy jest gdzieś w nim napisane, że Paul Cautinho SJ uznaje, któreś bóstwo hinduskie za boga, albo, że uznaje ich wyższość? Nie. Zwraca jedynie uwagę na radosny sposób okazywania ich wiary. Nie chodzi tu o wchodzenie w jakieś nowe obrządki, tylko o to jak Bóg, różnymi środkami, zsyłając różne sytuacje, chce nam otworzyć oczy na Jego Prawdziwego. Pewnie temu biednemu zalęknionemu Paulo chciał wtedy powiedzieć "słuchaj, przecież ja Ciebie kocham, przecież może byc radośnie." Bóg w Trójcy Świętej nie jest opresyjny ale niestety takie może być nasze wyobrażenie o nim i to o tych wyobrażeniach i doświadczeniach pisze jezuita.
S
Szukająca
28 lipca 2014, 23:10
c.d. I rzeczywiście, Kościół nie naucza, że nie mamy u Boga żadnych szans, jednak nie wiemy co usłyszał i jak zinterpretował w czasach swojego dorastania w wierze autor tekstu. Ja sama wiele wycierpiałam przez stworzony niesamowicie surowy, wręcz udręczający obraz Boga, co doprowadziło do dość porządnych stanów nerwicowych i w końcu - zejścia ze ścieżki praktywonia wiary w ogóle. Jednak odnajduję Go teraz na nowo, Boga pełnego Miłości, ktory był ze mną i jest cały czas, pozwalając dojrzeć w wierze i w kontakcie z Nim, bardziej zrozumieć, by ostatecznie zobaczyć Jego uśmiechniętą do nas twarz. Bo przecież On chce żebyśmy byli szczęśliwi. Tylko tyle i aż tyle. Wciąż jeszcze się takiej postawy uczę, wciąż poznaję i tego poznania życzę Wam wszystkim :)
S
semantyk
28 lipca 2014, 13:18
To wszytsko się nie trzyma kupy. Jakiś neurotyk przerażony "monstrualnym" katolickim Bogiem zostaje jezuitą (?).Pisze książkę o wyższości ludycznych bóstw hinduskich nad opresyjnym i małostkowym Bogiem w Trójcy Świętej, który o zgrozo za dobre wynagradza a ze złe karze (zamiast tańczyć z pasterkami na wzór Wisznu). Katolickie wydawnictwo to drukuje, a jezuicki portal pramuje.
28 lipca 2014, 11:28
Ciekawe, czy będą mu odpiłowywać rękę sterczącą za napisanie takiego gniota.
V
veritas
28 lipca 2014, 10:47
>Filozofia matki zawierała w sobie wiarę w nieskończone możliwości życia i to pozwalało jej otwierać się na różnorakość sposobów oddawania Bogu czci, w tym także na wiele z tych, w jakie czcili Boga hinduiści Hmm.. Hinduiści oddają cześć jakimś bytom zwanym Sziwa, Wisznu, Brahma itd. Ciekawe, które z hinduskich bóstw jezuita Coutinho uznał za Boga? A może wszystkie? Czy już można być jezuitą-politeistą?
M
Marianna
27 lipca 2014, 23:23
"Hinduizm jest pełen życia i radości." "Świętom towarzyszy hałas, śpiew, muzyka i taniec".  "Ale mówiono mi, że akceptując sposób wiary owych hinduistów, uczestnicząc w ich religijnych obrzędach, popełniałbym grzech i poszedłbym do piekła. Był to znowu obraz Boga karzącego." Zamiast tego, lepiej poczytać, co do powiedzenia na temat hinduizmu i innych fałszywych religii ma siostra Michaela Pawlik. Poza tym, episkopat indyjski popadł w latach 70. w jakąś niepojętą manię inkulturacji, wprowadzając do Mszy św. obrzędy pogańskie. Co prawda sprzeciwiał się temu kard. Gracias (pierwszy indyjski purpurat), ale większość biskupów przyjęła modernistyczny punkt widzenia. Trudno ich zrozumieć, zważywszy, że największe sukcesy misyjne miały miejsce, gdy używano Mszy św. w rycie gregoriańskim. Jakoś na Sri Lance ludzie obchodzą się bez rażących i w gruncie rzeczy pogańskich inkulturacji.
K
klara
27 lipca 2014, 20:51
Coś ściemnia ten Paul Coutinho. Skoro pisze, że "moja relacja z Bogiem była pełna poczucia winy i lęku, i kiedy dorastałem, religia nie była dla mnie niczym pozytywnym.", albo "mój obraz Boga ukazywał mi jakieś monstrum i że monstrum to było Bogiem małym" -  to jakim cudem obrał drogę życia konsekrowanego w wieku 17 lat.
K
klara
27 lipca 2014, 21:09
Również Kościół w czasach mojego dzieciństwa uważał, że nie mamy u Boga żadnych szans, A to są już ewidentne bzdury. Kościół nigdy tak nie uważał. Paul Coutinho SJ ściemnia na całego.
E
even
27 lipca 2014, 22:57
bo to taki primaaprillisowy żarcik
NW
nie wylać dziecka z kąpielą..
27 lipca 2014, 20:43
Fajny artykuł i przyznam, że moja pierwsza wiedza na temat Boga była podobna jak tu opisana, i potrzeba było życiowego wstrząsu, żeby powstała relacja osobowa. Więc OK. Ale jest tu pewna rzecz i czuję się wywołana do tablicy, a jest to rzecz ważna - fragment o medaliku z Matką Boską i przytoczone rzekome nauczanie, że "Ona nas przemyci do nieba", itp. Mam nadzieję, że to jest po prostu przytoczenie dziecięcego odbioru sprawy na potrzeby lepszego efektu tego artykułu. Chodzi o to, żeby nie powstało wrażenie, że głeboka relacja z Bogiem i "naiwne" noszenie medalika to dwie przeciwstawne, wykluczające się rzeczywistości. Jestem daleka od religijności "paciorkowej", ale noszę medalik (szkaplerz - będący symbolem habitu karmelitańskiego) i zapewniam, że on w niczym nie przeszkadza (na pewno nie przeszkadza w pływaniu - sorry Gregory - to jest okrutny banał... - o tym decyduje długość łańcuszka - szkoda, że ktoś tak autorowi przedstawił cały temat). Czy wobec tego medalik pomaga? Wierzę, że szkaplerz tak - zdarzyło mi się, że obca osoba w wielotysięcznym tłumie podbiegła do mnie i mojej siostry, i wyznała, że widzi nas w habitach zakonnych (byłyśmy w normalnych cywilnych ubraniach, ale obie nosimy malutki medalik- szkaplerz - z daleka niewidoczny). Zdębiałam, kiedy się później okazało, że ta osoba była dręczona przez złego ducha. Rzeczywistości duchowe to są realne rzeczy. Medalik jest tego znakiem, to nie jest papu dla dzidziusia. Maria jest Matką Jezusa, którą On sam uczynił Matką dla nas. Krótko mówiąc - Mama jest zawsze przy mnie, otula mnie swoją szatą i chroni. Naiwne? Nie dla każdego.
TI
tak i jeszcze jedno...
27 lipca 2014, 21:05
Wiedział o tym niejaki... Karol Wojtyła. Stracił mamę będąc dzieckiem, zostali tylko z tatą i bratem. Więc wybrał sobię nową Mamę - Totus Tuus to znaczy "cały Twój"... Naiwne? Nie dla każdego.