Nie tylko dla orłów ascezy

Twarz Jezusa - graffiti na jednym z przęseł pirsu (portowej budowli hydrotechnicznej) w Brighton (fot. Leonski/flickr.com)
Tomasz Kot SJ

„Naśladowanie Chrystusa nie polega jedynie na słuchaniu nauki i na posłusznym przyjmowaniu przykazań. Oznacza ono coś bardziej radykalnego; przylgnięcie do osoby samego Jezusa, uczestnictwo w Jego życiu i przeznaczeniu, udział w Jego dobrowolnym i pełnym miłości posłuszeństwie woli Ojca. Naśladując przez wiarę Tego, Który jest Mądrością wcieloną, uczeń Jezusa staje się naprawdę uczniem Boga". (Jan Paweł II, Veritatis splendor, 19).

Nie ma chyba na świecie takiej biblioteki zakonnej czy parafialnej, nawet gdyby była niewielka, w której zabrakłoby małej książeczki Tomasza a Kempis O naśladowaniu Chrystusa. Zazwyczaj stoi ona na półce, pośród innych dzieł ascetycznych, przykryta szacowną warstwą kurzu. Niegdyś cieszyła się wielką popularnością. Dziś sięgają po nią najodważniejsi, których nie odstrasza ta zdawałoby się nienowoczesna pobożność. Cała chrześcijańska tradycja naśladowania Chrystusa jako swoje źródło wskazuje zaproszenie Jezusa do pójścia za Nim. Najczęściej są to sceny powołania Apostołów, którzy od razu heroicznie zostawili wszystko, by iść za Jezusem, albo bardzo wymagające wezwanie: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Krzyż jednak, jeśli prawdziwy, odstrasza; zostawianie wszystkiego brzmi romantycznie, ale codzienne życie bezlitośnie uczy nas rozsądku i odpowiedzialnego przewidywania przyszłości, by właśnie nie stać się krzyżem dla innych.

Nic zatem dziwnego, że dziś nie śpieszymy się z odkurzaniem półek, które strzegą tajemnic doskonałego życia chrześcijańskiego. Jest jednak na kartach Ewangelii zapis spotkania jakby współczesnego - spotkania z bogatym człowiekiem (por. Mt 19, 16-22; Mk 10, 17-22; Łk 18, 18-23). Ów ewangeliczny bogaty młodzieniec wcale nie ucieszył się z zaproszenia Jezusa Chodź za Mną. Przeciwnie, odszedł zasmucony. Może jednak dziś smutek ten więcej mówi nam o naśladowaniu Chrystusa niż entuzjastycznie porzucone sieci Apostołów, którzy bez większych dylematów już na krok Jezusa nie odstępowali?

To prawda, człowiek ten odszedł, ale odszedł smutny. A to znaczy - nieobojętny. Bo Chodź za Mną nie było tylko zaproszeniem do doskonałości. Z niej można by jeszcze zrezygnować, w końcu nie zawsze trzeba być prymusem. Owo Chodź za Mną było przede wszystkim odpowiedzią na pytanie

DEON.PL POLECA

0 życie. I to nie byle jakie życie, tylko takie, którego śmierć nie unicestwia. Chodziło zatem o sprawę zupełnie podstawową, ponieważ dotyczącą nas wszystkich - tak samo jak życie i śmierć. A wobec nich nikt nie pozostaje obojętny. Naśladowanie Jezusa nie jest więc tylko dla orłów ascezy, ale dla wszystkich, którzy chcą naprawdę i po prostu żyć! Może więc pierwszy warunek naśladowania Jezusa to odbycie żałoby po mrzonkach o doskonałości i twarde stąpanie po ziemi. Wiele na to wskazuje. Choćby fakt, że człowiek ten - bogaty, ale przecież nie materialista, bo troszczy się o życie wieczne jak każdy porządny asceta - kiedy przybiegł i upadł przed Jezusem na kolana (por. Mk 10, 17), mimo swego entuzjazmu nie od razu usłyszał Chodź za Mną. Zdaje się zatem, że nie od razu można za Jezusem podążać, przynajmniej On ze swym zaproszeniem zwlekał.

