Oddech miłosierdzia

(fot. lauren rushing/flickr.com/CC)
Joyce Rupp OSM

Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowy, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych.

Jack Kornfield pisze, że "osoba, która naprawdę kocha, wdycha ból świata, a wydycha miłosierdzie". Kiedy dzięki modlitwie stajemy się bardziej kochający, zaczynamy oddychać tak, jak sugeruje Kornfield. Pewna historia opowiada o tym, jak Mahatma Gandhi wsiadał do ruszającego pociągu. Kiedy wskakiwał do wagonu, jeden z sandałów spadł mu na tory. Gandhi szybko zsunął drugi sandał i pozwolił, by ten też spadł na ziemię. Ktoś w pobliżu zapytał: "Dlaczego to zrobiłeś?". Gandhi odparł: "Teraz ktoś będzie miał parę butów do noszenia".

Jakże chciałabym mieć tyle miłosierdzia. Moja pierwsza myśl w powyżej opisanej sytuacji dotyczyłaby własnej bosej stopy. Gandhi skierował się do szerszego świata, do tych, których nie stać było na parę butów. Był on wewnętrznie powiązany ze światem tych, którzy potrzebowali podstawowych artykułów do życia. Nie był chrześcijaninem, choć żywił wielki szacunek dla chrześcijaństwa. Dochowywał wierności własnej, codziennej medytacji hinduskiej, co przejawiało się w jego pełnej miłosierdzia postawie. Modlitwa Gandhiego owocowała miłosierną postawą wobec świata. My możemy to samo zrobić ze swoją. Jezus pokazał nam drogę.

DEON.PL POLECA

Do fundamentów miłosierdzia należy wymaganie, by mieć otwarte, nieosądzające serce. (Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone — Łk 6, 37). Nieosądzanie to cnota trudna do nabycia i praktykowania. Marc Ian Barasch, autor Field Notes on the Compassionate Life, zauważa, jak łatwo umysł przejmuje stereotypowe oceny, nawet kiedy robimy coś tak pospolitego, jak przechodzenie przez centrum handlowe: Moje wybredne reakcje na towary na wystawach zlewają się z reakcjami na ludzi, których mijam — drobne ukłucia zazdrości, subtelne drganie postawy, mało ważne ocenianie, jak ludzie chodzą, mówią, ubierają się i żują gumę.

Jeśli ciągle porównuję innych ze swoimi normami życia i zachowania oraz oczekuję, że będą postępować zgodnie z nimi, to nie zareaguję z miłosierdziem. Będę zaprzeczać duchowej wzajemnej zależności między nami i działać na podstawie przekonania, że nasze życie nie ma z sobą żadnego powiązania. W większości sytuacji będą użalać się nad sobą, co stanowi formę widzenia siebie jako odrębnego i wyższego od drugiego człowieka. Jeśli moja codzienna modlitwa dopuszcza stałe oczyszczanie mych fałszywych ocen i egocentryzmu, to dobroć, którą Boży Duch porusza w moim sercu, będzie przepływać do moich codziennych działań. Będę przesuwać się w kierunku tych, którzy błagają o dotyk zrozumienia i pocieszenia, a nie oddalać od nich. Wtedy Chrystusowa cnota miłosierdzia będzie ogarniać wszystko, kim jestem i co robię.

Życie i działanie Jezusa pokazuje, że miłosierdzie wymaga czegoś więcej niż miłego uczucia empatii i troski, że stanowi ono coś więcej niż przyjemny wybór dobrej woli wobec kogoś potrzebującego. Wiem, że sama mam przed sobą jeszcze wiele modlitw, zanim wyjdę poza naturalne skłonności do osądzania innych zgodnie z moimi normami i preferencjami. Nadal trudno mi wychodzić poza swoje uprzedzenia i skupienie na sobie, być szczodrą w dobroci i akceptacji. Często w tym zawodzę, gdy nie podobają mi się niektórzy ludzie czy sytuacje.

