Podejrzewano u niego zaawansowany nowotwór. Wtedy przypomniał sobie słowa tej nowenny
"Lekarze zdecydowali się wysłać próbki krwi do specjalistycznej analizy. Wyniki miały przyjść w ciągu pięciu dni. Na ten czas dostałem przepustkę do domu. Gdy przyszły wyniki, okazało się...".
Od urodzenia często chorowałem. Były to choroby zagrażające życiu, wymagające hospitalizacji i długotrwałego leczenia. Pod tym względem były ze mną straszne problemy. Starałem się nie myśleć o tych chorobach, po prostu przyzwyczaiłem się do takiej sytuacji. Mówiłem sobie, że taki mój los lub że mam pecha. Dzięki Bogu wychodziłem ze wszystkiego obronną ręką.
Wszystko się zmieniło, gdy w 2002 r. niespodziewanie trafiłem do szpitala. Lekarze powiedzieli, że mam guza. Przeszedłem operację. Po operacji przyszła do mnie rodzina i przynieśli mi obrazek, szatkę i Nowennę do Dzieciątka Jezus Koletańskiego, także wodę Dzieciątkową i inne nowenny. Modliłem się z całych sił, prosząc Boga o zdrowie, piłem wodę Dzieciątkową i polewałem nią ranę. Już nazajutrz po operacji chodziłem, a po pięciu dniach opuściłem szpital.
Cały czas modliłem się, prosząc o zdrowie, o to, żebym nie miał raka. Wyniki miały być czternaście dni po zabiegu, lecz przyszły dopiero po trzech i pół
tygodnia. Okazało się, że guz, który miałem, to nowotwór złośliwy. Byłem w szoku. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, moja żona była w ostatnim miesiącu ciąży i lada dzień miało przyjść na świat nasze drugie dziecko. Nie wiedziałem, co robić. W tym czasie codziennie odmawiałem nowenny i jednocześnie broniłem się przed myśleniem o chorobie. Dostałem skierowanie na leczenie, na oddziale hematologii. Wyprosiłem u lekarza jak najpóźniejszy termin leczenia, gdyż chciałem być przy narodzinach dziecka.
Żona miała rodzić w prywatnej klinice. Tydzień przed porodem oglądaliśmy w telewizji program na temat takich placówek. Usłyszeliśmy, że często podczas jakichkolwiek komplikacji przy porodzie w takich klinikach nie jest udzielana natychmiastowa pomoc z powodu braku odpowiedniej aparatury, anestezjologa itd.
Zdecydowaliśmy się na poród w normalnym szpitalu. Po dwunastu godzinach porodu okazało się, że trzeba zrobić cesarskie cięcie, gdyż groziła zamar-twica płodu. Pobiegłem szybko do kościoła św. Józefa, do Dzieciątka Jezus, i modliłem się o zdrowie dla żony i synka. W czasie modlitwy obiecałem Bogu, że będziemy wychowywali nasze dzieci od małego po chrześcijańsku i opowiemy im o tym, co się stało, aby i one ufały Bogu i wierzyły Mu. Poprosiłem też siostry o modlitwę. Często się modliłem, lecz wtedy pierwszy raz tak naprawdę uwierzyłem i zaufałem Bogu, i stał się cud. Zaraz po wyjściu z kościoła
zadzwoniła do mnie położna, mówiąc, że mam syna, jest duży i zdrowy, a z żoną też wszystko w porządku.
Dwa dni później byłem już na oddziale chemioterapii. Gdy zobaczyłem tych wszystkich chorych ludzi, załamałem się i myślałem tylko o tym, że umrę. Starałem się wziąć się w garść, ale nadaremnie. Obwiniałem za to Boga, pytałem: "dlaczego ja?". Dopiero wieczorem przypomniałem sobie o modlitwie.
Uświadomiłem sobie, że gdy poprzednim razem uwierzyłem i zaufałem Bogu, wszystko było w porządku. Zacząłem więc odprawiać Nowennę do Dzieciątka Jezus Koletańskiego. Po chwili przestałem się bać myśli o chorobie, co zmobilizowało mnie do dobrej modlitwy. Następnego dnia rano miałem robione badania, lecz ku zdumieniu lekarzy wyniki były dobre. Zrobili mi tomografię, USG, badanie krwi... Wszystko było w normie. Lekarze zdecydowali się wysłać próbki krwi do specjalistycznej analizy. Wyniki miały przyjść w ciągu pięciu dni. Na ten czas dostałem przepustkę do domu. Gdy przyszły wyniki, okazało się, że są dobre - jestem zdrowy.
Doszedłem do wniosku, że wszystko, co mnie spotkało w życiu: choroby, nieszczęścia, było po to, abym spotkał na swojej drodze Dzieciątko Jezus, uwierzył w Jego moc i z dnia na dzień coraz bardziej umacniał się w wierze. Same modlitwy nie pomogą, trzeba wierzyć i ufać Bogu, bo wiara czyni cuda.
Skomentuj artykuł