Przekonanie, że ksiądz jest kimś pomiędzy Bogiem i człowiekiem, jest bardzo niebezpieczne

ks. Grzegorz Strzelczyk / Aneta Kuberska-Bębas

"Tak bardzo pompowaliśmy przez wieki swój autorytet, że teraz nie jesteśmy w stanie unieść jego ciężaru. Prędzej czy później ktoś zauważa, że "król jest nagi". Księża są grzesznikami" - mówi ks. Grzegorz Strzelczyk.

Aneta Kuberska-Bębas: duchowny stał się jednym z zawodów? Ścieżką kariery?

ks. Grzegorz Strzelczyk: Zdecydowanie tak. Wśród wielu rzeczy, które można było robić w życiu, znajdowało się również bycie duchownym. Co więcej, duchowni [dawniej - red.] nie byli nawet odpowiedzialni za żaden Kościół, jeśli nie przyjęli święceń sakramentalnych. Ryba psuje się od głowy. Duchownymi - nawet kardynałami i papieżami - zostawało się ze względu na interesy rodzinne, potrzeby polityczne lub po prostu dla pieniędzy i pozycji. Nepotyzm w Kościele był jedną z konsekwencji takiego stanu rzeczy. Dotyczyło to jeszcze papieży czasów Soboru Trydenckiego. Jeden z kardynałów, ojciec sporej gromadki dzieci, gdy został papieżem, wszystkich swoich męskich potomków mianował kardynałami.

DEON.PL POLECA

Ale w praktyce było to odbierane jako gorszące?

Zdecydowanie. I rodziło wołania o reformę. Trzeba pamiętać, że w średniowiecznym zachodnim społeczeństwie właściwie wszyscy byli chrześcijanami. Zanikło to, co było kluczowe dla Kościoła w pierwszych wiekach: przygotowywanie do chrztu, czyli porządna katecheza. Zanikło nauczanie żywej wspólnoty. Pierwotne chrześcijaństwo wiedziało, że jeśli wspólnota będzie marnie głosiła słowo, ludzie z niej odejdą. To doświadczenie zostało zagubione i doszło do poważnego kryzysu. Pasterze (biskupi) nie tylko nie głosili słowa, ale często nawet nie mieszkali w swoich diecezjach, tylko pobierali z nich przychody, za które wynajmowali zastępców administracyjnych. Dlatego reformy Soboru Trydenckiego jako zadanie biskupa wskazują przede wszystkim rezydowanie w diecezji i głoszenie w niej słowa Bożego. To jest pierwszy obowiązek biskupa.

Dlatego Trydent wprowadził seminaria duchowne, żeby przyszłym księżom dać minimum intelektualnego przygotowania?

Tak - zalecił seminaria, a nakazał egzamin przed święceniami. Niestety okres prosperity chrześcijaństwa był jednocześnie czasem degrengolady kleru. Duchownych było zbyt wielu, a ich funkcjonowanie było zawsze zabezpieczane majątkiem ufundowanym przez jakiegoś patrona. Żeby ustanowić probostwo czy biskupstwo, książę czy inny możnowładca danego obszaru musiał przekazać na rzecz Kościoła na przykład kilka wiosek, z których dochody szły na utrzymanie duchownego. Taki był warunek, aby mieć księdza na swoim terenie. To było bardzo wygodne dla duchownych — żadnych problemów z utrzymaniem. Ale czasami włości były aż nadto dochodowe. Jeżeli któryś z biskupów dobrze zarządzał podległym mu mieniem i je pomnażał, powstawały ogromne majątki. Przychody z nich były łakomym kąskiem. Biskupstwa przydzielał Rzym, więc zdarzały się przypadki korupcji na najwyższym szczeblu - kupowano intratne urzędy biskupie ze względu na przyszłe przychody.

Kapłaństwo to narosła przez wieki struktura. Czego obecnie moglibyśmy się z niej bez obaw mieć, kim ma być duchowny i jakie jest faktyczne znaczenie święceń sakramentalnych?

