Zaraz. Przecież paranoja to choroba, prawda? Prawda. „Wedle medycznego rozumienia, paranoik to osoba pełna podejrzeń, wciąż martwiąca się ukrytymi motywami, podejrzewająca, że jest nagminnie wykorzystywana”. Paranoik może w dosłownie każdym, nawet najnaturalniejszym wydarzeniu – przyjściu listonosza, spotkaniu sąsiadki z zakupami, opadaniu liści z drzew – dostrzec ślady uknutego przeciw niemu spisku. To przekonanie potęguje w chorym lęk, poczucie izolacji i niezrozumienia. Niestety, niektórzy uważają, że tak właśnie powinien zachowywać się dobry chrześcijanin: chadzać nocą kanałami, spodziewać się zewsząd agresji i ataków, nikomu nie ufać…
Czyż nie mówi Księga Apokalipsy: „Na zewnątrz są psy, guślarze, rozpustnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje” (Ap 22,15)? Mówi. Ale też święty Paweł powiada: „Wobec tych, którzy pozostają na zewnątrz, zachowujcie się szlachetnie” (1 Tes 4,12), „Jakże bowiem mogę sądzić tych, którzy są na zewnątrz?” (...) Tych, którzy są na zewnątrz, osądzi Bóg” (1 Kor 5,12-13).
Dlatego też Boża paranoja, którą chcę Ci zaproponować to właśnie całkowite zaprzeczenie manii prześladowczej! Zamiast podejrzeń – oczekiwanie dobra, zamiast izolacji – wyruszenie w podróż, zamiast lęku – swoboda działania! Tak opisuje ową przemianę Jack Canfield: „Mój pierwszy mentor, W. Clement Stone, został kiedyś nazwany odwróconym paranoikiem.
Zamiast wierzyć, że cały świat spiskuje, by mu zaszkodzić, postanowił wierzyć, że cały świat spiskuje, by było mu dobrze. I zamiast każdą trudną czy stanowiącą wyzwanie okoliczność postrzegać w świetle negatywnym, widział w niej to, czym mogła się stać – czymś, co miało za zadanie go ubogacić, umocnić lub popchnąć do przodu jego karierę. Cóż za niewiarygodnie pozytywne przekonanie!” (JackCanfield, Zasady Canfielda, Studio Emka Warszawa 2009, s.71).
Czyż jednak takim przekonaniem nie powinno być przesiąknięte życie wszystkich chrześcijan? Wyznajemy przecież wiarę w Boga niewidzialnego, ale aktywnie działającego w tym świecie. „Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,27-28). Bóg realizuje swoje dzieło w historii jak wielki reżyser: z rozmachem i nie stroniąc od dramatu, ale zawsze zapewniając swoim wybranym najlepsze wyjście z sytuacji. Mojżesz przypomniał tę prawdę Izraelitom, gdy patrzyli w przerażeniu na nadciągające przeciw nim wojska faraona: „Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie od Pana, jakie zgotuje nam dzisiaj. Egipcjan, których widzicie teraz, nie będziecie już nigdy oglądać. Pan będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni” (Wj 14, 13-14). W tym samym duchu pisał święty Paweł do Rzymian: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28).
Zacznij swoje nawrócenie od zostania takim Bożym paranoikiem. Pamiętaj: Bóg „działa tajemniczo” (Sdz 13,19)! Wstawaj więc codziennie rano, jak dziecko 6 grudnia. Spodziewaj się prezentów od Boga jak od świętego Mikołaja. Otwieraj oczy i pytaj: „Co mi dziś przygotowałeś, Boże? Czym mnie dziś zaskoczysz?”. I trwaj tak, w szczerym zaciekawieniu, z otwartymi oczami, oczekując nowych błogosławieństw.
Nawet jeśli już coś otrzymasz, coś Cię ucieszy, oczekuj jeszcze więcej! „Na dzień bitwy osiodła się konia, ale zwycięstwo zależy od Pana” (Prz 21,31). Bóg jest nieskończony w swej hojności. Niech ta postawa towarzyszy Ci także wtedy, gdy przytrafi Ci się coś trudnego. Zamiast zastanawiać się bezcelowo „dlaczego”: dlaczego ja? dlaczego tutaj? dlaczego teraz? dlaczego nie inaczej?, raczej zadaj Bogu pytanie: po co? w jakim celu? jak mam się w tej sytuacji zachować, by wyciągnąć z niej dobro, które zamierzyłeś dla mnie i dla innych? czego teraz, Boże, ode mnie oczekujesz?
