Mamy pełne prawo wierzyć, że nasze psy, koty, konie, chomiki będą z nami po tamtej stronie życia. Przede wszystkim dlatego, że one nigdy nie należały do nas.
Powtórzę, bo nie mogę się temu nadziwić: nie pojmuję pastoralnej dezynwoltury, z jaką wielu znanych mi zawodowych teologów, księży, religijnych publicystów podchodzi do tej intuicji tak przecież licznych zastępów swoich "poddanych". Na samo zadanie pytania: "Czy mój pies będzie ze mną w niebie?", reagują fontanną żachnięć, fochów i okrzyków, jakby ktoś napluł im w twarz duszy.
Ile to już razy słyszałem i czytałem owe połajanki o niebezpieczeństwach antropomorfizacji, zapełnianiu sobie luk w relacjach międzyludzkich poprzez projektowanie swoich emocji na resztę natury (patrz te przeklęte miejskie pary, co zamiast płodzić liczne dzieci, biorą sobie pieska). Albo moje ulubione zestawienia o najwyższym poziomie merytorycznej abstrakcji: "O pieski się martwicie, a giną nienarodzone dzieci".
Mówią to ludzie, którzy jeszcze tego samego dnia kupią sobie pewnie coś smacznego, zaplanują wakacje i spokojnie pójdą spać, podczas gdy w tym czasie co minutę zginie na świecie z powodu prostych do uniknięcia przyczyn (takich jak biegunki, malaria, niedożywienie, brak czystej wody) kolejnych dwadzieścioro jeden dzieci poniżej piątego roku życia. Ludzie, którzy nie zdążyli zrozumieć, że sprawiedliwość, troska, miłość to z zasady nie są dobra, których zasób jest ograniczony, ale dobremu człowiekowi wystarczy ich dla całego świata.
Andrew Linzey, anglikański teolog, autor fundamentalnej pracy Teologia zwierząt, pisze o starej, lecz cytowanej do dziś doktrynie głoszącej, że "co nie zostało zawarte we wcieleniu, nie będzie uzdrowione w odkupieniu". Super, tylko jak wtedy rozumieć świętego Jana od Krzyża, twierdzącego przecież, że "łącząc się z człowiekiem, Bóg zjednoczył się z naturą wszystkich stworzeń"? Albo słowa świętego Pawła: "aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako głowie, to, co w niebiosach, i to, co na ziemi" (Ef 1, 10), lub te: "Bóg pojednał w Chrystusie świat ze sobą" (2 Kor 5, 19)? Albo świętego Ireneusza, piszącego o Panu, "który zawiera w sobie wszystkie stworzone rzeczy i istnieje w całości stworzenia, gdyż Słowo panuje i urządza wszelkie stworzenie"?
Mam czasem wrażenie, że jakoś bardziej i głębiej rozumieją to ludzie, którzy mają w sercu chrześcijański Wschód albo do niego po prostu należą. Nasz wybitny katolicki teolog, znakomity znawca prawosławia, ojciec Wacław Hryniewicz wiele razy pisał o tym, że nadzieję na niebo mogą mieć wszyscy: i ludzie, i wszystkie stworzenia, bo jesteśmy jednością, i basta. O tym, że niebo zwierząt to u prawosławnych nie "bambistyczna" fantazja, lecz kawał solidnej nadziei, przekonał mnie biskup Kallistos Ware w swojej bestsellerowej (jak na naszą religijną branżę) książce Kościół prawosławny.
"Przemienienia dostąpi ostatecznie nie tylko ludzkie ciało, ale całe stworzenie. »Potem ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły« (Ap 21, 1). Odkupiona ludzkość nie ma być wyrwana z reszty stworzenia - wraz z nami zbawione i wsławione ma być również stworzenie (jak już zauważyliśmy, pierwocinami tego odkupienia materii są ikony). (...) Podobnie jak prawosławne nauczanie o ludzkim ciele i prawosławne pojmowanie ikony, to pojęcie »odkupienia kosmosu« opiera się na prawidłowym rozumieniu Wcielenia: Chrystus przyjął ciało - coś z materialnego porządku świata - i przez to umożliwił odkupienie i przemienienie (gr. metamorphosis) całego stworzenia - nie tylko tego niematerialnego, ale również fizycznego".