Na poziomie organizacyjnym już jest nieźle. A w teologii powinniśmy pozbyć się idei pośrednictwa w odniesieniu do duchownych. Ani papież, ani biskup, ani żaden ksiądz nie jest pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jeden jest tylko Pośrednik, Chrystus Jezus. Nie ma innego pośrednictwa rozumianego w sensie ścisłym. Każde inne, łącznie z pośrednictwem świętych, jest jedynie uczestnictwem w pośrednictwie Chrystusa. Czyli, ściśle biorąc, jest wstawiennictwem.

Błędne rozumienie pośrednictwa księży i biskupów w drodze człowieka do Boga jest współcześnie dużym problemem?

On się wlecze za nami przez wieki. Zdaje się, że odkąd zaczęła się w człowieku rozwijać potrzeba religijna, mamy tendencję, żeby wyznaczać zastępców, specjalistów, przedstawicieli, by załatwiali sprawy z siłami wyższymi. Innymi słowy: szaman musi być. Niech się wyspecjalizuje w radzeniu sobie z bóstwami, a my w zamian zaniesiemy mu kurę. Bo na wszelki wypadek od bóstw lepiej się trzymać z daleka - są przecież nie do końca przewidywalne, a groźne. Jak szaman coś zepsuje w rytuale, wtedy on oberwie od bóstwa, a nie my. To intratne stanowisko, więc zawsze ktoś się znajdzie na jego miejsce. Podobny rodzaj myślenia wciąż nam grozi: mam kogoś, kto mi załatwia sprawy z Bogiem. Jestem nawet gotów mu zapłacić, żeby zapewnił mi w tej kwestii święty spokój. Oto jedna z najbardziej niebezpiecznych tendencji w chrześcijańskim myśleniu. I uważam, że identyczna pokusa występuje również dziś.

Lubimy, gdy inni biorą odpowiedzialność.

Przekonanie, że ksiądz jest kimś "pomiędzy" Bogiem i człowiekiem, jest bardzo niebezpieczne. Jeśli człowiek nie jest bezpośrednio podłączony do Boga, to powstaje ogromny problem. Po pierwsze, będzie miał trudność w budowaniu osobistej relacji z Bogiem, bo ona z założenia nie będzie wtedy osobista, tylko formalnoprawna. Po drugie, jeżeli ten, który jest obarczony ciężarem "pośrednictwa", okaże się niegodny, głupi lub niezbyt dojrzały, to pod znakiem zapytania stanie skuteczność jego posługi, a co za tym idzie, także przekaz łaski, jakiego się po tym posługiwaniu spodziewam.

Ale jako katolicy twierdzimy, że ważność Eucharystii czy spowiedzi nie zależy od kondycji moralnej księdza, który sprawuje sakramenty...

Tak. Chrystus przychodzi mimo grzechu człowieka. Pamiętajmy jednak, że pierwszym zadaniem biskupa i prezbiterów nie jest odprawianie samej Eucharystii, tylko gromadzenie ludu, żeby Eucharystię można było wspólnotowo odprawić. Zapomnieliśmy o tym, bo wszyscy byli wierzący i przychodzili sami z siebie do kościoła. A teraz, gdy to nie jest takie oczywiste, wpadamy w popłoch. Tymczasem podstawowym zadaniem odpowiedzialnych za wspólnotę jest jej gromadzenie. Kościół to ecclesia - "zwołanie". Ktoś musi wołać. Duchowny jest pasterzem. Najpierw trzeba wspólnotę zgromadzić, żeby można było w niej odprawić Eucharystię. Patrząc od strony ważności sakramentu, nie mamy wątpliwości, że Bóg przyjdzie nawet przez ręce aktualnego grzesznika. Jeżeli jednak spojrzymy od strony budowania wspólnoty, jasne będzie, że pasterz, który jest niegodny, głupi bądź grzeszy bez nawrócenia, będzie miał trudność w poprowadzeniu Kościoła - mimo że ważnie sprawuje sakramenty. Świętość szafarzy nie jest potrzebna ze względu na ważność sakramentów, tylko z uwagi na rolę pasterza we wspólnocie wierzących.

Czyli churching - chodzenie na msze do różnych kościołów, niekoniecznie swojego parafialnego - nie powinien złościć księży? Może ksiądz, któremu odpływają wierni, powinien się zastanowić, czy przypadkiem sam ich do tego nie zachęca?

