Tajemnica śmierci

(fot. andrius.v/flickr.com)
Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz / "Dziennik Polski"

O umieraniu, śmierci i jej oswajaniu oraz o "wesołym cmentarzu" w Rumunii mówi o. Tadeusz Rostworowski SJ w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz.

Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz: Ojciec cały czas się uśmiecha, a przecież mamy rozmawiać o śmierci.

o. Tadeusz Rostworowski SJ: To wszystko z powodu doświadczenia Rumunii. Przebywałem tam przez 16 lat i znalazłem w tym kraju, w miejscowości Sapanta, tzw. wesoły cmentarz.

Wesoły, czyli jaki?

DEON.PL POLECA

O kolorowych nagrobkach, na których epitafia zostały napisane w formie żartu. Nagrobki są malowane, metodą Nikifora, czyli w stylu naiwnym, a obok obrazków znajdują się zabawne teksty, np.: "Tu leży moja teściowa, gdyby żyła o trzy dni dłużej ja bym leżała obok niej" i podpis piszącej. Albo na grobie jest rysunek bez perspektywy, mężczyzna siedzący przy stole, a przed nim butelka i traktor zabawka. Obok napis wierszem, że dobrze naprawiał traktory, ale umarł z przepicia. Albo rysunkiem przedstawiony jest wypadek, w jakim zginęła dziewczynka, a obok złorzeczenie wobec kierowców, którzy przyjeżdżają z miast i potrącają pieszych.

Co Ojciec czuł, idąc pierwszy raz przez ten cmentarz?

Szok, zdziwienie, ciekawość, wręcz zdumienie. Przypominałem sobie polskie powiedzenie, "aby nie robić szopek z pogrzebów".

Tak. Ale słyszałem, że jeszcze można znaleźć podobne w Ameryce Południowej; w Meksyku i Boliwii także na cmentarzach są kolorowe nagrobki.

Skąd się wziął w Rumunii wesoły cmentarz?

Pojawił się na początku XX wieku, zapoczątkował go ksiądz grekokatolicki, który zaczął chować ludzi w Sapancie, wsi położonej niedaleko Ukrainy, nieopodal rzeki Tisy. Sprowadził ludowego artystę, który kolorowymi malunkami ozdabiał groby i opisywał zabawnym wierszem życie pochowanych. Spodobało się to i tak zostało. Zapotrzebowanie społeczne sprawiło, że już kolejne pokolenia rodziny malarza się tym zajmują; tradycja we wsi pozostała. Tylko dawniej miało to większe znaczenie. Teraz jest oryginalne, ale już na siłę. Weszła komercja.

Taki cmentarz Ojcu odpowiada?

Jako idea tak. Z czasem jednak wesoły cmentarz stał się miejscem turystycznym, co zabrało mu wiele z autentyczności. Teraz wszystko jest trochę naciągane, pod turystów.

Zrobił się biznes?

Tak. Cała wioska wywiesza na płotach do sprzedaży swoje produkty: dywany, skóry, swetry. Im bliżej cmentarza, tym oferta większa. Komercja kwitnie i już wesoły cmentarz nie zachwyca tak, jak za pierwszym razem.

Przyjechał Ojciec do Rumunii w 1992 roku.

Na początku zamieszkałem z innymi braćmi w bloku, w dwóch mieszkaniach, nie mieliśmy domu zakonnego. Kiedy umarł jeden z naszych sąsiadów, okazało się, że zwyczajem jest, iż wszyscy sąsiedzi idą na pogrzeb. Po pogrzebie przy bramie cmentarza stał ktoś z rodziny zmarłego z baniakiem mocnej śliwowicy, takiej od 60 stopni w górę. Kto wychodził, dostawał duży kieliszek, wypijał i coś mówił. Niestety, nie znałem wtedy jeszcze rumuńskiego i za bardzo nie wiedziałem, o co chodzi. Dowiedziałem się później, że wypijając śliwowicę mówili: "Aby pan Bóg odpuścił grzechy temu, kogo położyliśmy w grobie". Gdyby ktoś nie wypił, to znaczy, że zmarłemu źle życzy. W północnej Rumunii, a więc tam, gdzie znajduje się wesoły cmentarz, zauważyłem jeszcze, że groby znajdują się także obok domów.

Na Mazurach stare domy także mają swoje cmentarze, nie w najbliższym sąsiedztwie, ale na ogół pod lasem, kilkadziesiąt metrów od domu, aby życie toczyło się pod okiem umarłych. Wolno w Rumunii grzebać zmarłych poza cmentarzem?

Widać wolno. Dowiedziałem się, że bardzo ryzykowne jest np. zgodzenie się w Rumunii, by na naszym polu ktoś pochował swojego bliskiego, bo mógłby później dochodzić, że pole jest jego.

Jak jest w innych kulturach?