Tak właśnie było kiedy, jadąc samochodem po liturgii Eucharystii, zatrzymałam się, żeby kupić pocztówkę w miejscowym sklepie. Idąc alejką sklepową, zobaczyłam przed sobą pochylonego, zaniedbanego mężczyznę, prawdopodobnie bezdomnego. Dochodzący od niego zapach był straszny. Zamiast iść dalej w jego kierunku, odwróciłam się i pospieszyłam inną alejką, za wszelką cenę starając się go uniknąć. Zupełnie zapomniałam nauki o Ciele Chrystusa — to, co robiłam wobec tego mężczyzny, robiłam wobec Świętego. Więcej jeszcze, straciłam całe poczucie niedawnego przyjęcia Eucharystii, dzięki której Chrystusowa miłość ma przyciągać mnie do innych, a nie od nich odpychać.

Kiedy doświadczam akceptacji mnie samej w modlitwie, jestem wezwana, by przekazywać innym te same uczucia miłosierdzia. Gdy pamiętam, że Bóg toleruje i przebacza brud mych własnych błędów, win i upadków, jestem bardziej gotowa, by akceptować to, co uważam za godne pogardy u innych. Im bardziej poznaję własną potrzebę doświadczenia miłosierdzia przebaczającego Boga, tym bardziej potrafię przebaczać i okazywać litość tym, którzy mnie ranią. Im bardziej prawdziwie wierzę, że Święty kocha mnie i akceptuje taką, jaką jestem, pragnąc jednocześnie, bym była wszystkim, kim mogę być, tym bardziej przygarniam do serca wszystkich, którzy stanowią część tego rozległego świata.

Święty Paweł rozpoznawał tę zdolność dzielenia się miłosierdziem, pisząc do Koryntian: Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga (2 Kor 1, 3-4). Kiedy cierpimy i przyjmujemy troskliwą miłość Boga poprzez innych, nasze własne miłosierdzie zostaje ożywione i przygotowane do okazywania go innym.

Do najbardziej współczujących i troskliwych ludzi należą ci, których życie chwiało się wskutek trudności podobnych do wydarzeń z życia Hioba. Pośród tych nieszczęść ludzie cierpiący uczą się zakresu własnej wytrzymałości i zasięgu swojej odwagi. Odkrywają też moc modlitwy i niezawodną siłę Bożej łaski. Ci, którzy cierpieli, po wyjściu z bólu i walki często okazują innym tę samą, wielką miłość, jaka ich wydobyła ze strapienia.

Po przejściu przez czas cierpienia w końcu zaczynamy poznawać i rozumieć, jak miłosierdzie narodziło się w naszych okresach modlitwy. Mogliśmy myśleć, że "nic się nie dzieje", ponieważ tak całkowicie ogarniało nas cierpienie. Lecz łaska działała, poczynając w nas dobroć pełną miłości. Kiedy pojawia się okazja, to miłosierdzie uobecnia się i odbija w naszych myślach, słowach i czynach.


Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista

Czy dobrze się modlę? Jak właściwie odpowiedzieć na powyższe pytanie, które przecież zadaje sobie chyba każdy wierzący człowiek?
Autorka pomaga zrozumieć doświadczenie modlitwy - jako rozwijającej się wciąż więzi jednoczącej człowieka z Bogiem. Dla każdego, kto pragnie w modlitwie pogłębiać swą przyjaźń z Bogiem, uniknąć pomylenia dobrych uczuć z modlitwą, stale wzrastać duchowo i osiągnąć właściwy cel modlitwy - miłość Boga i bliźniego - książka Joyce Rupp może stać się zbiorem wyjątkowo cennych i niezastąpionych wskazówek, że to Bóg pragnie wkroczyć w moje życie.