Ten kij ma dwa końce. Ludzie oczywiście mają prawo zagłosować nogami, zwłaszcza że ich Kościołem lokalnym nie jest parafia, tylko diecezja. Wierny najpierw jest członkiem Kościoła lokalnego, a dopiero w nim danej parafii. Kiedy więź z parafią się rozluźnia, zazwyczaj słabnie też odpowiedzialność za konkretną wspólnotę. Pół biedy, gdyby ona przechodziła w odpowiedzialność za diecezję. Ale churching może mieć też na celu jedynie wygodę i przy- jemność, co owocuje zupełnym rozpadem więzi rozumianej jako współodpowiedzialność.

Przychodzimy do kościoła jak do sklepu? Po towar lub usługę?

I wtedy to jest niedobre zjawisko. Natomiast jeśli ludzie rzeczywiście angażują się w drugiej parafii, bo - inaczej niż w ich własnej — tam jest dla nich miejsce, tam jest jakieś życie, tam mogą służyć innym, wtedy mają absolutnie rację, że tam idą. Tylko trzeba niuansować, bo motywacje są różne. I skutki też bywają różne.

Zapewne jednak niektórym księżom trudno zapomnieć, że żyją z datków wiernych, więc ich liczba ma znaczenie.

W tej chwili w Polsce księża utrzymują się raczej z pracy w szkole oraz z dodatku w postaci stypendiów mszalnych. Tylko ci, którzy nie uczą albo nie kapelanują (w szpitalu, wojsku itd.), zależą wprost od ofiarności wiernych. To nie jest jednak kwestia struktury Kościoła, tylko sytuacji prawnej w Polsce. Rzeczywiście jest niezdrowe, kiedy przychody księdza są związane tylko i wyłącznie ze szkołą albo z posługą sakramentalną, bo taka zależność zmniejsza jego motywację do działania we wszystkich innych przestrzeniach duszpasterskich. A raczej nie chcielibyśmy doprowadzić do sytuacji, że ksiądz siada w konfesjonale tylko wtedy, kiedy mu za te godziny zapłacą. Są kraje, w których tak właśnie to wygląda: obowiązuje krajowa stawka za pracę i jeśli ksiądz nie otrzyma jej od parafii, nie usiądzie w konfesjonale. Zatem cały czas mowa o kwestii wyboru ascetycznego. Nasz system nie jest doskonały, ale księdzu, który żyje tylko z modlitwy, wyraźnie wskazuje: "Wszystko inne, co robisz, jest twoją posługą; ty nie pracujesz, tobie się nic za to nie należy". Oczywiście ksiądz powinien mieć środki na godziwe utrzymanie, żeby mógł robić to, co robi. Nie ma wątpliwości. Gdyby księża musieli iść do pracy zarobkowej, znacząco ograniczyłaby się ich dyspozycyjność. Na przykład w moim wypadku musiałbym dwóm trzecim penitentów odmówić dalszego kierownictwa duchowego, bo nie dałbym rady tego pogodzić z normalną pracą zarobkową i innymi zadaniami powierzonymi przez biskupa. Owszem, nasz obecny system jest nieoptymalny, tylko na razie nikt nie proponuje lepszego.

W Polsce od lat toczy się dyskusja na temat podatku kościelnego.

Zamiast robić z księży państwowych urzędników, zdrowiej by było, gdyby parafia - finansowana w sposób transparentny - wypłacała prezbiterom pensje, zgodnie z tym, na co ją stać, i wewnątrz pewnych diecezjalnych norm umożliwiających pomoc uboższym parafiom. Moim zdaniem tak by było najlepiej. Tylko żeby do tego dojść, musielibyśmy przejść naprawdę długą drogę.

Zrezygnować z postrzegania księdza jako kogoś niezwykłego?

