Gniew nie jest narzędziem, którym wierzący mają prawo się posługiwać
Jeśli chcemy, aby Kościół przyszłości kształtowała kultura Słowa, to wydaje się naszym chrześcijańskim priorytetem i obowiązkiem, że właśnie na słowa musimy dziś zwrócić szczególną uwagę. To wymaga samodyscypliny. Wymaga opanowania emocji, powściągliwości i mądrości w tym, co wychodzi spod naszego pióra.
Od jakiegoś czasu dostrzegam pewien trend, który mocno mnie niepokoi. Chodzi o medialną tendencję, będącą już właściwie integralną częścią kultury naszego społeczeństwa, która kształtuje dziś jego postawy i zachowania. Tendencję, która permanentnie kształtuje nas. Nie jestem zaskoczony faktem, że aktualnie jest ona wręcz powszechną atmosferą przenikającą współczesny świat polityki. Nie rozczarowuje mnie również jego szeroka obecność w mainstreamowych mediach. Ale martwi mnie fakt, że w ciągu ostatnich kilku lat jest ona szeroko obecna w internetowej aktywności wielu chrześcijan, w tym publicystów utożsamiających się z chrześcijaństwem. I to szczególnie zauważalną w odniesieniu do tematu oczyszczenia Kościoła i zmian, które pilnie muszą się w nim wydarzyć.
Mam na myśli gniew. A właściwie (anty)kulturę gniewu, którą od jakiegoś czasu zaczęliśmy się w Kościele posługiwać, wyrażając nasze silne wzburzenie i irytację, aby emocjonalną siłą wymóc konieczne w Kościele reformy. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że ewangeliczna odnowa Kościoła jest nie tylko konieczna, ale jest jego warunkiem sine qua non. Sam inicjując różne działania i projekty od ponad dziesięciu lat służę na rzecz tej właśnie odnowy. Problem polega na tym, że w dążeniu do czystości Kościoła (moralnej, doktrynalnej, teologicznej, itd.) odnosi się nieodparte wrażenie, że jako wierzący coraz częściej sięgamy po brudne metody. A używając tych narzędzi wyrazu daje się zauważyć, że bardzo łatwo, a wręcz zbyt łatwo znajdują one przyzwolenie – a nawet uznanie - w używanej przez współczesnych chrześcijan kulturze słowa i przyjmowanych przez nich postaw.
Dla tych, którzy mogliby podczas lektury tego tekstu nosić jakieś wątpliwości, chcę wyraźnie zaznaczyć: zło potrzebujemy nazwać złem, a grzech grzechem. Znajduję pełne zrozumienie dla wyrażania osobistych opinii, będących diagnozą rzeczywistości, w której się znajdujemy, szczególnie kiedy jesteśmy przy tym świadomi szerokości naszej perspektywy, do jakiej mamy dostęp, a na podstawie której formułujemy wnioski. Jednak od pewnego czasu zwracam uwagę na to, że wśród moich facebookowych znajomych, influencerów czy publicystów, w tym także tych chrześcijańskich, pojawia się grupa ludzi w taki sposób wyrażająca swoje własne obserwacje lub poglądy, że trudno – po krótkiej refleksji – określić je inaczej, niż komunikatami, które pobudzają ludzi do gniewu.
Tak. Do gniewu. Gniewu, który – tak jak wszystkie emocje - sam w sobie nie jest zły. Ale kiedy nad nim nie panujemy, kiedy pozwalamy mu (przecież w dobrej wierze!) mieć udział w naszych działaniach, zaczyna rodzić owoce, których nie chcemy. Zaznaczę to tutaj raz jeszcze: to się dzieje nie tylko w mainstreamowych mediach. To się dzieje wśród wierzących ludzi. Wśród ludzi Chrystusa. Nie chciałbym tutaj przypisywać komuś złych intencji: nie zakładam, że wspomniane komunikaty powstają właśnie w takim celu, aby ludźmi zawładnął gniew. Ale przez to, że ludzie, którzy je wyrażają, decydują się je w gniewie tworzyć, ostatecznie prowadzą one do tego, że ten gniew jest wzmacniany i rozpowszechniany dalej, prowokując w tę samą stronę serca ich odbiorców.
