Ojciec lubi natrętów

(fot. shutterstock.com)

Zadziwiające. Jedyną odpowiedzią Boga na każdą naszą modlitwę, obojętnie czy prosimy o zdrowie, błogosławieństwo czy siły do znoszenia cierpienia, jest Duch Święty.

"Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone" (Łk 11, 9).
Nieprzypadkowo modlitwa modlitw, której Jezus uczy w dzisiejszej Ewangelii, zaczyna się od słowa "Ojcze". Dopiero co Syn skończył swoją rozmowę z Ojcem. Wiemy, jak bardzo wszystko odnosił do Niego. W modlitwie "Ojcze nasz" chciał pokazać, z jakim Bogiem mamy do czynienia. Uczniowie patrząc na modlitwę Jezusa też zapragnęli spotkać takiego Boga. 
Dlatego w Liturgii Kościoła wypowiadamy modlitwę "Ojcze nasz" aż trzy razy dziennie (Jutrznia, Nieszpory i Eucharystia), nie licząc różańca czy innych nabożeństw. Także modlitwy eucharystyczne skierowane są do Ojca, który jest źródłem i celem wszystkiego. Te modlitwy odmawiane często mają jak strużka wody powoli żłobić naszą duszę, oczyszczać z fałszywych obrazów Boga, a także utwierdzać w nas nową tożsamość, podarowaną nam w chrzcie świętym. 
"Ojcze" w ustach uczniów Chrystusa przypomina również o tym, kim się staliśmy. Teodor z Mopsuestii pisze: "Nazywacie Boga Ojcem, abyście zrozumieli waszą szlachetność i waszą wielkość jako synów Pana wszechmocnego i waszego Pana i mogli działać zgodnie z tymi prawdami". W modlitwie "Ojcze nasz" zaszyfrowana jest również nasza tożsamość. 
Myślę, że sporo wody w Wiśle musi upłynąć, zanim w naszej świadomości ugruntuje się obraz Boga, który jest Ojcem. Potrzeba również lat, aby dotarło do nas, co tak naprawdę wypowiadamy, abyśmy nie wydobywali z siebie mechanicznie dźwięków, lecz łączyli słowa z naszym wnętrzem, z tym, co one mówią o nas. Dopóki Bóg jest kimkolwiek innym niż Ojcem, a my tylko poddanymi króla, sługami lub niewolnikami, nasza modlitwa będzie trafiać w próżnię.
Nie bez kozery Jezus nawiązuje do przykładów z życia rodzinnego, które mogą być uznane przez ludzi różnych religii, narodowości i rasy, w różnych epokach historii świata. Z natury ojcowie i matki dają swoim dzieciom to, co najlepsze. Nie chcą im szkodzić. Podają im prawdziwy pokarm, a nie truciznę. Dlaczego? Bo kochają swoje dzieci. Wszyscy to rozumieją. Czy przynajmniej takie wyobrażenie tkwi w naszej głowie, gdy myślimy o Bogu? Że On nie chce nam w niczym zaszkodzić i nie postępuje z nami, kierując się kaprysem?
Ale ludzie proszą i proszą o coś długo. I nie otrzymują. I przestają się modlić, sądząc, że albo Bóg ich nie słucha, albo nie mają odpowiedniej wiary. Zauważmy jednak, że Jezus nie precyzuje, o co mamy prosić, co znaleźć, w jakie drzwi pukać. Nie określa też kiedy dokładnie otrzymamy odpowiedź, kiedy znajdziemy i kiedy otworzą nam drzwi. Jakby chciał podkreślić, że ważne są same te czynności. 
To niedookreślenie zawiera głębszą prawdę. Paradoksalnie w modlitwie nie chodzi głównie o to, byśmy "coś" otrzymali. Jej celem jest ukształtowanie w nas odpowiedniego nastawienia, wewnętrznej wolności, żeby zrobiło się "miejsce", które pozwoli nam przyjąć samego Boga. Jeśli ktoś zostaje uzdrowiony z choroby, to nie tylko po to, by cieszył się zdrowiem, lecz by bardziej zwrócił się w kierunku Boga.
