Przebaczenie to taki bolesny proces, który jest dla każdego człowieka - niezależnie od wyznawanej przez niego wiary czy niewiary - koniecznością - mówi Wojciech Ziółek SJ
Anna Sosnowska: Na czym polega przebaczenie?
Wojciech Ziółek SJ: Na pewno nie na teatralnych gestach rodem z amerykańskich filmów i brazylijskich seriali. Przebaczenie to taki bolesny proces, który jest dla każdego człowieka - niezależnie od wyznawanej przez niego wiary czy niewiary - koniecznością. Jeśli ktoś doznał krzywdy, a jej nie przebaczy, to ten jad w końcu całkowicie go zatruje. Więc jeżeli nie chcesz zniszczyć samego siebie, jedynym wyjściem dla ciebie jest przebaczenie.
W naszym religijnym słowniku mamy jeszcze jedno słowo podobne do przebaczenia: pojednanie.
Chrystus pojednał świat ze Sobą, w Sobie zadawszy śmierć wrogości (por. Ef 2, 14-16), więc i nasze pojednanie z drugim polegałoby na zadaniu w sobie śmierci tej wrogości, jaką wobec niego odczuwamy. Na zewnątrz, paradoksalnie, niewiele może się zmienić, ale nasze wewnętrzne nastawienie ulega zmianie i nie nakręcamy dalej spirali nienawiści, niechęci, agresji i zemsty. Bo prawda jest taka, że chociaż bardzo często nie mamy żadnego wpływu na winowajcę czy agresora, na tego, który nas skrzywdził, to przecież mamy wpływ na samych siebie.
Prawda jest też taka, że niejednokrotnie my sami stajemy w roli krzywdziciela. I Jezus nie przymyka na to oka, ale mówi wyraźnie, że takie niezałatwione sprawy ciążą także na naszej relacji z Nim: "Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!" (Mt 5,2324). Wydaje mi się, że najbardziej nam to umyka właśnie w rodzinach. Kłócimy się, jesteśmy dla siebie wredni, nie szanujemy się wzajemnie, ale to nam absolutnie nie przeszkadza w bieganiu do kościoła.
Niestety, tak to wygląda. I choć są rodziny lepsze i gorsze, to idealnych nie ma. Życie każdej rodziny niesie ze sobą bardzo wiele okazji do tego, żeby kogoś bliskiego zranić, źle potraktować, obrazić. To przykre, ale często z tych okazji korzystamy. Co więcej, jakoś tak łatwo się rozgrzeszamy z krzywd wyrządzonych najbliższym. Ja oczywiście rozumiem i wiem, bo sam tego doświadczyłem i doświadczam, że na przykład rodzeństwo mamy też i po to, aby w dzieciństwie było się z kim pobić, a rodzinę po to, żeby było się z kim pokłócić. Inaczej na kim moglibyśmy potrenować umiejętność przebaczania i przyjmowania go? Ale wróćmy do łatwego rozgrzeszania się z ran zadanych najbliższym. Widać to często w naszym innym podejściu do różnych naszych grzechów. Stosujemy tu metodę, którą tak dobitnie napiętnował Pan Jezus, czyli przecedzanie komara i połykanie wielbłąda (por. Mt 23,24). Będziemy się strasznie oskarżać o to, że nie byliśmy w kościele w niedzielę lub że nie pościliśmy w piątek, ale to, że latami nie rozmawiamy z bratem, z siostrą, z ojcem czy z matką to...
To "szczegół"?
Tak. Zresztą co się dziwić. Od razu sobie tłumaczymy, że przecież on zaczął, że ona mnie skrzywdziła, a oni w ogóle "to mają tak popieprzone w głowie, że nie ma się zupełnie czym przejmować, że z nimi nie rozmawiamy". Mijają więc lata, a my żyjemy jak pies z kotem, nie odwiedzamy się i "gniwomy się" - jak to się mówi w bliskiej mi gwarze podradomskich wsi. Oczywiście zawsze znajdziemy jakąś przyczynę, jakiś powód i zawsze będzie on śmiertelnie poważny. Śmiertelnie w sensie dosłownym, tzn. jest bardzo ważny, dopóki nie przyjdzie śmierć i nie zabierze mnie, razem z tym powodem. Jeśli komuś, z pomocą łaski Bożej (bo inaczej się nie da!), uda się wyjść z tego zaklętego kręgu zawiści, urazy i gniewu, to trzeba to uważać za cud nad cudy. Naprawdę o wiele łatwiej jest nie jeść mięsa w piątek albo wytrwale chodzić na nowennę, niż zdobyć się na miłość, przebaczyć, zakwestionować siebie, uznać własną winę.