Nie wiem. Ale będąc u mojego brata na misji w Afryce zauważyłem, że tamtejsi ludzie boją się duchów zmarłych, przez co ich cmentarze są bardzo skromne, ledwo widoczne. Gdy odwiedzałem grób kardynała Kozłowieckiego, stanąłem na wielkim polu koło katedry, gdzie pokazano mi jedynie kupkę ziemi i nic więcej, żadnego znaku, kto jest tam pochowany. Ale z drugiej strony wiem, że gdy w Afryce umiera człowiek, ludzie mówią, że "odchodzi biblioteka".

Od dwóch lat pomaga Ojciec pacjentom Kliniki Paliatywnej Szpitala Uniwersyteckiego. Dlaczego?

Piszę pracę na temat śmierci i chcę ją napisać także w oparciu o doświadczenia. Dlatego rozmawiam z tymi, którzy umierają, lub którzy tam leżą złożeni ciężką chorobą.

Wiedzą, że umierają?

Na ogół nie. Wszyscy mają nadzieję na życie. Lekarze mówią, że odchodzimy od pojęcia śmierci. Teraz istnieje medykalizacja, aż do końca. Bez przerwy mówi się o leczeniu, tak jakby śmierci nie było. Tłumaczy się pacjentom, że ich ratujemy, a nie, że pomagamy im w miarę bezboleśnie umrzeć.

Widać, że nie jesteśmy oswojeni ze śmiercią?

Nie. Rozwój w Ameryce świeckiej tradycji Halloween oraz pokazywanie w telewizji łatwego zabijania jest wynikiem lęku przed śmiercią. Dzięki pracy w Klinice Paliatywnej nauczyłem się, że śmierć jest wejściem w pewien wymiar tajemnicy. Musi być godna, bo zamyka życie człowieka. Człowiek dokonuje wyboru w opowiedzeniu się za konkretnymi wartościami, a jego śmierć jest rozumiana w kontekście psalmu 90 wersetu 12: "Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądrość serca". Przebywając wśród umierających ludzi, można zauważyć, że oni widzą, co innego niż my; mają inny wzrok, wpatrzony w jeden punkt. Może jest to wymiar dochodzenia do tej ostatecznej mądrości. Znam tylko jeden przypadek, gdzie mężczyzna w oświadczeniu napisał, że przyszedł do szpitala, by godnie umrzeć i nie chce leków podtrzymujących życie. Jednak taka postawa jest rzadkością. Był niepraktykujący. Wieczorem go spytałem, czy chce się pojednać z Bogiem. Chciał, udzieliłem mu sakramentu chorych. Rano już nie żył. Pamiętam też kobietę, która wiedząc, że odchodzi, miała jedno marzenie: by córce i jej narzeczonemu udzielić błogosławieństwa. Zdążyła. Pielęgniarki płakały, a ona błogosławiąc córce prosiła tego mężczyznę, aby zawsze jej dziecko dobrze traktował. Umarła chwilę potem, z ręką pod głową, tak jak zasypia dziecko. Takie historie rzadko się zdarzają, raczej ludzie boją się śmierci, odwlekają moment pojednania z Bogiem.

Ojciec boi się śmierci?

Nie, nie boję się. Może jestem jeszcze młody, mam 55 lat. Ale kontakt z umierającymi uzmysławia mi, że na śmierć trzeba być przygotowanym.

Czyli?

Żyć w łasce uświęcającej, w stanie przyjaźni z Panem Bogiem. A jeśli to niemożliwe, żyć w zgodzie z własnym sumieniem.

Dziadka mojej bratowej, który wezwał mnie poprzez rodzinę, abym odprawił przy nim mszę świętą. Przyjechałem z ociąganiem, bo to było daleko, poza Krakowem. Ołtarz zrobiłem tuż obok jego łóżka. Jeszcze bił się w piersi w momencie aktu pokutnego, a jak się msza skończyła, to już nie żył.

Jak umierają niepogodzeni z losem?

Niespokojnie. Wiele śmierci widziałem, każda jest inna, jest jakby inną tajemnicą. Czujemy respekt, bo tak naprawdę nie możemy określić, kiedy dokładnie śmierć nastąpi podczas aktu umierania. Czasem lekarzom się wydaje, że mogą określić czas. A tu tymczasem wymiar śmierci, ten akt dopełnienia życia człowieka, niezależnie od rozwoju nauki nadal pozostaje tajemniczy.

Łatwiej umierać wierzącym?

Trudno mi mówić o śmierci niewierzących, bo nie doświadczyłem takiej. Ale widziałem, że wiele osób, które za życia uchodziły za niewierzące, pojednały się z Bogiem w obliczu śmierci.

Jak trwoga, to do Boga?

Może tak. Ale jest to ostatni moment, by coś zmienić. I wielu uchodzących za niewierzących, zdążyło uczynić ten ważny krok. Niemal w ostatniej chwili, ale jednak. Umierając wierzący idą na spotkanie z Panem.

