Wątpliwości to nie herezja

(fot. amortize/flickr.com/CC)

Chociaż Pismo św. niemal na każdej stronie opiewa wielkość wiary, nie przemilcza jednak problemu wątpliwości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wiara i wątpliwości są jak ogień i woda, które nawzajem się wykluczają.

Jednak Biblia kieruje się innymi prawami. Oto Jan Chrzciciel z więzienia wysyła swoich uczniów do Jezusa, aby spytali się, czy Chrystus rzeczywiście jest obiecanym Mesjaszem, chociaż wcześniej Go za takiego uznał. (Por. Mt 11, 2-6). W innym miejscu ojciec opętanego chłopca zwraca się do Jezusa w intrygujących słowach: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu" (Mk 9, 24). I wypowiada pozorną sprzeczność: można wierzyć i jednocześnie nie wierzyć.

Wątpienie, czyli specyficzne wewnętrzne rozdwojenie, może się pojawić głównie w kontekście wiary. Nie sposób wątpić, jeśli człowiek w nic, ani nikomu nie wierzy. Dlatego jeśli ktoś doświadcza takich rozterek, nie oznacza jeszcze, że stał się niedowiarkiem. Wątpienie wynika z naszej ułomności, ograniczeń poznawczych, ale również z faktu, że w doświadczenie wiary wpisany jest rozwój. Wszystko zaczyna się od ziarenka, z którego powoli wyrasta większa roślina.

DEON.PL POLECA

Katechizm Kościoła Katolickiego wspomina o dwóch rodzajach wątpienia: dobrowolnym i niedobrowolnym (KKK 2088). To bardzo ważne rozróżnienie, które pokazuje, że w sferze wiary nie wszystko od nas zależy. Nauczanie Kościoła zajmuje rozsądne stanowisko, a niedobrowolne wątpliwości traktuje raczej jako wyzwanie, pozytywny kryzys, ogień, który może oczyścić wiarę jak złoto w tyglu.

Wiara to wbrew pozorom złożony akt, który wymaga zgodnej współpracy woli, rozumu, uczuć, wyobraźni, pamięci, ciała, słowem całego człowieka. Wiara wypływa z głębi osoby, a nie tylko z jednej władzy duszy. Natomiast wątpliwości rodzą się często w jednej władzy, ale promieniują na całego człowieka.

Przyczyny wątpliwości są wielorakie. Najpierw egzystencjalne, kiedy wskutek cierpienia, niepowodzenia, straty kogoś bliskiego, nagle rodzi się pytanie, czy Bóg rzeczywiście chce dla takiej osoby dobra, skoro dopuszcza na nią bolesne doświadczenia. Kiedy człowiekowi rozpada się jego dotychczasowy świat, zazwyczaj pojawia się w nim bunt, nieufność, która podważa wiarygodność i życzliwość Boga.

Innym razem, to sam rozum staje w poprzek drogi wiary, dopominając się obfitszego "pokarmu", by przyzwolić na okazanie pełnego zaufania Bogu. Dzieje się tak, na przykład, po zdobyciu większej wiedzy naukowej, kiedy ni stąd, ni zowąd dochodzi do zderzenia z wątłą wiedzą religijną. Ktoś dowiedział się, że stworzenie świata zabrało więcej czasu niż 6 dni. I jeśli nigdy nie słyszał o różnicy między prawdą naukową a teologiczną w Piśmie św., może popaść w poważne tarapaty z wiarą. Podobne kłopoty mogą być efektem konfrontacji z argumentami ludzi obojętnych bądź wrogich wobec religii, tudzież operujących jej karykaturalnym obrazem. Nadto, jeśli poza emocjonalnym zachwytem u początków nawrócenia nie nastąpiło głębsze intelektualne ugruntowanie, przemyślenie fundamentalnych spraw w życiu, znienacka może się pojawić niepewność, kiedy tylko zniknie uczuciowa gratyfikacja.

Wyobraźnia, chociaż najbardziej otwarta jest na rzeczy "niewiarygodne", też może płatać figle. Oto nagle ktoś budzi się rano i stwierdza, że nie potrafi sobie za żadne skarby wyobrazić, jak ten sam Jezus może być obecny równocześnie w niebie i w postaciach eucharystycznych. I staje przed murem.

W końcu wątpliwości mogą być narzędziem duchowego oczyszczenia na drodze mistycznej, kiedy człowiek zderza się z pewnym paradoksem, który ucieleśnia wspomniany już okrzyk ojca z Ewangelii św. Marka. Wierzący zwraca się do Boga, a równocześnie okalają go ciemności, modlitwa zamienia się w koszmar, obecność Boga staje pod znakiem zapytania. Takie udręki przez długie lata znosiła bł. Matka Teresa z Kalkuty - nie była pewna istnienia Boga i swej wiary. Podobnych utrapień doświadczyła św. Teresa z Lisieux i wielu innych świętych.