Pomyślmy o dalszych skutkach wspomnianych działań. Sądzę, że uważni obserwatorzy już mogą częściowo zaobserwować je w otaczającej nas rzeczywistości. Media kreują rzeczywistość, która sprawia, że pojawia się pośród nas kultura upozorowana, w której rzeczywistość społeczna do tego stopnia miesza się z medialną, że naprawdę trudno je rozróżnić. Jeśli wśród chrześcijan nie zaczniemy pracować nad opanowaniem gniewu, wówczas wszyscy, a w szczególności chrześcijańscy publicyści i influencerzy będziemy przyczyniać się do tworzenia pewnego rodzaju społecznych frontów lub prądów wewnątrzkościelnych, a za nimi kultury (zupełnie nie wyróżniającej nas wobec kultury tego świata), która stanie się – społecznie, albo przynajmniej medialnie przyzwoloną - częścią naszego kościelnego życia. Będzie ona wzmacniana przez ludzi, którzy w imię dążenia, by w Kościele wszystko było tak, jak ich zdaniem „Pan Bóg przykazał”, będą pozwalać sobie na przekraczanie granic, którym nam - chrześcijanom - przekraczać nie wolno: związanych z osądem ludzi, rozpowszechnianiem stereotypów, stosowaniem mowy wykluczenia, złośliwych żartów, hejtu czy nienawiści. Czy to tak działa? A przede wszystkim: gdzie to nas prowadzi?
Kilka tygodni temu zostałem zaproszony na festiwal „Strefa Chwały” w Nowym Sączu. Zostałem poproszony o udział w panelu dotyczącym gniewu, i tak naprawdę ów tekst jest owocem tego zaproszenia. Aby przygotować się do spotkania, zrobiłem krótkie (osobiste) studium biblijne związane z gniewem. Chciałem dobrze zgłębić ten temat, aby mieć przed sobą biblijną perspektywę tego zagadnienia. Tym bardziej, że przed oczami miałem wręcz wyłącznie fragment, w którym Pan Jezus powywracał stoły w świątyni, oraz moment, w którym św. Paweł napisał w Liście do Efezjan: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!” (Ef 4, 26). Okazuje się jednak, że z gniewem nie ma żartów.
Zacznijmy od tego czym jest gniew, i czym różni się od złości. Złość jest emocją, która pojawia się w nas stosunkowo krótkotrwale: na przykład w momencie, gdy ktoś nas okradł, okłamał, czy oczernił. Przejawia się bardzo różnie: od form zniecierpliwienia, przez frustrację i rozdrażnienie, aż po wybuchy wściekłości. Natomiast gniew jest stanem umysłu, który pojawia się w związku z deprywacją jakiejś naszej potrzeby lub pojawieniem się trudności w osiągnięciu celu, a którym to trudnościom towarzyszy pewna określona „filozofia” czy „ideologia”. Gniew trwa dłużej niż złość i niesie destrukcyjny wpływ na wszystkie sfery naszego życia.
Różnica pomiędzy emocją złości, a gniewu polega również na tym, że gniew zostaje zainicjowany przez nas - pochodzi z naszego wnętrza. Tak jak złość jest odpowiedzią na zaistniałą trudną okoliczność czy sytuację, tak gniew rodzi się w chwili, gdy nasze oczekiwania nie zostają spełnione. To my reagujemy gniewem: względem ludzi lub względem takiemu czy innemu biegowi wydarzeń. Gniew uwalnia w nas również ogromne pokłady energii, które mogą nas zaślepić do tego stopnia, że później żałujemy podjętych z jego powodu kroków.
