Przeczytałem kiedyś taką historię człowieka, który przerwał zapracowane życie, aby spędzić jakiś czas w klasztorze: "Mam nadzieję, że twój pobyt będzie błogosławiony - powiedział mnich, pokazując mi moją celę. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, daj nam znać, a my nauczymy cię, jak bez tego żyć". Nasze dni w Gruzji były przebywaniem w pustelni.
Maleńki kraj łączący ze sobą potężne góry Kaukazu na północy ze stepowymi pustyniami południa, huczliwe Tbilisi i Batumi z dziewiczymi Uszguli i Dartlo, zgiełk ulicy z milczeniem górzystych wzniesień, biedę z radością, porywczość z gościnnością.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
W Gruzji żyje się biedniej, ale ludzie są szczęśliwi, uwrażliwieni na człowieka obok, jakby z wypisanym w sercach: "Nie zapominajcie ogościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę" (Hbr 13,2). Taką wrażliwość noszą w sobie ludzie Wschodu. Kiedy żyje się biedniej, człowiek żyje w świadomości potrzeby drugiego człowieka. Dobrobyt psuje, zamyka na innych. Paradoksalnie "brak" na niego otwiera.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
"Kto idzie za Mną, będzie miał wiele domów, wielu ojców i matek, braci i sióstr, przyjaciół".
Naszą podróż po Gruzji rozpoczęliśmy od wyjścia na Kazbek - kaukaski pięciotysięcznik. Dojechawszy do Stepancmindy, doszliśmy do XIV-wiecznego klasztoru Cminda Sameba na wysokości 2170 m n.p.m. Zapytaliśmy w klasztorze o możliwość noclegu na podłodze.
Prawosławni ortodoksyjni mnisi nie tylko dali nam pokój, ale i okazali serce. Zasiedliśmy razem do stołu, zjedliśmy zupę, puri, chaczapuri i inne gruzińskie smakołyki. Wspólnota stołu, przy której zostałem zapytany, czy jestem dobry z geografii. W taki sposób rozpoczęliśmy quiz geograficzny. Wasilij nie znał odpowiedzi dopiero na pytanie o stolicę Sri Lanki. Po zejściu z Kazbeku znowu znaleźliśmy w klasztorze miejsce przystani. Kiedy po kolacji mnisi wybierali się na wieczorną modlitwę, zapytałem, czy możemy dołączyć, aby wspólnie jako chrześcijanie, stanąć przed Bogiem.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
Do tej pory otwarty Wasilij zastanowił się dłużej i zaprosił nas ze sobą. W taki sposób protestant, ewangeliczny chrześcijanin stanął ramię w ramię w modlitwie z dość hermetycznie ustosunkowanymi mnichami prawosławnymi. Pomimo różnej liturgii, kulturowej odmienności, mogliśmy stanąć w jedności - kierując swój wzrok przed oblicze Jedynego Boga. W ten sposób stworzyliśmy wspólnotę stołu i modlitwy w jednym imieniu Jezus. Kolejnego dnia, podczas porannej modlitwy, Bóg przyszedł do mnie ze słowem: "Kto idzie za Mną, będzie miał wiele domów, wielu ojców i matek, braci i sióstr, przyjaciół". Właśnie tego doświadczyłem w Cminda Sameba.
Doświadczenie perfekcyjnie pięknego dzieła Architekta
Kazbek jest jedną z najwyższych i najpiękniejszych gór Kaukazu. Podobnie jak Elbrus jest wygasłym wulkanem. W pierwszym dniu naszej wspinaczki na szczyt spotkaliśmy grupę z Izraela: Etty, Ady, Aggeusza i jeszcze wielu. Niesamowicie symboliczne spotkanie. Pod lodowcem, gdzie się zatrzymali, stanęliśmy wspólnie w modlitwie, w której razem z moim druhem Szymonem błogosławiliśmy Izrael i naszą znajomość. Dalsza część drogi przez lodowiec odbywała się w surrealistycznym tańcu chmur z górami. Noc spędziliśmy w namiocie na wysokości 3600 m n.p.m. Następnego dnia o 4.00 rano ruszyliśmy na szczyt. O tej porze rozpościerało się nad nami gwieździste niebo, takie, jakiego nie zobaczysz w mieście oraz niezapomniany wschód słońca, kiedy góry budzą się ze snu. Jedno z największych niebezpieczeństw drogi na Kazbek? Ogromne szczeliny lodowcowe, o szerokości 5-10 m oraz głębokości nawet do 50 m, a może i więcej.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
O tej porze większość z nich jest odkryta, ale nie wszystkie. Tu prawdopodobnie dwa tygodnie temu zginęła Polka, która rozdzieliła się z partnerem i zapewne wpadła do jednej z nich. Góry powyżej 4000 m nie są dla singli. Z Szymonem pokonywaliśmy pole szczelin lodowcowych spięci liną, wzajemnie się asekurując. Różne w życiu spotkają nas drogi. Dlatego potrzebny jest nam Kościół - wspólnota ludzi zaasekurowanych łaską, zawieszonych na linie zbawienia Chrystusa, stworzona, by tworzyć jedno ciało wzajemnej pomocy i troski.