Katechizm słusznie przestrzega, że niedobrowolne wątpienie może się przerodzić w niewiarę, jeśli człowiek obejdzie się z nim w sposób niewłaściwy. Unikać należy dwóch skrajności w zmaganiu z wątpliwościami. Pierwsza polega na ich tłumieniu, gdy tylko się pojawią w imię wierności Bogu i pobożności. Taka wiara "na siłę". Często kryje się za tym naiwne przekonanie, że utrzymanie żarliwości wiary leży zawsze w naszej mocy. Druga pułapka to obsesyjne zajmowanie się swoimi wątpliwościami, dręczenie samego siebie, co skrzętnie wykorzystuje diabeł, by utrzymać wierzącego w niepokoju, zamieszaniu i skoncentrowaniu na sobie.

We wszystkim, także w wierze, potrzebna jest roztropność, czyli rozeznanie i umiar. Nie dla każdego można zastosować to samo lekarstwo. Gdy rodzi się we mnie bunt z powodu doświadczanego zła, Pismo św. zaleca spory i mocowanie z Bogiem. Wątpliwości mogą w ten sposób uczynić modlitwę bardziej szczerą i osobistą. Ponieważ Chrystus działa przez ludzi w Kościele, na pewno dużą pomocą bywa wypowiedzenie swojego rozczarowania Bogiem, albo rozmaitych dylematów, wobec wierzącego brata lub siostry. Diabeł łowi w mętnej wodzie. Czasem wystarczy rozmowa z zaufaną osobą i zamulona woda natychmiast się uspokaja.

Wolfgang Goethe mawiał, że "ludzie często wyśmiewają to, czego nie rozumieją". W ten sposób"oswajają" sobie tajemnicę. Bardzo często dotyczy to tych, którzy szydzą z religii. Będąc w środowisku niesprzyjającym wierze, trzeba się więc wzmocnić intelektualnie. Ponieważ wiara wymaga uzupełniania wiedzy religijnej, gdyż nieustannie wyprzedza rozum, niezbędna jest lektura Pisma św. i innych dzieł chrześcijańskich, które pogłębiają jej rozumienie. Dziwią mnie osoby, które wpadają w popłoch, kiedy doświadczają wątpliwości, a równocześnie jak tonący brzytwy próbują trzymać się wiedzy zdobytej w dzieciństwie, z Bozią, rogatym diabełkiem i paciorkiem. Czasem wątpliwości są zaproszeniem, by włączyć się w jakąś wspólnotę w obrębie Kościoła, gdzie można spotkać ludzi podzielających te same wartości i światopogląd.

Wątpienie to jeszcze nie herezja, lecz pukanie Boga do drzwi naszego serca i umysłu, byśmy zrobili krok naprzód w pielgrzymce wiary.

Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku "List" w grudniu 2012 roku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wątpliwości to nie herezja
Komentarze (45)
W
wątpliwy
6 września 2014, 09:25
"Wątpliwości to nie herezja" Głoszone na dachach też ? A jeśli są same wątpliwości ?
.
.
6 września 2014, 10:00
A jeżeli tych wątliwości w ogóle nie ma ? Czy taka wiara może być autentyczna ?
Dariusz Piórkowski SJ
6 września 2014, 13:39
Myślę, że może być autentyczna i jest bez wątpliwości. Ale zarówno Ewangelia jak i codzienne doświadczenie, życie świętych potwierdzają, że wątpliwości bywają częścią procesu rozwoju wiary. Wiele zależy też od tego, jakiego rodzaju są to wątpliwości. Zarówno kryzys, jak i rozmaite próby, są wpisane w wiarę - sam Bóg wystawia człowieka na próbę. Obawiałbym się bardziej człowieka, który twierdzi, że ma odpowiedź na każde pytanie i jest pewny wszystkiego. Obawiałbym się również takiego, który we wszystko wątpi, wszystko podważa i uznaje, że istnieje tyllko to, co zgadza się z ludzką logiką i doświadczeniem.
A
anonim
6 września 2014, 19:08
Zarówno kryzys, jak i rozmaite próby, są wpisane w wiarę - sam Bóg wystawia człowieka na próbę. --- Zdecydowanie nie odpowiada mi sformułowanie, że Bóg wystawia człowieka na próbę. Wolałbym stwierdzenie, że Bóg dopuszcza do pewnych wydarzeń, doświadczeń.
GN
g nG
6 września 2014, 19:32
Dojrzewając w wierze wielokrotnie spotykamy się z wystawianiem na próbę, tyle, że to bardziej służy naszemu dojrzewaniu (a nie  oschłemu sprawdzaniu wątłej kondycji).
A
anonim
6 września 2014, 20:19
Po raz kolejny powtarzam, że zdecydowanie nie odpowiada mi sformułowanie, że Bóg wystawia człowieka na próbę. To szatan wodzi nas na pokuszenie a nie Bóg! Ale najwyraźniej nie bardzo rozumiesz o czym sam mówisz. Bo próba, jak sama nazwa wskazuje, właśnie służy próbowaniu, sprawdzaniu. A nie żadnemu sprawianiu dojrzewania czy jakiemuś hartowaniu.
F
franek
6 września 2014, 20:29
Tak stoi w Piśmie: "Bóg wystawił Abrahama na próbę" Cóż, może się nam to nie podobać, ale Bóg się nie pozwala zamknąć w naszych schematach. Dlatego jest Bogiem.
A
anonim
6 września 2014, 22:05
Tak stoi w Piśmie: "Bóg wystawił Abrahama na próbę" --- Nieprawda. To zależy w którym Piśmie. Tysiąclatka nie jest ani jedynym ani wzorcowym przekładem. Niektóre przekłady mają właśnie, że "Bóg doświadczył Abrahama". Cóż, może się nam to nie podobać, ale Bóg się nie pozwala zamknąć w naszych schematach. Dlatego jest Bogiem. --- Durnowaty przekład wcale nie oznacza, że to wynik tego iż Bóg nie daje się zamknąć w schematach. I bynajmniej wcale nie dlatego jest Bogiem, że nie daje się zamknąć w schematach. Pomyliłeś przyczyny ze skutkami.
A
Ateista
6 września 2014, 01:18
"...Ponieważ wiara wymaga uzupełniania wiedzy religijnej, gdyż nieustannie wyprzedza rozum, niezbędna jest lektura Pisma św. i innych dzieł chrześcijańskich, które pogłębiają jej rozumienie..." - a to jest chyba uwaga głównie do wierzących katolików, którzy w dużej większości traktują Biblię jako ozdobę na półce, a zarazem pamiątkę z młodości kiedy dostali ją na I Komunię lub przy innej okazji. Większość niewierzących których znam, to ludzie dobrze znający ST i NT, a także historię chrześcijaństwa. Wielu katolików bywa natomiast bardzo głęboko zaskoczonych kiedy wskazuje im się na pewne fragmenty, szczególnie w ST i prosi o ich interpretację w świetle nauczania Chrystusa. Spotkałem się też z tym, że katolicy odmawiają rozmowy o historii chrześcijaństwa, argumentując to tym, że "nie muszę znać historii, żeby wiedzieć, że Jezus mnie kocha". Może red. Deonu widzą to inaczej, ale powiedziałbym, że przeciętnemu katolikowi, wiedza o religijna, religioznawcza, czy szczególowa znajomość Biblii wręcz utrudnia wiarę w Boga i jest nieporządana. "...lektura innych dzieł chrześcijańskich..." - mam kilka bliskich mi osób, które mocno angażują się w życie KK, praktykujące, wykształcone, po studiach. Poza bardzo selektywną znajomością Biblii często widuje je jak czytają jakieś apologetyczne broszurki, pisane językiem dostosowanym do poziomu intelektualnego dziecka. Innych dzieł - nie widziałem. A propos wątpliwości - jeszcze jedno. Próbowałem kiedyś podsunąć do przeczytania dwóm znajomym katoliczkom książkę znanego na świecie ateisty, przetłumaczoną na polski. Reakcja na sam widok książki była taka jakbym polał kogoś wrzątkiem. Osoby te nawet nie wzięły jej do ręki nie mówiąc już o pożyczeniu i przeczytaniu czegokolwiek z tej książki.
A
Ateista
6 września 2014, 01:18