Co Biblia mówi na temat gniewu? Przede wszystkim św. Jakub napisał, że „gniew człowieka nie czyni tego, co jest sprawiedliwe u Boga” (Jk 1, 20). A zatem gniew nie jest narzędziem sprawiedliwości, którym wierzący mają prawo się posługiwać. W naszym działaniu musimy pozostawać wolni od wpływów gniewu, „bo gniew mieszka w piersi głupców” (Koh 7, 9). Psalmista Dawid napisał kategorycznie: „Nie unoś się gniewem z powodu złoczyńców” (Ps 37, 1), i zaraz później rozwinął: „zaprzestań gniewu i porzuć zapalczywość; nie oburzaj się: to wiedzie tylko ku złemu” (Ps 37, 8).
Dlaczego to takie ważne? Jak mówi jedna z ksiąg mądrościowych: „Bo uciskanie mleka daje masło, uciskanie nosa wywoła krew, uciskanie gniewu - wywoła kłótnie” (Prz 30, 33). Gniew roznieca zło. Dlatego „nieskory do gniewu jest bardzo roztropny, lecz porywczy wywyższa głupotę” (Prz 14, 29), a „rozważny człowiek nad gniewem panuje” (Prz 19, 11). Nawet Bóg jest „nieskory do gniewu i bardzo łagodny – nie wiedzie sporu do końca i nie płonie gniewem na wieki” (Ps 103, 8-9).
Kiedy w XVI wieku Kościół przeżywał ogromny kryzys - w czasie bardzo ciemnego okresu swojej własnej historii - naznaczył go potężny protest, w którym żadna z jego stron nie opanowała gniewu. W stosunkowo krótkim czasie chrześcijanie - katolicy i protestanci - sięgnęli wówczas po miecze. Wojna trzydziestoletnia, która później nastała, a w której zginęło 30 milionów Europejczyków, nauczyła nas stwierdzenia, że „religia jest przyczyną wojen”. Wierzę, że dziś, kiedy wielu publicystów mówi o współczesnym kryzysie Kościoła jako największym od czasów Reformacji, istnieje droga do reform, która jest drogą Ducha – wolna od przelewu krwi, wzgardy, gniewu i słownej przemocy.
Dlatego chciałbym zachęcić i prosić dziś wszystkich ludzi pragnących biblijnej odnowy Kościoła, wypowiadających się w mediach (w tym również tych społecznościowych), byśmy nie zapomnieli o kierunku wskazanym nam w Księdze Przysłów: „Zuchwali miasto podniecą, a prawi gniew uspokoją” (Prz 29, 8). Tak, to wymaga samodyscypliny. Wymaga opanowania emocji, powściągliwości i mądrości w tym, co wychodzi spod naszego pióra. Ale jeśli służymy Bogu, musimy o tym pamiętać. Czy to oznacza przymykanie oczu na to, co złe? Absolutnie nie. Ale oznacza dobór odpowiednich i precyzyjnych narzędzi wypowiedzi, które zdają się dużo bardziej przypominać te chirurgiczne, niż ogrodnicze. Aby ostatecznie nie okazało się, że tak naprawdę rozpoczęliśmy walkę z samym Bogiem (por. Dz 5, 39).
Myślę, że potrzebujemy zdać sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Jednym z najczęściej wytykanych błędów współczesnego Kościoła katolickiego jest jego styl zarządzania, który w wielu jeszcze miejscach przypomina ten charakterystyczny dla komunizmu. A to oznacza, że w pewnej mierze ukształtowało go nic innego, jak kultura społeczna poprzedniego pokolenia. Jeśli chcemy, aby Kościół przyszłości kształtowała kultura Słowa, to wydaje się naszym chrześcijańskim priorytetem i obowiązkiem, że właśnie na słowa musimy dziś zwrócić szczególną uwagę.
Skomentuj artykuł