W tych słowach Jezusa ciekawe jest to, że On każe nam domniemanie własnej winy skonfrontować z osobą, którą (może) skrzywdziliśmy.
Jeśli ci się wydaje, że zrobiłeś komuś coś złego, zapytaj o to samego zainteresowanego, bo dzięki temu dowiesz się, czy to tylko wrażenie wynikające np. z twojej nadwrażliwości czy też faktycznie go zraniłeś.
Czasami ludzie poranią się tak, że nawet spojrzeć na siebie nie potrafią. Być może tak już zostanie aż do ich śmierci. Osobiście mam jednak wielką nadzieję, że kiedy spotkamy się, nieprzyjaciel i ja, po drugiej stronie życia, to będziemy w stanie wzajemnie się zrozumieć i pojednać. Naiwne?
Ani trochę. Co to za niebo, w którym mielibyśmy hodować jeszcze jakieś zadry czy żale? Śp. ojciec Lenartowicz, który już za życia znał się na raju jak mało kto, mówił, że tam, w niebie, dowiemy się o sobie nawzajem absolutnie wszystkiego, czyli staną się dla nas jasne także nasze motywacje czy ograniczenia. Oczywiście, trzeba próbować załatwić sprawę jeszcze przed śmiercią, modląc się do Pana Jezusa o to, żeby zabrał nam wrogość i odbudował między nami zniszczoną więź. Ale czy to się stanie, to już zależy od Niego.
Jak mądrze przebaczać naszym winowajcom, by nie tkwić na pozycji ofiary?
Bycie ofiarą daje nam bardzo duże możliwości ustalania wielkości doznanej krzywdy i - w związku z tym - również wielkości koniecznego zadośćuczynienia: "Pytasz, czy już dostatecznie wynagrodziłeś mi tamto zranienie? No powiem szczerze, że nie, nie wydaje mi się". Innymi słowy, bycie ofiarą daje nam także ogromne możliwości emocjonalnego manipulowania tym kimś, kto mnie skrzywdził. Przypomnijmy sobie sytuacje z dzieciństwa, kiedy biliśmy się z rodzeństwem. Nie wiem, czy Pani Redaktor się to zdarzało, ale mnie bardzo często. No więc spróbujmy sobie wyobrazić jak to było, kiedy oberwaliśmy od brata czy siostry, albo, nie daj Boże, mama czy tato niechcący nas szturchnęli. Przecież wyliśmy wniebogłosy! Już nas dawno nie bolało, ale ryczeliśmy dalej, zerkając kątem oka, czy da się z "oprawcy" wycisnąć więcej litości i skruchy. Niech jeszcze trochę poprzeprasza!
Ten mechanizm każdy z nas w sobie nosi i dlatego tak ważna jest szczerość wobec siebie. Bo jeżeli ja sobie tego nie uświadomię, to mogę długo jechać na poczuciu krzywdy i ciągle uważać, że nie dość mocno mnie jeszcze przeproszono. To bardzo dobrze widać u współmałżonków ludzi uzależnionych od alkoholu. Wiele z tych małżeństw rozpada się w momencie, kiedy osoba uzależniona trzeźwieje.
Ponieważ pada wtedy wypracowany wcześniej system zależności?
Tak. Podział ról i wynikająca z nich hierarchia ważności w rodzinnym układzie były do tej pory jasno określone: to ja tu muszę całą rodzinę utrzymywać, cały dom na mojej głowie, a tego pijanicę to nic nie obchodzi! Aż się w pewnym momencie okazuje, że właśnie obchodzi i... układ diametralnie się zmienia. Przedtem żyłam jako ofiara i wszystko mi się należało, bo działa mi się krzywda. A teraz? Jeśli sobie nie uświadomimy tego mechanizmu, to staniemy się ofiarami, które same krzywdzą innych.
Załóżmy, że jestem żoną, która żyje w związku przemocowym. Ewangelia odgrywa dla mnie ważną rolę, więc chociaż mąż mnie bije, to ja staram się mu ciągle wybaczać - wracam tu do słów Jezusa o przebaczaniu siedemdziesiąt siedem razy.