Idziemy, bo nie mamy wyjścia. Ale nie wiemy, co tam jest, po tej drugiej stronie.

Nie wiemy.

Dla niewierzących czarna dziura, otchłań, nicość. Wiara daje jednak nadzieję, że to nie jest koniec.

W Rumunii, gdy ktoś umarł, mówiono, że przeszedł w nicość. Ta formuła budziła we mnie ogromny sprzeciw, bo jak w nicość? Teraz, gdy zgłębiam te problemy, już wiem, że dla Rumunów nicość oznaczała inną formę istnienia. Przypominam sobie śmierć jednego z naszych jezuickich naukowców, który przetłumaczył dzieła Arystotelesa, był profesorem wielu uniwersytetów, m.in. w Rzymie, USA, Brazylii. Wydawało nam się, że się zbliża do wymiaru śmierci, więc staliśmy wkoło niego. Ktoś się do niego zwrócił, ale on myślał, że po imieniu, uniósł się i powiedział: ja jestem profesor, doktor. Wtedy wyglądało to komicznie, bo w obliczu śmierci tytuły nie pasują. By jednak stał się dzieckiem, Pan Bóg ofiarował mu 5 miesięcy leżenia w łóżku. Siostra zakonna musiała zajmować się nim jak oseskiem. Ostatniego wieczoru zapytała, jak go ułożyć, bo miał już wiele odleżyn, a on na to, że mu wszystko jedno, bo już nic nie czuje. Umarł w nocy, we śnie.

Umrzeć we śnie to jest najpiękniejsza śmierć?

Nie wiem. Może? Według mitologii greckiej Tanatos, bóg śmierci, był bratem rodzonym Hypnosa, boga snu. Często jest tak, że jak dziecko się rodzi, to poprzez sen budzi się do życia. Natomiast, gdy stary człowiek umiera, poprzez sen zamierają w nim funkcje życiowe. Przez sen się człowiek budzi do życia i przez sen odchodzi z tej ziemi.

Coraz więcej umiera młodych.

Dramat ludzi, którzy odchodzą w sile wieku, jest spotęgowany bólem rodziny, która zostaje. Nikt nie może się z tą śmiercią pogodzić. Agonia umierającego jest wtedy na ogół przedłużona boleścią najbliższych. Umierający wiele wysiłku wkłada w odchodzenie, bo rodzina nie chce go puścić.

Smutne, a Ojciec nadal się uśmiecha.

Bo będąc wśród umierających wiem, że potrzebują oni też radości. Nie chodzi tu o banalizowanie sytuacji, ale o uśmiech.

Niektórzy się pocieszają, że własną śmierć można jakoś "przeżyć". Przecież się przydarzyła wszystkim przed nami.

Zabawne stwierdzenie. Lecz każdy dzień przybliża nas do śmierci.

Ale my nie chcemy odejść.

Nie. My chcemy żyć. Lekarz mnie kiedyś poprosił, żeby porozmawiać z chorym, który ma już dni policzone, ale zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Porozmawiałem. Zrozumiał. Kiedy pogodził się z tym, że umiera, postanowił wrócić do domu i umrzeć wśród swoich, co się rzadko zdarza. Większość umiera w szpitalu. I to jest ukrywaniem śmierci.

Jakby chciał Ojciec umrzeć?

Nie wiem. Patronem śmierci jest św. Józef. Będę się do niego modlił o dobrą śmierć.

Jaka to jest dobra śmierć?

Spokojna, wśród najbliższych, w trakcie ich modlitwy. Bo śmierć jest przygotowaniem do spotkania z Panem.

A gdyby ojca pochowali na takim wesołym cmentarzu jak ten w Rumunii?

Czemu nie. Mam poczucie humoru, mogę z dystansem patrzyć na siebie. Tylko, aby portret się malarzowi udał. Bo jako syn malarza i malarki trochę się na tym znam.

A jak by brzmiało Ojca epitafium?

"Ufałem Bożemu Miłosierdziu i... spotkałem Ojca".

Źródło: Tajemnica śmierci, www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tajemnica śmierci
Komentarze (2)
Wojciech Żmudziński SJ
2 listopada 2010, 20:01
Polecam moje opowiadanie o śmierci: "Mroczny bankiet popsutych zabawek - medytacja o własnej śmierci". W wydaniu książkowym można ją zdobyć na: <a href="http://www.mojeksiazki.otwarte24.pl">www.mojeksiazki.otwarte24.pl</a> ...albo przeczytać w nr 7/2010 miesięcznika "Twórczość".
T
teresa
2 listopada 2010, 16:46
Żeby mieć dziecko-trzeba zostać ojcem.Nie należy podchodzić zbyt blisko,aby trafnie ocenić dzieło sztuki,jakim  jest każdy człowiek.