Furtian reprezentuje wspólnotę mniszą wobec świata. I jeśli wspólnotę wewnątrz ożywia miłość, to on właśnie ma ją przelewać na ludzi z zewnątrz. W jaki sposób?
Przy furcie klasztornej trzeba postawić roztropnego starca, który by potrafił zarówno przyjąć wiadomość, jak udzielić odpowiedzi i którego dojrzałość powstrzyma od włóczenia się na zewnątrz. Niechaj furtian ma celę blisko furty, aby przybywający mogli go zawsze znaleźć na miejscu i od razu dostać odpowiedź. A gdy tylko ktoś zapuka lub ubogi zawoła, niech odpowie: „Bogu niech będą dzięki” albo „Pobłogosław mnie” i zaraz udzieli wyjaśnienia z całą łagodnością zrodzoną z bojaźni Bożej, i z gorliwą miłością. Jeśli furtianowi potrzeba pomocy, trzeba mu dodać młodszego brata.
Furtian reprezentuje wspólnotę mniszą wobec świata. I jeśli wspólnotę wewnątrz ożywia miłość, to on właśnie ma ją przelewać na ludzi z zewnątrz. A więc, ma być przede wszystkim mądry: to go ustrzeże nie tylko od spacerów po mieście, ale i od włóczęgostwa mowy, to jest od niewłaściwej gadaniny. Bo bywa taka furta klasztorna, do której ludzie przychodzą na plotki, przynosząc je codziennie i zabierając.
Bywa też taka, do której się idzie, żeby posłuchać narzekań furtianki, bo wiadomo, że jest skora do zwierzeń, i potem można to wszystko, co mówiła, opowiadać w mieście jako sensację z klasztoru. A bywa i taka, do której ludzie przychodzą tak, jak w średniowieczu przychodziło się pod okienka rekluz: po radę i pociechę. Ludzie szybko się orientują, gdzie czego szukać. Więc: na furcie potrzeba kogoś rozumnego; przecież mówi Pismo święte: Na ustach głupich jest ich serce, w sercu mądrych są ich usta (Syr 21,26).
Dalej, furtian powinien być dostępny. W praktyce to znaczy nie tylko, że powinien być na miejscu, albo pod telefonem, w godzinach od-do; ale że powinien traktować swoją funkcję jako rzeczywiste powołanie, a nie tylko jako pewną ilość godzin do odsiedzenia przy jednym biurku, kiedy myślą jest cały czas przy innym, które uważa za swój właściwy warsztat pracy. Znalazł się tutaj dla ludzi i powinien dziękować Bogu, kiedy mu ich przysyła; interesując się szczerze ich problemami. Powinien być łagodny, bo interesanci miewają nieraz dziwaczne wymagania, ale jemu przecież nie dano tutaj funkcji nauczyciela, który ich ma pouczać, tylko kogoś, kto w miarę możności będzie się starał im pomóc. Powinien być na tyle pokorny, żeby móc gościa prosić o błogosławieństwo, a nie wyobrażać sobie, że to tylko on może łaskawie błogosławieństwa udzielić. (To by dyskwalifikowało mnichów uważających się za coś lepszego od świeckich.) I powinien być gorliwy, szczerze życzliwy. Aż tyle: program ogromny, chociaż krótko wyrażony.
To zresztą w jakimś stopniu odnosi się do wszystkich członków wspólnoty, którzy mają jakieś kontakty ze światem zewnętrznym; że zaś nie wszyscy mają taki stopień cnoty, św. Benedykt stara się liczbę tych kontaktów ograniczyć do wymagań rzeczywistej konieczności:
Klasztor zaś, jeśli to możliwe, tak powinien być zorganizowany, żeby można było znaleźć w obrębie jego murów wszystko, co niezbędne, a więc wodę, młyn, ogród, jak również różne warsztaty rzemieślnicze, tak aby mnisi nie musieli włóczyć się na zewnątrz, co nie przynosi zgoła pożytku ich duszom.
Ani, dodajmy, duszom świeckich. Ale studnia, młyn, ogród i warsztaty wystarczały do życiowej i gospodarczej samodzielności w epoce, która nie znała jeszcze ani pozwoleń konserwatorskich na remonty, ani obywatelskiego obowiązku głosowania, ani wszechobecnej bankowości, ani usług municypalnych czy zdrowotnych, ani… Ani żadnych innych korzyści, więzi, praw i zasad dzisiejszego życia społecznego, które sprawiają, że jesteśmy razem z całą resztą obywateli w bezustannej interakcji ze wszelkiego rodzaju urzędami czy instytucjami, nie mówiąc już o licznych kontaktach prywatnych. To sprawia, że rozdział o furtianach jest właściwie rozdziałem o nas wszystkich, i to niezależnie od tego, czy nasze kontakty odbywają się twarzą w twarz, czy przez telefon. Wskazówki dotyczące tego urzędu przydadzą się tak siostrze obsługującej dom gościnny, jak i infirmerce załatwiającej nasze sprawy w Ośrodku Zdrowia; tak bratu, który prowadzi jakieś warsztaty artystyczne dla świeckich, jak i temu, który wyjeżdża głosić rekolekcje.
Wprawdzie także w czasach św. Benedykta istniały między klasztorem a światem liczne związki społeczne, spowodowane choćby przez to, że każdy mnich ma w świecie gromadę bliskich, albo że pola czy winnice klasztoru graniczyły z polami i winnicami sąsiadów; wprawdzie już wtedy także pisywano listy i przychodzono w odwiedziny, nadto klasztor zatrudniał nieraz pracowników świeckich, którzy tym samym znajdowali się w kręgu jego odpowiedzialności i kontaktów – ale to oczywiście było jak nic w stosunku do dzisiejszego zagęszczenia kontaktów ze światem, czy to urzędowych, czy prywatnych. Dlatego tym bardziej powinniśmy wziąć do siebie ostatnie zdanie tego rozdziału:
Chcemy też, by ta Reguła często była czytywana we wspólnocie, aby żaden brat nie mógł się tłumaczyć jej nieznajomością.
Dużo się już nagłowiono, czemu ta wskazówka o częstym czytaniu Reguły znalazła się tutaj właśnie: ani na początku, ani na końcu, ani przy żadnym rozdziale dotyczącym na przykład lektury. Może przypadkiem? A może dlatego, że pierwotny tekst tutaj właśnie się kończył, a końcowe siedem rozdziałów dopisano później? Nieważne. Ważne, że w tekście takim, jaki mamy, nasz Ojciec zachęca nas, żebyśmy często rozważali i dobrze sobie wzięli do serca to, co nam polecił w sprawie kontaktów ze światem. Bo inaczej nie tylko swoim duszom zgoła nie przyniesiemy pożytku, ale i duszom naszych bliźnich wyrządzimy szkodę.
Fragment pochodzi z książki „Nad Regułą św. Benedykta. Uwagi mniszki”.
Skomentuj artykuł