Około godziny 14 byliśmy na szczycie. Widok aż po sam Ararat, czyli w linii prostej rozciągający się ponad 350 km. I my jakieś tysiąc metrów ponad chmurami. Inna perspektywa patrzenia na to, co wokół. Doświadczenie perfekcyjnie pięknego dzieła Architekta, Twórcy gór, śniegu i wiatru. Wyjście i zejście z Kazbeku, czyli Lodowego Szczytu, było skrajnym wysiłkiem. Kazbek to miejsce, z którym trzeba się zmierzyć, w którym wszystko mówi ci STOP!
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
Zmęczenie jest ekstremalne. Właśnie wówczas jesteś w miejscu, kiedy każdym oddechem czerpiesz z Jego obecności. Wiesz, że każdy krok jest łaską. W górach uczysz się wartości rzeczy najprostszych: oddechu, kroku, wody i kromki chleba. Uczysz się, że żyjesz z łaski.
Pokarmem i wodą jest Chrystus. Bez Niego człowiek jest odwodniony, usycha, głodnieje, umiera. Zjawiskowe wschód i zachód słońca, monumentalne góry, gwieździsta noc - obwieszczają Jego obecność. W drodze na Kazbek musieliśmy się przeprawić przez rwącą rzekę, tzn. przeskoczyć na drugi brzeg, skacząc z kamienia na kamień. Nie sposób było ją przeskoczyć z 28-kilogramowym plecakiem. Tu zaproponował nam pomoc Georgij, któremu rzuciliśmy na drugą stronę nasze plecaki. Pojawił się jak anioł, pomógł nam i poszedł dalej. Potem my pomogliśmy Polakom, a Polacy innym Polakom. Ci pomogli następnym. Ta trudna do pokonania rzeka stała się miejscem, gdzie jedni pomagali drugim. Jesteśmy ludźmi potrzeby.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
Milcząca wzajemność z Bogiem
Potrzebujemy siebie nawzajem. Potrzebujemy drugiego człowieka. Doświadczyłem tego w Batumi. W restauracji zamówiłem tradycyjne gruzińskie danie - chaczapuri adżaruli. To gruziński placek z jajkiem i serem. Kiedy zaczynałem jeść go w niewłaściwy sposób, od sąsiedniego stołu wstała starsza kobieta, Karina, podeszła do mnie z uśmiechem, mówiąc: "To nie tak". W sposób nieskrępowany wzięła mój widelec i nóż, wymieszała jajko w placku i pokazała, jak należy go zjeść.
Jednym z najpiękniejszych regionów Gruzji jest Tuszetia w północno-wschodniej części kraju. Drogą prowadzącą w wyłomie skalnym, przez leżącą na wysokości 2936 m n.p.m. przełęcz Abano, dojechaliśmy jeepem do Omalo, osady oddalonej około 70 km od cywilizacji. Następnego dnia końmi wyruszyliśmy jeszcze dalej, do osady Dartlo. W czasie jesieni, zimy i wiosny droga w tę część Gruzji jest nieczynna, zasypana potężnymi zwałami śniegu. Te tereny Gruzji są "otwarte" tylko w letnie miesiące. Tuszetyjskie osady nie zajmują wiele miejsca. Wybudowane z szacunkiem dla otaczających je gór. Wyglądają tak, jakby cichutko sobie przycupnęły z nadzieją, że góry jakoś im to wybaczą i pozwolą istnieć. Życie w wioskach jest bardzo surowe.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
Prawdziwe miejsce pustelni. Przeczytałem kiedyś taką historię człowieka, który przerwał zapracowane życie, aby spędzić jakiś czas w klasztorze: "Mam nadzieję, że twój pobyt będzie błogosławiony - powiedział mnich, pokazując mi moją celę. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, daj nam znać, a my nauczymy cię, jak bez tego żyć". Nasze dni w Tuszetii były przebywaniem w pustelni, w której ścianami są góry Kaukazu. Pokarmem było Słowo. Niezapomniane pochylenie nad 1 Listem św. Jana, doświadczenie milczącej wzajemności z Bogiem i wpatrywanie się w gwieździstą noc z niezliczoną ilością spadających meteorów.