I tu mam pytanie do katolików, może do autorki - czemu ateiści nie mają najmniejszych oporów przed czytaniem Biblii, czy nawet okazjonalnie, przed zaglądaniem z ciekawości i czytaniem - choćby fragmentów - jakiś książek z teologii, czy nawet tych apologetycznych broszurek; czemu ateistów, zwłaszcza tych tzw. "nowych" interesuje historia religii, natomiast dlaczego wierzący mają takie opory przed poznawaniem historii religii swojej i innych oraz przed czytaniem książek - nazwijmy to - ateistycznych?
K
ktośtam
6 września 2014, 13:28
Wszystko zależy od człowieka. Wielu katolików nie wierzy pełnią siebie i z jakiegoś powodu uważają, że czytanie różnych książek, które są sprzeczne z nauczaniem kościoła to grzech, zamiast właśnie uznać to za możliwość przetestowania i zweryfikowania swojej wiedzy i wiary, uważam nawet, że powinno to być obowiązkiem katolika, bo jeżeli mamy nauczać o Jezusie(wszyscy nie tylko księża), to musimy zrozumieć dlaczego inni w niego wątpią, czy nie wierzą wcale. Ja osobiście będąc katolikiem czytałem o nauczaniach świadków Jehowy, czy wyznawców Mormony i nie widzę w tym nic złego :) Pozdrawiam.  Btw. Bardzo się cieszę, że nie jesteś jak reszta Ateistów którzy wchodzą na portale katolickie, żeby hejtować innych ludzi :)
B
bluesky
6 września 2014, 14:20
Bo kiedy "naprawdę" umierasz z pragnienia, to wolisz pić, a nie czytać o składzie chemicznym i właściwościach fizycznych wody. A kiedy już ugasiłeś pragnienie i już czujesz, że żyjesz, to wreszcie mozesz i chcesz zająć się innymi sprawami - wtedy wiedza naukowa o wodzie niespecjalnie Cię nawet interesuje, bo wiesz, że źródło zawsze jest dla Ciebie dostępne i tylko to się liczy. Oczywiście możesz sięgac po lektury "ateistyczne", z których mogłoby wynikać, że istnienie wody - tak jak i samego Ciebie - jest w istocie nieudowadnialne, ale to wszystko i tak niewiele Cię wtedy obchodzi, ponieważ przy całej tej wiedzy lub niewiedzy nadal po prostu chce Ci się pić, i wiesz co pomaga, i po to wracasz do źródła. Czytanie lektur - zarówno religijnych jak i "ateistycznych" jest tylko krążeniem spragnionego wokół studni - może być zgodnie z ruchem wskazówek zegara lub na odwrót - efekt jest ten sam -  czytasz teoretycznie o wodzie, zamiast PIĆ. Wolisz tylko czytać? OK - to znaczy, że jeszcze nie wiłeś się z bólu na pustyni, jeszcze nie wiesz, o czym jest ta rozmowa, jeszcze "niespecjalnie chce Ci się pić".
E
eMeS
7 września 2014, 09:26
Proszę nie generalizować - nie mam żadnych oporów przed poznawaniem historii swojej (i innych) religii, nie mam również oporów przed czytaniem książek "ateistycznych". Nie wiem, o której pisałeś i na którą to książkę Twoje znajome katoliczki mają taką alergię - ja, z takich słynniejszych, mam za sobą lekturę Dawkinsa i Hitchensa. Powiem Ci, że to była bardzo pouczająca lektura, która jeszcze bardziej umocniła mnie w mojej wierze. Czytałem również "Samolubny gen" Dawkinsa i, po porównaniu z "Bogiem urojonym" tegoż mogę jedynie stwierdzić, że gdyby na lekcjach religii słuchał tak pilnie, jak na lekcjach biologii, to może by się tak nie ośmieszał, jak to uczynił w swoim antyteistycznym opus magnum. 
D
DtN
6 września 2014, 00:10
Jeden z bardziej wartościowych artykułów które widziałem w ostatnim czasie. Dziękuję.
Z
zak
5 września 2014, 13:52
Jaki dysydencki i postmodernistyczny deon taki artykuł szefa deonu. Nie jest ani uczonym ani egzegetą a jak to mozna poczytać na deonie rozsiewa takie  filozofie teologie  bardziej rodem z USA (oczywiście w USA sa też prawdziwi klasyczni naukowcy i teolodzy). A jaki deon i jego szef takie często komentarze tych samych swoich. Idzie się śladami Mądla i Lemańskiego?
5 września 2014, 17:00
Czytam ten komentarz i przypomniał mi się dowcip. Na porannej odprawie w policji sierżant mówi do swoich ludzi - ludzie się z was śmieją, że używacie słów, których nie rozumiecie. Z sali pada pytanie - to alibi to do mnie? Przypominasz mi takiego człowieka, za każdym razem, kiedy pojawia się artykuł, opinia, głos na forum z którym się nie zgadzam pisze się o "dysydenckim" "postmodernistycznym" Deonie. I zastanawiam się ilu z Was wie, co tak naprawdę znaczą te słowa? No - pora do słowników, albo google i proszę sprawdzić.. No a na koniec, w każdej takiej opini musi się znaleźć odwołanie do ks. Lemańskiego i Mądla... Inaczej komentarz nie byłby wart uwagi.. O innych mniej merytorycznych komentarzach będe milczał.
/
////////
1 marca 2013, 08:56
Nawet nie przypuszczaliśmy że ojciec jest takim wspaniałym egzegetą. I to na deonie. A niektórm sie nie podoba. Muszą być egzegeci by wyjaśnic ludziom jak należy odczytywać Katechizm. Kto nie wierzy i urządza dyskusje niech odejdzie z deonu a nie czepia się.