Bogaty człowiek pyta: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10, 17). Pierwsze słowa odpowiedzi Jezusa są raczej jak zimny prysznic: Czemu nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dlaczego na zadane pytanie Jezus nie odpowiedział od razu zaproszeniem do naśladowania Go? Tak jakby chciał najpierw zapobiec narcystycznej grze luster, w której dobry uczeń odnajduje dobrego mistrza. Jakby chciał pokazać, że nie da się Go naśladować, zapominając o Ojcu, który od początku jest dobry, zanim ktokolwiek takim się stanie; o całym Starym Testamencie, czyli o historii każdego człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga, który mimo wszystko uparcie podąża za innymi bogami; i w końcu o przykazaniach, prostych i konkretnie strzegących przed ucieczką w duchowe subtelności: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij... Najpierw trzeba pozbyć się tego wszystkiego, co sprawia, że Bóg będzie traktowany jedynie jak lustro, w którym przegląda się nasza własna sprawiedliwość zainteresowana swoim dobrym samopoczuciem.

Dopiero gdy Jezus usłyszał zapewnienie, że człowiek wszystkiego tego przestrzega od swojej młodości, mówi: Jednego ci brakuje (Mk 10, 21). Jednego, jak Jeden, który jest dobry. Jednak i tym razem nie mówi mu jeszcze Chodź za Mną, tylko - Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim (Mk 10, 21). Nie boi się, by człowiek ten odszedł od Niego. Chce, by udał się do ludzi, tych najbardziej potrzebujących, i podarował im swoje bogactwo. I nie chodzi o to, by przestał być bogaty. Przecież dalej mówi mu: Będziesz miał skarb. Tylko skarb ten będzie w niebie, to znaczy u Boga. Nie można go jednak Bogu bezpośrednio ofiarować, pomijając ludzi. Dopiero wówczas, na samym końcu, gdy człowiek ten przestanie trzymać się kurczowo wszelkich dóbr - materialnych, jak i duchowych - usłyszy: Chodź za Mną. W tej historii nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Miejsce początkowego entuzjazmu zajął smutek. Ewangelista spieszy z wyjaśnieniem: Miał bowiem wiele posiadłości (Mk 10, 22).

Warto jednak powstrzymać się od łatwych moralizatorskich pocieszeń, uspakajających, że ten problem dotyczący tylko niektórych bogaczy. Warto posłuchać, co na to wszystko mówi Piotr. Ten, który wszystko przecież zostawił i poszedł za Jezusem, jest wyraźnie zaniepokojony. Któż więc może być zbawiony? (Mk 10, 26) - pyta. Niewiele albo właściwie nic nie dzieli go od smutku człowieka, który przed chwilą odszedł. I ma rację. Odpowiedź Jezusa jest jednoznaczna: U ludzi to niemożliwe (Mk 10, 27). Żaden nasz wysiłek, żadna zasługa, żadne nasze dobro nie jest w stanie naśladować Boga. Po ludzku więc można tylko odejść zasmuconym. Perspektywa zmienia się jednak diametralnie, gdy Jezus dokańcza: U Boga wszystko jest możliwe (Mk 10, 27).

Tylko o jaką zmianę tak naprawdę chodzi? Ano właśnie o rozpoznanie, po czyjej stronie leżą możliwości naśladowania Jezusa. Smutni odchodzą ci, którzy skupiają się na doskonałości i dobru naśladujących. Wcześniej czy później odkryją, że po ludzku rzecz jest poza zasięgiem ludzkich możliwości. Dalej za Jezusem pójdą tylko ci, którzy zapomną o sobie i zachwycą się Jedynym Dobrym. Podążając za Nim, niepostrzeżenie i tylko Jego mocą, staną się do Niego podobni. W końcu to On, a nie my sami, czyni nas na swój obraz i podobieństwo.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie tylko dla orłów ascezy
Komentarze (6)
T
teresa
28 września 2012, 19:40
Dziękuję Ci Panie za Twoje czekanie na mnie. Rozstawanie się ze" sobą" jest długotrwałe.
T
teresa
28 września 2012, 19:38
Dziękuję Ci Panie za Twoje czekanie na mnie. Rozstawanie się ze sobą trwało długo,mam nadzieję,że warto było stanąć.
5
5
28 września 2012, 18:47
Na "5" !
T
teresa
30 września 2010, 17:50
Mam dość całej tej ohydy i mam nadzieję,że Bóg też.
A
Alfista
28 września 2010, 18:46
Ostatni akapit przepiękny.
T
teresa
28 września 2010, 17:49
...mam problem. Oko stanęło kołkiem albo się zatarło.jakoś chyba mi nerwy siadły. Asceza- nikt nie powiedział-Bóg chce pani coś powiedzieć-tylko idź do...on cię wyleczy.