Jestem drugi
Uszguli - najwyżej położona osada w Gruzji u stóp najwyższej góry Gruzji, Szchary. Uszguli to chyba najpiękniej usytuowana wieś, jaką kiedykolwiek widziały moje oczy. Bajeczne miejsce z cudownym kontrastem w dali. Na dole - zielono, ciepło, przyjaźnie. Na górze - "chmurzyście", lodowato i zimno. Niższe wzniesienia zazielenione. Skaliste szczyty oblodzone. O poranku Szchara odsłonięta, by za niespełna pół godziny skryć się w chmurach niczym kobieta tkaniną zakrywająca swoją twarz. W tym krajobrazie tutejsi mieszkańcy koszący trawę, pasący krowy. Supra, czyli uczta, to centrum życia towarzyskiego Gruzinów. Kiedy dojechaliśmy z naszym gruzińskim znajomym do Omalo, rozłożyliśmy cały nasz żywnościowy ekwipunek i podziękowawszy Bogu usiedliśmy do posiłku. Po chwili Mulak wyciągnął czaczę - silną i paskudną w smaku wódkę z winogron i wzniósł toast za naszą znajomość.
Toasty są nieodłączną częścią supry. W Gruzji mawia się, że to, co jest w sercu, musi znaleźć się w kielichu. Podczas wznoszenia toastu ludzie w sposób szczery i otwarty mówią o tym, co jest dla nich ważne. Nieraz trwa to kilka minut. W Gruzji zwyczajowo przy powitaniu oprócz podania ręki całuje się w policzek. To piękne nawiązanie do biblijnego "świętego pocałunku". Buduje to zażyłość i relacje. Wygląda pięknie. Otwiera na drugiego człowieka. W Mestii spotkałem pewnego starca posługującego się językiem swańskim, spokrewnionym z językiem gruzińskim. Kultura Swanów przez stulecia kształtowała się w izolacji od reszty Gruzji, nabierając silnie regionalnych cech. Dzięki jego uprzejmości mogłem z moimi towarzyszami rozbić namiot w ogrodzie jego brata. Zrozumiał tylko moje "didi madloba" i po chwili patrzenia w oczy wskazał, abym z nim usiadł. Siedzieliśmy razem na ławeczce obok wieży obronnej w Mestii, w milczącej, przenikającej się społeczności. Jego oczy skrywały tak wiele. Nie potrzebowaliśmy słów, aby spotkać się ze sobą. Zdumieć. Zachwycić. Potrzebowaliśmy się zatrzymać.
(fot. prywatne archiwum Radka Siewniaka)
Wracając z Mestii do Zugdidi, poznałem Patę, który zabrał mnie na stopa. W czasie naszej wspólnej drogi, kiedy zobaczył na mojej ręce opaskę z napisem "I am second", powiedział: "Dla mnie to oznacza, że drugi człowiek jest zawsze pierwszy. W nim przebywa Bóg. On jest pierwszy. Ja jestem drugi". Taka jest właśnie Gruzja.
***
Radosław Siewniak - założyciel i prezes Stowarzyszenia Do Źródła, ewangelista i nauczyciel Słowa Bożego. Publicysta, autor książki "Prawda głodna odwagi". Głosił w wielu miejscach w Polsce oraz za granicą (Stany Zjednoczone, Austria, Czechy, Norwegia). Z zawodu fizjoterapeuta. W wolnym czasie lubi podróże i dobrą książkę.
Skomentuj artykuł