Sytuacja jest tu więc prosta: to, co zostało stworzone, zostało zbawione i będzie ocalone. Tytułem do życia, biletem na drugą stronę śmierci, jest sam fakt bycia dziełem Boga, stworzonym z miłości (On inaczej niczego nie stworzył). Dzień końca świata, ów - jak go nazywali ojcowie Kościoła - "ósmy dzień tygodnia", nie przyniesie - jak wyobraża sobie wielu - destrukcji i Armageddonu, przyniesie kontynuację i kulminację dzieła stworzenia, odnowienie świątyni, którą jest cały świat. Ale do tego wątku wrócę jeszcze za chwilę.
Zaskakujące, że to my - widzący w zwierzętach nieco więcej niż ci, którzy widzą tylko kotlety - musimy udowadniać im, że mamy rację, a nie oni nam. Powtórzę: nadzieję na zmartwychwstanie całego stworzonego świata, wyrażającą się choćby w czułej pamięci o bliskich nam zwierzętach, uważam nie za herezję ani infantylizm, lecz za przejaw eschatologicznej wrażliwości.
Owa wzięta z "viralowego" (analogowo, bo w czasach gdy powstał, nie było jeszcze virali, tego typu materiały kserowano więc i rozsyłano pocztą) anonimowego amerykańskiego wiersza idea "tęczowego mostu", za którym współtowarzysze naszej ziemskiej niedoli - wreszcie wolni od chorób, łańcuchów, smyczy, rzeźnickich noży - cieszą się pełnią istnienia, czekając, aż do nich dołączymy, w mojej ocenie jest do szpiku chrześcijańska. Mamy pełne prawo wierzyć, że nasze psy, koty, konie, chomiki będą z nami po tamtej stronie życia. Przede wszystkim dlatego, że one nigdy nie należały do nas. Choć meblowaliśmy im doczesność, meblowanie wieczności nie do nas już należy.
Papież Franciszek co do tej naszej wspólnej ze zwierzętami przyszłości też zdaje się nie mieć wątpliwości. Ochrzaniano go strasznie (i prostowano jego wypowiedzi, że przecież nie mógł mieć na myśli tego, co powiedział), gdy pocieszył dopytującego go o los swojego zmarłego psa chłopca: "Pewnego dnia zobaczymy nasze zwierzęta podczas ponownego przyjścia Chrystusa. Niebo jest otwarte dla wszystkich stworzeń Bożych". Ci, którzy nie mieli jasności co do tego, co papież ma na myśli, mają ją już w pełni po lekturze pierwszej ekologicznej encykliki w historii papiestwa (będzie o niej więcej w rozdziale czwartym) - Laudato Si': "Cel drogi Wszechświata to Boża pełnia, którą osiągnął już zmartwychwstały Chrystus, będący fundamentem powszechnego dojrzewania.
W ten sposób dodajemy kolejny argument, aby odrzucić wszelkie despotyczne i nieodpowiedzialne panowanie człowieka nad innymi stworzeniami. My sami nie jesteśmy ostatecznym celem wszystkich innych stworzeń. Wszystkie zmierzają wraz z nami i przez nas ku ostatecznemu kresowi, którym jest Bóg w transcendentalnej pełni, gdzie zmartwychwstały Chrystus wszystko ogarnia i oświetla. Ponieważ człowiek, obdarzony inteligencją i miłością, pociągany jest pełnią Chrystusa, powołany jest, by przyprowadzić wszystkie stworzenia do ich Stwórcy" (Laudato Si' 83).
Skomentuj artykuł