R
res
1 marca 2013, 08:52
Ojcze dzięki. Bardzo czekamy na ojca teksty szczególnie te filozoficzne, pedagogiczne i psychologiczne. Otwiera nam ojciec oczy na ważne sprawy i od razu wiadomo jak jest. Nawet pobożny prosty człowiek może wszystko zrozumieć i pojąć. I wie wtedy o co chodzi w tej wierze. Jak sie otwierać, jak myśleć, co robić. Ojciec tak szczerze dzieli sie swoimi wątpliwościami - dziękujemy bo my wtedy możemy sie nie bac wątpić i nie bać że to herezja. Nawet brak wątpliwości to raczej nie wiara a herezja - nie wiem czy to dobrze ujęła ale tak to zrozumiałam co ojciec pisze. I bardzo mi to pasuje moge się wreszcie otworzyć
27 lutego 2013, 22:10
"Pytanie jest pobożnościa rozumu." Martin Heidegger SJ
A
aoda
27 lutego 2013, 11:45
Dziękuję ojcu za to ostatnie zdanie,miałam taką cichą nadzieję że w takich chwilach to On zaprasza do pójścia krok dalej. Do tiru riru Modlitwa, powierzenie się Matce Bożej pomaga. Z modlitwą.
LS
le sz
27 lutego 2013, 11:17
Tytuł prawdziwy, a czy herezją jest dla katolika całowanie koranu? ... Oj, @Alfista, a czy całowanie koranu jest to uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej? Może jeszcze zaczniemy rozważać czy pocałowanie obcej kobiety w rękę jest dla katolika herezją?
A
Alfista
27 lutego 2013, 10:26
Tytuł prawdziwy, a czy herezją jest dla katolika całowanie koranu?
W
wolny
27 lutego 2013, 08:10
Zgadam się z Effą. Również uważam że ojciec to naorawdę ujął sedno sprawy. Już dawno nie było tak aktualnej sprawy. Komentarze nieraz wyśmiewają autora i nie rozumieją o co chodzi. Jak mam wątpliwości to czytam refleksje i medytacje ojca - i zaraz mam wielką pomoc. A poza tym dość tej pobozności sentymentalnej i ludowej. Koniec z dziecinadą w wierze. Czytajmy iuczmy sie jak wierzyć. Bardzo dziękuje o. Dariuszu - juz od dzisiaj zaczynam
R
ress
5 września 2014, 14:03
A papież Franciszek mówwi wręcz odwrotnie o pobozności ludowej - że trzeba ją zachować. Czyżby było sie dysydentem wobec papieża?
TR
tiru riru
27 lutego 2013, 08:05
Hej lucy - mam dokładnie tak samo teraz :( Wierze, ale jest to ALE. Chcę, ale nadal mam wiecej pytan niz przekonania. itd itp. Ok, ide do pracy, wszystkim miłego dnia !
H
HK
27 lutego 2013, 07:54
Mnie zawsze dziwiły te przekonania "młodych" o absolutnej prawdzie, którą posiada nauka, choćby się waliło i paliło jej pod nogami. A ona przecież miażdży ludzi swoją pewnością: każdą osobę sklada na stosie nauki, bo przecież w c i ą ż będzie odkrywała kolejne prawdy naukowe - z pokolenia na pokolenie... gdyż w i e r z y, że to "ostatnie" pokolenie dojdzie wreszcie do całej prawdy. Umierając? Przyroda wciąż umiera, aby się odradzać... i tak w kółko Macieju. Co za nuda! Już nic więcej się nie zdarzy?! A przecież zadaje chyba też to pytania? A skoro zadaje, to coś w niej jest, że wychodzi poza samą siebie... Tej wątpliwości już nie rozstrzyga, ucieka przed nią? Jeżeli tak, to żyje w fałszu. Nie "rajcuje" jej myśl, że sama nie ginie, że może zmienić "wymiar" i już nie umierać? Nie unosi jej ta myśl? Jeżeli nie, to jest biedna, zgorzkniała, pesymistyczna, choć udaje optymizm "naukowy". Z pozdrowieniami dla tych niedowiarków.
27 lutego 2013, 01:22
Wątpliwość to pytanie, które boi się być zadane. Przemieniajmy każdą wątpliwość w pytanie, w prawdziwe pytanie zadane Panu Bogu. On jest Bogiem, niech więc On się martwi, jak nam na nie odpowiedzieć. Prawdziwe pytanie, czyli takie z prawdziwym"?" na końcu: pytania nie retoryczne. Pytania retoryczne zawierają w swojej treści lub formie odpowiedź, której pytający sam sobie udziela.
27 lutego 2013, 00:40
Wątpliwość to pytanie, które boi się być zadane. Przemieniajmy każdą wątpliwość w pytanie, w prawdziwe pytanie zadane Panu Bogu. On jest Bogiem, niech więc On się martwi, jak nam na nie odpowiedzieć.
lucy
26 lutego 2013, 23:31
Dzięki za ten tekst. Moja wiara opiera się właśnie  na tych słowach: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu" (Mk 9, 24)". Wątpliwości przyszły gdy uświadomiłam sobie, że nie mogę zrozumieć Boga, Jego sposobu działania, czasami Jego bierności, Jego tajemnic. Ja chciałam żeby wszystko było wytłumaczalne, po mojemu ale wytłumaczalne i według mnie bardziej logiczne, łatwiejsze i prostsze, lżejsze bez cierpienia i nie tak skomplikowane. Często myślę, że ja bym to wszystko na Jego miejscu inaczej urządziła Do tej pory nie rozumiem wielu rzeczy zwłaszcza sensu cierpienia. Wątpliwości pojawiły się też wtedy gdy zaczęłam podważać Jego dobroć,  potem boskość Jezusa a potem jakoś wszystko zaczęło się sypać. Mur i ściana nie do przebicia, ciemność i pustka. Tak ciężko było się modlić do tej pustki. Ale wiedziałam, że jednak gdzieś tam,  On jest. Tak więc  wierzę ale jednocześnie proszę aby zaradził mojemu niedowiarstwu. Gdy przychodzą wątpliwości , po prostu mówię Mu o nich. I tłumaczę sobie samej , że choćbym nie wiem jak się starała i wysilała,  mój umysł nigdy Boga nie  zrozumie.