Niestety w powszechnej świadomości utrwalił się obraz powołania jako hipernadzwyczajnego wydarzenia. Jakby musiał zstąpić jakiś anioł, a powołanego otaczałby automatycznie nimb świętości. Tymczasem pomiędzy sakramentem święceń a osobistą świętością jest dokładnie taki sam związek jak między sakramentem chrztu a osobistą świętością. Sam fakt, że ktoś rozpoznał powołanie i został wyświęcony, nie czyni go świętszym, doskonalszym, lepszym i bliższym Boga. Bliższym jest tylko w wymiarze fizycznym, ponieważ dotyka Eucharystii, sprawuje sakramenty, ale to wcale na dłuższą metę nie pomaga, bo człowiek się przyzwyczaja i to doświadczenie mu powszednieje. Niestety często uważamy, że powołanie musi być związane z jakimiś gromami lub wewnętrznymi głosami. A zwykle są to znacznie mniej spektakularne procesy, które zakładają wewnętrzną decyzję podmiotu. Czasem w takiej sytuacji człowiek czeka na jakąś zewnętrzną decyzję, która ma na niego spaść. A decyzja o przyjęciu powołania - jak każda inna ludzka decyzja - powinna być podjęta wedle własnej roztropności i poczucia odpowiedzialności. Co nie wyklucza działania wewnętrznego Bożego głosu.

Czy zatem bycie księdzem jest wyjątkowym powołaniem?

Tak wyjątkowym, jak każde inne. Oczywiście gdyby nagle zabrakło sakramentu święceń, mielibyśmy w Kościele problem. Bo to jest powołanie, które ma strukturalny wkład w funkcjonowanie Kościoła. Gdyby nam zabrakło biskupów, nie miałby kto święcić pasterzy, więc wkrótce nie mielibyśmy Eucharystii. Tylko w tym sensie sakrament święceń jest wyjątkowym powołaniem. Ale przecież bez małżeństwa byśmy w ogóle wymarli...

Ciekawe, że gdy w Kościele modlimy się o nowe powołania, zazwyczaj mamy na myśli nowych księży…

Znałem księdza, który zawsze modlił się "o liczne i święte powołania". Faktycznie nie chodzi przecież tylko o liczbę, ale żeby pasterze byli na wzór apostołów. Ostatecznie bowiem mają być ich następcami. Chciałoby się mieć do czynienia z ludźmi, którzy - po pierwsze - mają taką relację do Chrystusa, jaką mieli apostołowie. Po drugie, cechuje ich ten sam rodzaj odwagi. Po trzecie, mają podobne zasoby Ducha Świętego. Potem już mogą mieć wszystkie wady charakteru i ludzkie niedoskonałości. Ważne, żeby posiadali te trzy dyspozycje. Jan Paweł II wskazywał, że będąc sakramen-talnym uobecnieniem Jezusa Chrystusa na ziemi, ksiądz ma naśladować Jego styl życia i pokazywać innym. To jest horyzont dla każdego wyświęconego w Kościele. Biskup, prezbiter, diakon nie może spocząć na laurach, dopóki jego sposób życia nie będzie naśladowaniem Chrystusa.

Naśladowanie Chrystusa jest zadaniem wszystkich chrześcijan. Duchowni mają to robić w sposób inny, bardziej wyjątkowy?

Chodzi raczej o zakres naśladowania. W pewnym momencie Jezus zostawił normalne życie i zaczął tak zwaną działalność publiczną, która polegała na gromadzeniu uczniów. I takie jest zadanie następców apostołów. Wprawdzie głosić Chrystusa może każdy chrześcijanin, ale jego podstawowym i głównym zadaniem nie jest gromadzenie uczniów. Istnieje jednak różnica w zadaniach stanu.

Skąd się bierze zjawisko klerykalizacji świeckich i jednoczes­ nego zeświecczenia księży?

Proces zeświecczenia księży postępuje w Polsce na tyle wolno, że raczej bym się go nie obawiał jako masowego zjawiska. Natomiast klerykalizacja świeckich w niektórych obszarach Kościoła odbywa się bardzo szybko. Mamy w Polsce sztywną, mało zróżnicowaną strukturę posług i święceń. Kandydat na prezbitera musi przejść przez sześcioletnie seminarium. Nie możemy człowieka, który już jest wykształcony teologicznie, po prostu wziąć i wyświęcić. Dlatego świecki, który ze względu na swoje zaangażowanie w Kościele powinien otrzymać oficjalną posługę lub być wyświęconym, pozostaje wciąż formalnie po prostu świeckim. I walcząc o swój autorytet, potrafi powielać klerykalne wzorce lepiej niż niejeden ksiądz. Niestety w Kościele w Polsce bardzo ociągamy się z przywracaniem pełnej struktury posług. Ów proces w Kościele powszechnym trwa od lat 70. XX wieku. W Polsce dopiero zaczyna się pojawiać w niektórych diecezjach stały lektorat i stały akolitat. No i jest nieco więcej diakonów stałych.