Czym innym jest przebaczenie, a czym innym lęk. Może ta kobieta nie protestuje nie dlatego, że ma tak dużą zdolność przebaczania, ale dlatego, że się boi? Bardzo często w tego typu sytuacjach przypominam najdelikatniej jak umiem: "Wie pani, pani nie ma wpływu na męża, ale pani ma wpływ na siebie i ma pani obowiązek bronić własnej godności. Poza tym, ma pani obowiązek bronić dzieci przed strasznymi skutkami przemocy. A czemu ma pani bronić siebie i swojej godności? Ano dlatego, że "ja" to też człowiek. Przecież gdyby pani widziała, że ktoś kogoś szarpie na ulicy, to by pani zareagowała, prawda?". Nie-bronienie siebie, nieupominanie się o własną godność, nie ma nic wspólnego z przebaczeniem. Kiedy Pana Jezusa uderzono, zapytał: "Dlaczego Mnie bijesz?" (por. J 18,23). On też upomniał się o własną godność.
Ale przecież w innym miejscu Jezus mówi: "Jeżeli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi (Mt 5,39).
Tylko że On sam postąpił inaczej. On nie nadstawił drugiego policzka.
To jak rozumieć tę rozbieżność?
Pani Aniu, trzeba by o to spytać samego Pana Jezusa. Będąc cichym i pokornym, nie pozwalał traktować samego siebie jak popychadła. Bo pokora nie oznacza utraty godności, wręcz przeciwnie. We wszystkich ewangelicznych opisach męki, tam gdzie czytamy, jak Pan Jezus jest poniewierany, opluwany i wyszydzany, właśnie tam bardzo wyraźnie widać, że ani na chwilę nie traci On swojej godności. On jej broni i On ją zachowuje do końca - to jest zawsze PAN Jezus, a nie ktoś, kto się boi, kto jest cały jednym wielkim lękiem i dlatego niczemu się nie sprzeciwia. To jest ktoś, kto swoje cierpienie przeżywa jako akt wolności. Natomiast trudno mówić o wolności w związku, gdzie panuje przemoc. A zatem w takich sytuacjach pierwszą rzeczą powinno być nabranie dystansu, spojrzenie na siebie z pewnej perspektywy i zapytanie, czego chcę. Tego najczęściej nie da się zrobić bez oddalenia się, bez wyprowadzenia się, bez odseparowania się. Dopiero wtedy można zacząć decydować o własnym życiu i o tym, czy godzę się na takie czy inne cierpienie. Bez godności nie ma wolności i na odwrót.
Co zrobić w sytuacji, kiedy ktoś wyrządził mi tak wielką krzywdę, że naprawdę nie jestem w stanie ani mu przebaczyć, ani jakoś siebie wewnętrznie posklejać?
Zrobić to, o czym mówiliśmy już przy temacie spowiedzi, czyli szczerze powiedzieć Panu Jezusowi: "Ty wiesz, że mnie na to nie stać". Być może uda nam się wydusić z siebie tylko tyle, a może będziemy w stanie jeszcze dodać: "Jeśli chcesz, wyprostuj to jakoś po swojemu". W takiej modlitwie, w której przyznajemy się do niemocy i bezradności, jest już jakaś szczelina, jest już jakieś otwarcie na Jego łaskę, bo tylko ona może tu coś zdziałać. Przebaczenia czy pojednania nie da się wystękać albo sprokurować - one zawsze są nam dane.
"Ziołolecznictwo" - Wojciech Ziółek SJ w rozmowie z Anną Sosnowską
Na pierwszy rzut oka jest to książka o mrocznych zakamarkach ludzkiego życia - o momentach, kiedy dopadają nas różne kryzysy; o lękach, grzechach i naszych ułomnościach. Jednak najważniejszym tematem rozmowy, którą prowadzą o. Wojciech Ziółek SJ i Anna Sosnowska, jest Bóg - Bóg tak dalece miłosierny, że nie mieści się nam to w głowie.
Książka bazuje na osobistym doświadczeniu o. Ziółka. Jest poruszającą opowieścią księdza, który otwarcie mówi o własnych bojach, jakie musiał stoczyć w trudnych dla siebie chwilach, a także o bardzo intymnym doświadczeniu bycia uratowanym przez Boga.
Skomentuj artykuł