Joyce Ruppe OSM, międzynarodowej sławy pisarka, prelegentka i rekolekcjonistka. Specjalizuje się m.in. w pedagogice religijnej oraz psychologii transpersonalnej. Pracuje w hospicjum. Autorka licznych artykułów i publikacji książkowych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oddech miłosierdzia
Komentarze (7)
A
Andrzej
3 czerwca 2014, 00:28
Kochani, aby dewagować w prawdzie o Bogu należałoby wpierw co najmniej zapoznać się z treścią wszystkich ksiąg Starego Testamentu oraz przestudiować Nowy Testament. Doktorzy Kościoła rozszerzają jeszcze bardziej pojęcia i kwestie nad którymi wielu z nas zatrzymuje się w niewiedzy lub nieświadomości nawet na lata. Owszem warto rozważać, a przede wszystkim szukać, bo być może nasza ciekawość zaprowadzi nas na drogę zgłębiania wiedzy, jaką podarował nam Pan, ale tą wiedzę bez Ducha Świętego trudno ogarnąć czasem ludzkim rozumem. Dlatego Bóg podarował nam coś więcej, czyli umysł duszy. Ale o tym może przy innej okazji, bo warto jakość odnieść się do Waszych tu rozważań, mimo iż wcale nie czuję się w tej materii jakimś autorytetem. Miłość, Miłosierdzie i Sprawiedliwość (jako konsekwencja Prawa Bożego). Wszystko to stanowi całość, a zarazem jest odrębnym dla nas darem.  Pewne upadki są nam potrzebne abyśmy się na nich uczyli siebie samych (własnych słabości i talentów), ale nie wszystkie. Większość zła, do którego jesteśmy zdolni dokonuje jakby mordów na naszym duchowym ciele, czyli tą naszą częścią, która została stworzona na podobieństwo Boga. Czyniąc krzywdę własnej duszy stajemy w opozycji do Boga. Jednak tutaj ani nigdzie indziej nie będziemy się z Bogiem prawić, lecz z Jego Prawem. To Sprawiedliwość nas osądza i sądzić będzie z uczynków i zaniechań względem własnej duszy oraz innych braci i sióstr. To jakie  mamy serce już stanowi podstawę do osądów jakie czyni wobec nas zło, ale jemu głownie chodzi o wepchnięcie nas w jego świat iluzji, abyśmy nie potrafili już dostrzec prawdy w prawdzie i gubili się w się w jej rozważaniach. Tak więc szukajmy Boga (czytajmy i rozważajmy PŚ) i uczmy się Go, póki mamy jeszcze ten darowany nam czas tu w tym wymiarze. A nawet i to może się okazać nie wystarczające aby osiągnąć pełnię, która caly czas na nas czeka.
MK
Mariola Kuczyńska
29 lipca 2014, 21:25
Słowo "dywagować" oznacza coś innego. Polecam krótkie sprawdzenie w słowniku. Zamiast tego można było napisać np. "rozważać", itp.
O
orad
25 maja 2014, 20:23
Moim zdaniem Bóg ani toleruje, ani akceptuje, On kocha i otacza miłością. Jeśli ktoś akceptuje samego siebie takim jaki jest, to zamyka się na własny rozwój, poznawanie samego siebie a także na poznanie Boga. Tolerancja nie wymaga pracy i może być zgodą na zło a miłość wg. Jezusa wymaga zaangażowania, dawania siebie innym, wysiłku i nie przyzwala na zło, ale kocha i otacza miłosierdziem
BK
Boża Królewna
25 maja 2014, 22:30
Mądrze prawisz, jak ksiądz Marek Dziewiecki! :-)
K
Kasia
28 maja 2014, 17:32
Nie zgodzę się. Bóg toleruje, bo nie niszczy, nie krzywdzi tych którzy w niego nie wierzą. A na tym tak naprawdę polega tolerancja. Natomiast co do akceptacji - bez niej prawdziwa miłość nie istnieje. To że Bóg nas akceptuje pomimo, że nie jesteśmy ideałami jest piękne i motywujące do tego by również coraz bardziej kochać i wzrastać z Nim w relacji. Oddzielmy człowieka od czynu. Bóg akceptuje każdego i kocha - to jest przepiękna łaska. Ale zgodzę się, że nie toleruje i nie akceptuje grzechu w naszym życiu.
O
orad
29 maja 2014, 19:29
Dziękuję za odpowiedź. Dla mnie osobiście nie trafia daka definicja tolerancji, z niej można wywnioskować, że ten kto niszczy i krzywdzi jest nietolerancyjny. Takie zachowanie osób jest przejawem nienawiści, wrogości, agresji fizycznej czy psychicznej  względem osoby o innych poglądach, a nie tylko nietolerancji. Oddzielając problem od osoby, można nietolerować danego poglądu- czyli mieć inne własne zdanie na ten pogląd- a za razem tolerować (otaczać miłością) osobę, która ma całkowicie inne od nas zdanie.
MR
Maciej Roszkowski
29 maja 2014, 20:47
tolero, tolerare - zgadzać się na istnienie, przyjmować do wiadomości. Tylko tyle. Ufam, że Bóg wychodzi daleko poza  to.