Antyklerykalizm wołający "Księża na księżyc" jest niebezpieczny dla Kościoła?

Niestety hasło "Księża na księżyc" jest efektem tego, że niektórzy z nas już tam metaforycznie siedzą. Jako duchowni tak bardzo pompowaliśmy przez wieki swój autorytet, że teraz nie jesteśmy w stanie unieść jego ciężaru. Prędzej czy później ktoś zauważa, że "król jest nagi". Księża są niedoskonałymi ludźmi i w dodatku grzesznikami. I mają posługiwać pokornie, trochę temu na przekór.

Duchownym można stawiać poprzeczkę wyżej niż świeckim?

Tak.

Chociaż są dokładnie z tej samej gliny ulepieni?

Tak, ponieważ podjęli pewne decyzje, publicznie przed Kościołem wypowiedzieli zobowiązania i dostali sakrament, by nie byli sami w ich realizacji. Byłem świadomy, na co się decyduję. I wiedziałem, że to jest związane z większymi oczekiwaniami. Miałem czas, żeby się zastanowić, czy będę w stanie im sprostać. Teraz zatem nie ma czego żałować. Duchowni powinni mierzyć się z większymi wymaganiami. Natomiast wspólnota, której duszpasterz nie sprostał tym wymaganiom, powinna go wesprzeć, żeby się nawrócił. Problem polega na tym, że po Soborze Trydenckim niektóre niezbyt szczęśliwe wyrażenia potrydenckiego Katechizmu Rzymskiego rzeczywiście umieszczały księży w tak boskich obszarach, że sugerowały większą świętość.

Z tego też wynika silne odseparowanie duchownych od świeckich? Większość katolików w Polsce tak naprawdę nie wie, czym na co dzień zajmuje się ksiądz, bo po prostu nie ma do­ stępu do codziennego życia swojego duszpasterza.

No cóż, klamka jest po stronie księży. Dla nas niestety też bywa wygodne, bo nikt nam nie zagląda do tego, jak my sobie urządzamy życie. Jednak zdaje się, że Jezus do uczniów mówił coś przeciwnego: "Chodźcie, a zobaczycie!". Pokazał im, jak żyje, a oni już przy Nim zostali. Zatem separacja duchownych od świeckich jest nienaturalna. W strukturach pierwotnego Kościoła biskupem zostawał sąsiad, często po święceniach nadal będący sąsiadem. Wciąż mieszkał w tym samym domu, który stawał się domem wspólnoty. Warto posłuchać opowieści księży, którzy z jakichś powodów musieli zamieszkać w zwykłym bloku, bez osłony probostwa. Jak zaskakujące to było doświadczenie dla nich i otaczających ich ludzi.

Fragment rozmowy pochodzi z książki "Wolność, wiara, Bóg - rozmowy o chrześcijaństwie".

***

Jak wiele dzisiejszy Kościół ma wspólnego z Jezusem? Czy Kościół zabrał nam wolność, którą podarował nam Chrystus? Wierzymy w jednego Boga, czy może w trzech? Czy to, co święte, kończy się na progu świątyni? Czy po śmierci przestajemy być sobą?

Większość z nas wzrastała w religijnym otoczeniu. Chrześcijaństwo jest więc dla nas tak oczywiste, że przestajemy się nad nim zastanawiać. Czy jednak naprawdę wiemy, w co wierzymy? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w najnowszej książce Wydawnictwa WAM: "Wolność, wiara, Bóg - rozmowy o chrześcijaństwie". W obszernej rozmowie ks. Grzegorz Strzelczyk rozwiewa wszelkie wątpliwości.

***

Grzegorz Strzelczyk - prezbiter, doktor teologii, zajmuje się głównie chrystologią, a także historią teologii i jej współczesnymi wyzwaniami. Odpowiada za formację do diakonatu stałego w archidiecezji katowickiej.

Aneta Kuberska-Bębas - historyk i teolog, dziennikarka Radia eM.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przekonanie, że ksiądz jest kimś pomiędzy Bogiem i człowiekiem, jest bardzo niebezpieczne
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.