A
arrande
26 lutego 2013, 23:15
Xeno - wieksosc tego dlatego nie zauwaza, ze "logika" Twej argumentacji jest na poziomie gimnazjalnym, no błagam. Wybacz, ale to przerasta moje siły. Spróbuj wpisac w wujka google podstawowe tresci typu "ciało Chrystusa" + "kanibalizm", odpowiedzi jest masa - o tajemniczej, substancjanlej obenosci, o tym ze to nie jest trawienie jak trawienie mięsa itd, skad się to wzięło w ogóle to pojęcie, o tym ze to "ciało" o którym mowi CHrystus to po hebrajsku czy am aramejsku czy grecku (nie pamietam juz)  "ja, moja osoba "(czyli Chrystus), a ta "krew" to z kolei, "zycie" etc etc.  Poza tym, które tresci religijne są zdegenerowane moralnie i etycznie? Przykazanie miłosci, przykazanie milowania nawet nieprzyjaciół i jesli trzeba - oddania za nich zycia? NAWET gdyby Boga nie było to to jest piękne przykazanie. Pozdrawiam, zostan z Bogiem.
X
Xeno
26 lutego 2013, 22:53
Gdy słyszycie o "spożywaniu ciała i krwi Chrystusa", "syna człowieczego", to czy nie przychodzi wam do głowy nic okropnego? Przecież spożywanie czyjegoś ciała i krwi nazywane jest potocznie kanibalizmem. Przypadki kanibalizmu zdarzały się stale w historii człowieka, od czasów prehistorycznych. Na pewno wiele z nich zdarzało się po prostu z głodu, ale niektóre miały charakter rytualny. W prymitywnych kulturach wierzono, że zjedzenie ciała swojego przeciwnika/ofiary przekazywało nam jego siłę, spryt, odwagę itp. Spójrzmy teraz na religię katolicką: Chrystus był ofiarą złożoną Bogu Ojcu (a więc samemu sobie?!), żeby odpuścić ludziom grzechy. Ludzie spożywają ciało Chrystusa - ofiary. W KK istniej bowiem dogmat transsubstancjacji czyli przeistoczenia chleba w ciało i wina w krew zbawiciela, oczywiście za sprawą zaklęć wypowiadanych przez kapłana. Jeżeli więc wierzyć, że to naprawdę się dzieje, a więc że zjadamy ciało boga, to jak to nazwać inaczej niż kanibalizm...? Przecież to prosta paralela do wierzeń prywmitywnych plemion zeżerających swoje ofiary! Czym dokładniej wobec tego jest msza święta? Współczesnym aktem kanibalizmu? Czy kanibalizm jest uzasadniony, jeśli to ciało boga, który stał sie człowiekiem (albo człowieka, który stał się bogiem albo półboga, półczłowieka)? Jak bardzo prymitywne instynkty pozostały w ludzkiej naturze, że wciąż robimy takie rzeczy? Ciekawsze może pytanie - dlaczego wielu ludzi tego nie zauważa? Albo jeszcze inaczej, dlaczego treści religijne są tak skrajnie zdegenerowane etycznie, tak niemoralne?
Dariusz Piórkowski SJ
26 lutego 2013, 22:10
Kodeks Prawa Kanonicznego: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe POWĄTPIEWANIE o niej”. Hmm... co to się na DEON.pl dzieje... ... W Prawie Kanonicznym każde słowo jest ważne. Istotne tutaj jest słowo 'uporczywe", a nie "powątpiewanie". Nie każde powątpiewanie jest uporczywe. I o tym właśnie wspomina KKK.
Z
zakochany
5 września 2014, 14:04
Piórkowski nie jest ani zanym naukowcem ani egzegeta ani filozofem  Ma taki doktoracik amerykański
D
DPMS
26 lutego 2013, 22:06
@~tiru riru Nauka nie wyklucza Boga w sensie absolutnym. Nie można udowodnić "nieistnienia" reczy/bytu/osoby, któta znajduje się poza jakimkolwiek dostępnym układem odniesienia (czas, przestrzeń). Bóg może istnieje, może stworzył prawa natury, świat, człowieka itd., ale jak dotychczas nic na to nie wskazuje, więcej, rozwój nauki sukcesywnie wyajaśnia przyczynami całkowicie naturalnymi otaczający nas świat. Nauka pokazuje, że można żyć nie wierząc, lecz rozumiejąc, lub poszukując zrozumienia i jest to o wiele lepsze, ciekawsze i bogatsze doświadczenie życiowe, niż nie poparta żadnymi dowodami wiara przyjmowana jako pewnik. Sceptycyzm, zwątpienie i dążenie do autentycznego zrozumienia - to wymaga wysiłku i odwagi i jest godne człowieka.
D
DD
26 lutego 2013, 21:55