Miej ręce gotowe do działania, a oczy szeroko otwarte, za przykładem jednego z najsławniejszych i najpotężniejszych „Bożych paranoików”, króla Dawida, który powtarzał: „Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy. Dlatego się cieszy moje serce, dusza się raduje (…) Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie” (Ps 16,8-11). Stawiaj sobie zawsze Pana przed oczy! Na każdym kroku podejrzewaj, że on coś znowu uknuł… na Twoją korzyść!
Od dziś także każdą swoją modlitwę kończ słowami: „Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie, Panie!” Wiem, że większości ludzi – poganom i wierzącym, to bez znaczenia - słowa te kojarzą się z nieprzyjemnościami. W końcu wypowiedział je Jezus w Ogrójcu, prawda?
Właśnie. A potem doświadczył zdrady, fałszywych oskarżeń, tortur i zginął w mękach na krzyżu. Poganin mówi: „No, to dzięki, z tej kolejki wysiadam”. Chrześcijanin słowa Jezusa szanuje, ale wypowiada rzadko, zwykle w chwili tragedii, gdy jemu albo komuś z jego bliskich stało się już coś strasznego. „Nie moja, lecz Twoja wola” znaczy wówczas: „Boże, skoro już zesłałeś na mnie próbę, daj mi się teraz z nią pogodzić, pomóż zrozumieć, pozwól przetrwać i ewentualnie wyjść z tej opresji cało”. Ale żeby przywoływać to zdanie na koniec każdej modlitwy, także w okresach powodzenia? Czy to nie dobrowolne proszenie się o kłopoty?
Wyjaśnijmy sobie najpierw, co naprawdę zdarzyło się w Ogrójcu. Wielu bowiem osobom wydaje się – błędnie! – że Jezus w tej mrocznej godzinie bał się po prostu cierpienia i śmierci, dlatego prosił: „Niech Mnie ominie ten kielich” (Mt 26,39), a kiedy zrozumiał, że jednak nie ominie, wówczas zrezygnowany pogodził się z tym, mówiąc: „Niech się stanie wola Twoja” (Mt 26,42).
Interpretacja ta, choć po ludzku do przyjęcia, przeczy jednak całkowicie prawdzie biblijnej! Zgadza się, że Jezus w ową noc zdrady doświadczył potwornych psychicznych katuszy. „Począł się smucić i odczuwać trwogę” (Mt 26,37). „Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk 22,44). Przygniotło Go przerażenie i niepewność. W tym jednym, wyjątkowym momencie swojego życia Syn Boży się bał. Ale czy bał się śmierci? Nie.
To On przecież tłumaczył uczniom: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą” (Łk 12,4). To On kilkukrotnie zapowiadał apostołom, jak okrutny czeka Go los i wyraźnie dał do zrozumienia: „Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10,17-18). Sam też przyznał, że żaden lęk nie odwiedzie Go od realizacji tej misji: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny? Nie, właśnie dlatego przyszedłem: na tę godzinę!” (J 12,27).
W Liście do Hebrajczyków natomiast znajdujemy tak niesamowitą wzmiankę o Jezusowej walce: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci…” (Hbr 5,7). I co? „…i został wysłuchany” (Hbr 5,7)! Skoro wiemy, że cierpiał i zginął, a jednocześnie Pismo twierdzi, że Jego modlitwy zostały wysłuchane – i to przez „Tego, który mógł Go wybawić od śmierci”! - to znaczy, że Jezus nie modlił się, by śmierć i cierpienie Go ominęły. Był na nie przygotowany.
Ciąg dalszy oczywiście w książce! o. Fabian Błaszkiewicz SJ, Przyczajony Chrystus, ukryty Bóg, czyli o sekrecie Bożej paranoi
Skomentuj artykuł