"Ojciec wie, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie" - powie na innym miejscu Jezus, przestrzegając przed pobożnym gadulstwem  (Por. Mt 6,8). Modlitwa nie jest po to, by obudzić Boga, który akurat ucina sobie drzemkę. Nie jest informowaniem Go o naszych potrzebach, bo zna je lepiej niż my. Nie jest zaklinaniem obfitością słów, żeby w końcu łaskawie na nas spojrzał. To my jesteśmy niestali, działamy pod wpływem uczuć, które sprawiają, że nasze potrzeby szybko się zmieniają. Co dziś wydaje nam się sprawą życia i śmierci, często po przespaniu nocy traci na ważności i właściwie można się bez tego obejść. Tak jak nie będziemy w stanie przyjąć Bożego przebaczenia, jeśli sami odmówimy go bliźnim, podobnie nie sposób otworzyć się na inne dary, jeśli w sercu mamy mnóstwo gratów albo kręcimy się wokół małych spraw, bez których nie wyobrażamy sobie życia. Dopóki nie opustoszejemy, nie zostawimy tego, co postrzegamy jako bezcenny skarb, którego zazdrośnie strzeżemy, dopóki nie ujawnią się nasze najgłębsze pragnienia, a nie tylko zachcianki, będzie nam się wydawało, że Bóg nas nie słucha. Dlatego mistycy piszą o konieczności duchowego oczyszczenia, które dokonuje się podczas wytrwałej modlitwy. Elementem tego oczyszczenia jest właśnie poczucie nieobecności Boga. A wszystko po to, byśmy... modlili się dojrzale i doświadczyli w życiu rzeczywistej wewnętrznej przemiany. 
Wytrwałość nieodzowna jest jeszcze z innego powodu. Powtarzalność modlitwy zmierza do tego, abyśmy ciągle zwracali się do Boga, nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujemy. Niestety, często uciekamy się do Boga w ostateczności, gdy już dosięga nas całkowita bezradność, co samo w sobie nie jest złe, bo takie sytuacje otwierają nasze serca i dają prawdziwe poznanie Boga i siebie. Jednak, czy nie zdarza się tak, iż próbujemy "przebudzić" Boga, podczas gdy my sami często przez długi czas śpimy, zapominamy o Bogu i budzimy się dopiero wtedy, gdy woda sięga nam aż do głowy.
I ostatnia rzecz, która zadziwia w dzisiejszej Ewangelii. Jedyną odpowiedzią na każdą naszą modlitwę, obojętnie czy prosimy o zdrowie, błogosławieństwo czy siły do znoszenia cierpienia, jest Duch Święty. Św. Beda Czcigodny podkreśla, że Bóg daje ten cenny dar, aby "pokazać, że ci, którzy sami z siebie są źli, mogą stać się dobrymi przez przyjęcie łaski Ducha". Bóg nie daje swego Ducha doskonałym, lecz ułomnym. O cokolwiek więc byśmy prosili Boga, On chce dać nam siebie, a nie coś. Warto o tym pamiętać. Tym, którego najbardziej pragniemy, chociaż o tym długo nie wiemy, jest Duch Święty. On oczyszcza nasze serca i umysły, pokazuje szersze horyzonty. Pomaga rozróżnić, co jest naszą zachcianką, a co głębokim pragnieniem. Przekonuje naszego ducha, który popada w amnezję, że "jesteśmy dziećmi Bożymi" (Rz 8, 16). Bez Ducha, bez świadomości tego, że jesteśmy Jego dziećmi, często zagadujemy Boga na śmierć, żeby zwrócił na nas uwagę, jakbyśmy byli dla Niego obojętni.  
Jeśli mamy wyraźnie wyznaczony cel wędrówki pieszej lub rowerowej, wtedy łatwiej zmierzyć się z przeciwnościami, przetrzymać silny wiatr, deszcz czy skwar. Pragnienie osiągnięcia celu dodaje sił i motywacji, chociaż zmęczenie fizyczne wcale nie znika. Natomiast gdy brakuje nam celu i skupiamy się tylko tym, jak by tu uniknąć niewygody i bolących nóg, o wiele szybciej poddamy się niesprzyjającym okolicznościom i nieprzyjemnym uczuciom. I zatrzymamy się w drodze. 
Myślę, że nie inaczej wygląda związek naszej chrześcijańskiej tożsamości z działaniem. Nasza tożsamość to zarazem ukryty w nas cel życia. Jeśli wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy, wówczas być może nie zostaniemy przez Boga uwolnieni od wszystkiego, co nam przeszkadza, ale wiedząc, że mamy w sobie Ducha Bożego, że jesteśmy synami i córkami Ojca, będziemy mogli spokojniej kroczyć po drodze życia, znosząc cierpliwie to, czego chętnie byśmy się pozbyli. A może właśnie tych "niechcianych" rzeczy najbardziej potrzebujemy do osiągnięcia zbawienia.   
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ojciec lubi natrętów
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.