Karykaturalny obraz religii - proszę wybaczyć, ale religia i kościół zafundowały sobie same taki wizerunek, bo zamiast koncentrować się na głównym przesłaniu - nauczaniu ludzi życia w pokoju na ziemii - zamiast tego opowiadano i opowiada się ludziom nadal bajki o cudach dokonywnaych przez Jezusa, stąpaniu po wodzie, przekształcaniu jednych form materii w drugą ot tak po prostu, wskrzeszaniu umarłych, gorejących i gadających krzakach, wężach, itd. itp. Przy czym sam KK nie może się zdecydować które elementy tekstu PŚ to tylko metafory, a które należy traktować dosłownie. Czy cuda dokonywane przez Jezusa i jego zmartwychwstanie to metafory? Czy starotestamentowe opowieści to metafory? Proszę się nie dziwić, że ludzie się z tego śmieją. W miarę upowszechniania nauki i edukacji będą coraz bardziej sceptyczni, coraz bardziej bliżsi ateizmowi lub agnostycyzmowi bądź deizmowi, ale nie teizmowi. Autor stwierdza, że; "...Ponieważ wiara wymaga uzupełniania wiedzy religijnej, gdyż nieustannie wyprzedza rozum, niezbędna jest lektura Pisma św. i innych dzieł chrześcijańskich, które pogłębiają jej rozumienie..." - to trochę naiwne sądzić, że religijna wiara, która w świetle wiedzy naukowej o świecie wygląda coraz bardziej kuriozalnie, powinna ludzi motywować do studiowania lektur religijnych, które w karkołomny i rozpaczliwy intelektualnie sposób próbując bronić i wyjaśniać prawdziwość absurdalnych cudów. To wiara jest mętna - jak kałuża z brudną wodą - wygląda może na głęboką, ale to tylko płytka kałuża. Naprawdę.
D
DD
26 lutego 2013, 21:54
Bardzo mi się podoba ten fargment tekstu: "...Innym razem, [...] uczuciowa gratyfikacja...." KK niestety nie rozumie, pewnej fundamentalnej kwestii dotyczcej wyboru sposob poznawania rzeczywistości. Każdy poważny naukowiec przyzna, że nauka była, jest i będzie zawsze niepełna. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Wobec deficytów wiedzy naukowej, wobec niemożności zrozumienia wszystkiego przy użyciu ograniczonej wiedzy - mamy zasadniczo dwie możliwości zachowania się względem tego czego nie wiemy: 1) możemy wmyśleć jakieś metafizyczne, transcendentne wytłumaczenie zjawisk, których nie rozumiemy i w nie uwierzyć, lub zdać się/ uwierzyć w wyjaśnienie które ktoś inny kiedyś wymyślił - i to robią ludzie religijni - znajdują sobie substytut wiedzy wobec jej deficytu - wiarę; 2) możemy zachować się uczciwie inetelektualnie i powiedzieć - przyznać się przed sobą samym - "nie wiem", "nie znam odpowiedzi na pewne pytania", "będę żył w tej niewiedzy, tak długo dopóki poznaniem rozumowym nie dojdę ja, lub ktoś inny do odkrycia prawdy" - i to proponuje nam nauka. Religijni ludzie muszą sobie wreszcie zdać sprawę, że ich podejście do odkrywania prawdy wcale nie jest w niczym lepsze niż podejście oparte na naucie i rozumie. Oba są co najmniej równouprawnione, a podejście drugie ma nawet wiele zalet.
K
Kneste
26 lutego 2013, 21:50
Kodeks Prawa Kanonicznego: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe POWĄTPIEWANIE o niej”. Hmm... co to się na DEON.pl dzieje...
TR
tiru riru
26 lutego 2013, 21:49
DPMS - w sumie, to nie wiem czy wlasciwie odczytalem Twoje przeslanie - nie wiem czy probujesz powiedziec ze "naukowe" podjscie do swiata (czytaj - wykluczenie Boga) to dobrze? Czy tez mowisz ze mozna poznac Boga "naukowo"? Najpierw odebrałem to jako drugie, a teraz to nie wiem co miales/aś na mysli :) W sumie, dla mnie wiara nie jst pojsciem na skróty, wiec nie do konca wiem jak Cie "czytać", tak czy siak, raz jeszcze pozdrawiam.
A
anonim
6 września 2014, 12:15
Popełniasz elementarny błąd skoro utożsamiasz naukowe podejście z wykluczeniem Boga. To nie jest tak, że uprawianie nauki oznacza wykluczenie Boga. Można być jak nabardziej człowiekiem wierzącym i jednocześnie mieć naukowe podejście. Tyle że nie należy mieszać zakresu kompetencji nauki i religii/wiary.
TR
tiru riru
26 lutego 2013, 21:47
DPMS - dzięki za te słowa, ale czy wątpienie to cnota? Hmm, chyba nie... Ja to traktuję jak słabosc, jestem mezczyzną i trochę "prostacko", tak po mesku, czarno biało myslę chyba :)  No nie wieim, wiem tylko ze mam 4 dychy na karku, a czuje sie jak dziecko - owszem, wiem ze pełnia poznania Boga to po smierci , a teraz tylko "przez zwierciadło", wiem co pisze św. Paweł o ościeniu słabosci, wysłanniku szatana, o tym co mowi apostoł o lwie ryczącym chcącym nas pozrec - wszystko to wiem, a jednak wątpliwosci są. Trochę spanikowałem, bo naprawde, w ciagu jednego dnia poczulem sie wytrącony z równowagi, a to dla mnie wielki cios, bo mialem zawsze sklonnosci do idealizowania, no a skoro juz sie "nawróciłem" (mimo cudzysłowu, wierzę gorąco, ze to nawrócenie było prawdziwe, mimo wszelkich slabosci...) to jakze to tak, w ciagu kilku chwil zwatpic? I znowu z bialego robi sie czarne, nie wiem czy ja to dobrze oddaje.  Ale ok, czytam, pytam, modlę się choć troche mi trudno - ale pocieszam sie ze nawet matka Tersa tyle wątpiła, czyli nie jestem jedyny, widze ze Ignacy Loyola tez pisał duzo o strapieniu duchowym i ze nawet jego na wiele godzin, dni, Bóg niemal opusczał i on tak to czuł -  choc jakze mały przy tych swietych ludziach jestem, jakze niewielki zawodnik... Wiem ze wiara to WIELKA łaska i bede sie o nią modlił i dziekował, a Tobie raz jeszcze dziękuję Ci za dobre słowo.
D
DPMS
26 lutego 2013, 21:23
@~tiru riru Nie musisz się obawiać swojego zwątpienia. Prawdziwą cnotą jest tak naprawdę dojście do poznania prawdy o rzeczywistości przy użyciu rozumu, zdobywając obiektywną naukową wiedzę o świecie. Cnotą jest zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi, poddawanie w wątpliwość nieobiektywnych wyjaśnień. Cnotą jest powątpiewanie i niepewność towarzysząca zawsze naukowemu poznawaniu rzeczywistości. Cnotą jest umiejętnośc radzenia sobie z tym. Wiara jest pójściem na skróty, przyjęciem wyjaśnienia które uspokaja, np.: mogą żyć wiecznie, zsotać zbawiony, bóg mnie kocha, dba o mnie itp, itd. Takie myślenie to nic chwalebnego, to raczej dowód intelektualnej slabości, żaden powód do dumy.
AC
Anna Cepeniuk
26 lutego 2013, 20:57
Wątpliwości to takie moje "Emaus"....... i kiedy doświadczyłam poważnego kryzysu swojej wiary, to zarówno targowanie się z Panem Bogiem i rozmowy z niektórymi przyjaciółmi  były bardzo pomocne.... Zgadzam się z tym, że nie każde "lekarstwo" może pomóc na zwątpienie. ...... Czasami  czyjaś chęć nieudolnej pomocy może okazać się kolejnym zadawaniem "bólu"... i pogrążanem się w zwątpieniu...... Znam całą game "lekarstw", które potrafią nieźle dołożyć...... i to bardzo "pobożnych".. Dlatego zgadzam się z tym, że do wpsarcia potrzeba wiele roztropności....
C
ciekawy
26 lutego 2013, 20:47
Czyżby ktoś zarzucał autorowi jakąś herezję ?
TR
tiru riru
26 lutego 2013, 20:39
chiałem jeszcze dopisać - ze nie wiem co robić. Chcę się wybrać do jakiegos mądrego zakonnika, pogadac, nie chcę odpaśc od Boga, od mojego zbawienia, nadal wierzę ze jest dla mnie nadzieja. Tylko jestem tak mały, tak nędzny, dzis , ja, dorosły faet, ryczałem grubymi łzami nad swoją miałkoscią, nijakoscią. Co z tego ze spowiadałem sie z grzechów zycia i szczerze załowałem, ze czułem przez moment czym jest piekło, ze czułem potem radosc z tego ze Pan mi wybacza, ze czułem ze wreszcie wracam na łono Koscioła - jak dzis wątpię w podstawowe prawdy? Ze nie wiem za co się łapać? Ze chcę i nie chcę, ze nie ogarniam tego. Jestem takim robakiem na haczyku - wydawało mi się, ze pokonałem zło, szatana, świat - a jestem tylko robakiem i nawet nie wiem czy jeszcze trzymam się tego haczyka czy juz spadłem. Módlce się proszę za mnie i wszystkich wątpiących. Pozdrawiam i niech Was Bóg wszystkich prowadzi i błogosławi.
TR
tiru riru
26 lutego 2013, 20:36
Ten tekst jest dla mnie .... dowodem istnienia Boga, jego sprawczej mocy, milosci i chęci pomocy mi. Nie uwierzycie, jak napiszę o co chodzi to kazdy powie - przypadek.. Ale nie, to nie moze byc przypadek. Otóz... przez polowe zycia byłem poganinem, zylem jak chcialem, Bóg był gdzies tam, daleko. Pol roku temu nawrócilem sie, to było bardzo piekne, głebokie doswiadczenie. Ostatnich kilka miesiecy zyłem jak w bajce - radosny, gotowy niesc pomoc, kochający kazdego drania (ok, staralem sie, nie zawsze to latwe, ale już czułem tę milosc we mnie, wiem i czulem to) i kazdego zwyklego czlowieka - wszystko wydawalo mi sie takie oczywste, niczym niezmącone, byłem TAK BARDZO PEWIEN tego wszystkiego. Wystarczył jeden wieczór - i to gdzie? W kosciele. Kazania, o Jezusie, o jego realnym ciele, o tym ze urodził się w stajence, w gnoju brudzie i smrodzie, ze był jak my - człowiekiem. Niby zawsze to wiedziałem, niby ZNAŁEM swego Boga. I co? I zwątpiłem, zacząłem panicznie wątpić, czy na pewno wierzę w Jezusa, Słowo wcielone? Bóg to Bóg, swiat z pewnoscią nie powstał sam, ale czy Jezus naprawdę istniał? Nagle, w ciągu 1 dnia bańka prysła, moze nie do konca bo nadal czuję Boga w sobie, wiem ze On jest i modle się by nie dał mi zginąć - ale wątpię. Od kilku dni, bo to niedawno nastąpiło, jestem jak w jakimś otępieniu, czuję jakby ziemia usunęła mi się spod nóg, straciłem jakies oparcie, radosc, wewnetrzny spokój. Az nie chce mi sie chodzić do koscioła, nie chce słuchać juz 10000 raz o Jezusie i o tym ze chodził po ziemi - wiem, pewnie bluznie, ale moze ja sie nie nadaję na "swiętego"? Wiem ze Bóg mnie do tego wzywa, ale czy ja potrafię? Wszystko wydaje mi się takie naiwne, widzę ze to piekne, ze czyste, ale czy moje serce, po prawie 3 dekadach płycizny jest w stanie naprawdę przyjąć Boga, dac się mu ponieść?