(fot. law_keven / flickr.com)

Przez cały Adwent dominującym kolorem jest fioletowy. Dziś jest inaczej. Idąc do Kościoła zobaczymy księży ubranych na różowo. Dlaczego tak jest? I co to ma wspólnego z Janem Chrzcicielem i przede wszystkim z naszym życiem?

Jesteśmy na półmetku Adwentu. Kościół zwraca dziś naszą uwagę na radość - tę, która powinna być w nas ze względu na wszystko, co Chrystus dla nas zrobił i wciąż dla nas robi. Chce nam również przypomnieć, o co w tym okresie liturgicznym chodzi, bo przecież często bywa tak, że będąc w połowie drogi do jakiegoś celu, zdarza nam się zapomnieć gdzie i po co właściwie idziemy. Dlatego ta niedziela nazywana jest tradycyjnie Gaudate - od pierwszego słowa antyfony na wejście "Gaudete in Domino" (czyli "radujcie się w Panu"). Kapłani założą dziś różowe ornaty. Jak pisze o. Wojciech Prus OP "pomysł zastosowania (tego koloru) wziął się z obserwacji nieba. Kto cierpiał na bezsenność, albo nocą podróżował samochodem, wie, że gdy nad ranem poczyna ona przechodzić w dzień, świt różowi niebo".

On zrobił już wszystko

"Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim (…) Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest imię Jego. A Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie".

DEON.PL POLECA

W dzisiejszym psalmie słyszymy słowa Magnificat, słowa zachwytu Maryji nad wszystkim, co Bóg zrobił w historii zbawienia dla człowieka. Co zrobił ze względu na miłość do nas - jak nas stworzył, jak nas nie zostawił po tym, gdy my się od Niego odwróciliśmy i jak wciąż nas woła i szuka. Jego miłość jest tak wielka, że nie był w stanie wytrzymać, "stojąc z boku" i przyglądać się jak człowiek błądzi, i szukając na oślep szczęścia, tak naprawdę od niego się oddala. Bóg nie wytrzymał i stał się człowiekiem. A gdy okazało się, że to jest za mało, żeby nam pomóc, zgodził się za nas umrzeć. Taka jest Jego miłość. On zrobił wszystko i zrobił to dla nas wszystkich.

Jak my możemy odpowiedzieć na Jego miłość? Co możemy zrobić, żeby pozwolić się mu prowadzić? Odpowiedzi udziela nam Jan Chrzciciel, którego postać po raz kolejny w ciągu ostatnich kilkunastu dni pojawia się w Ewangelii. Dzisiaj na Mszy usłyszymy fragment z samego początku Ewangelii św. Jana, ale proponuję przenieść się dosłownie kilka stron dalej, żeby posłuchać wypowiedzi Chrzciciela, którą można uznać za jedną z najważniejszych i najmądrzejszych w historii świata.

Kiedy Jezus zaczął działać i chrzcić, niektórzy ludzie byli zdziwieni, bo byli przyzwyczajeni, że jest to "działka" Jana. Przyszli więc do niego zapytać, co mają o tym sądzić. On im wtedy odpowiedział: "Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał." (J 3,27-30)

Te ostatnie słowa w odpowiedzi Jana są kluczowe: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał". To znaczy, że wszędzie tam, gdzie wciąż najważniejsze jest moje JA - moje szczęście, mój rozwój, moje plany, moje pomysły na życie - potrzebna jest radykalna zmiana. Wszystko to, co robię ze względu na mój egoizm, jest sprzeczne z Jego pomysłem.

Jeżeli chcemy dać Mu pole do działania w naszym życiu, jeżeli chcemy mu pozwolić coś w sobie zmienić, to proporcja tego co MOJE w stosunku do tego co jest od NIEGO musi się wciąż przesuwać w kierunku przeciwnym do naszych egoistycznych pragnień. Musimy chcieć "być zerami", starać się żyć według Jego pomysłu, codziennie przekraczać siebie - wtedy Jemu nic nie będzie w nas przeszkadzać, nic nie będzie stawiało mu oporu. Tylko czy w ogóle mamy odwagę spojrzeć na swoje życie i powiedzieć "nie" temu, co się może Chrystusowi nie podobać?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bądź zerem!
Komentarze (14)
K
kix
13 grudnia 2011, 11:00
/ile tu gadulstwa/ Johann Wolfgang Goethe napisał kiedyś do jednego z przyjaciół długi list. Na końcu dopisał "Szanowny panie hrabio, przepraszam za tak długi list, ale nie miałem czasu żeby napisać go krócej"
M
Mmm
12 grudnia 2011, 11:56
Boże, ile tu gadulstwa. Celny komentarz
BS
Bądź sobą
12 grudnia 2011, 09:59
precz ze sztucznością i sztywnością, niech żyje wolność ;) do Maria Droga umniejszania się, nie blokuje rozwoju twojej osobowości, wręcz przeciwnie możesz się bardzo rozwinąć. Kiedy znasz swoje właściwe miejsce- stworzenia, i nie wynosisz sie ponad Stwórcę, nie będzie w tobie chęci wykazania się, pokazania "swoich wspaniałości". Będziesz pamiętała że wszystko co masz, jest darem. Kiedy wszystko co robisz, będzie skierowane na chwałę Bożą, a nie na twoją, wtedy będziesz naturalna we wszystkim co robisz. Nie będziesz sie spinać, i żyć w lęku(co inni pomyslą), nie będzie w tobie chęci przypodobania się ludziom. Kiedy dojdziesz do takiego myślenia, i postawy, nie dasz się nikomu ściągnąć do jego poziomu niedojrzałości. Wręcz przeciwnie, ty możesz pomóc mu podnieść się wyżej. Ale niestety, taka postawa nie jest trwała, trzeba cały czas o nią "bić się". codziennie. Bo codziennie chcemy stawiać się w miejsce Boga. Ja bym raczej powiedziała, bądź sobą, i znaj swoje miejsce, niż bądź zerem. Ale może  poprzez ten tytuł autor art. też chciał coś bardziej uwidocznić.
G
Grzesiek
12 grudnia 2011, 02:01
A tak bardziej do Ciebie, Mario: nie bój się oddać w ręce Boga. On nie chce Ci zabrać tego, czego najbardziej pragniesz, tylko właśnie dać szczęście. SZCZĘŚLIWA. Życzę Ci odwagi i wyrwałości w szukaniu Boga. A jeśli tylko pozwolisz Mu się znaleźć, spotkacie się :)
G
Grzesiek
12 grudnia 2011, 02:01
"chyba nie chce nas takimi"-zapytaj Go sama. Sztuczność i sztywność, o której piszesz, wynika z tego, że człowiek chce łamać siebie własnymi siłami.  Czyli właśnie z NIEpostawienia Jezusa w centrum życia. To moje otwarcie na Niego ma mnie zmieniać, a nie sam pobożny (tu nie ma ironii) zapał. W danym momencie człowiek jest przekonany o czymś innym (niekoniecznie przeciwnym), ale sam kręci nad sobą bat rygoru, bo motywacji popartej zgodą na model do którego chce dążyć w ogóle nie ma. Tak działa niewolnictwo. Nie wiem, o co chodzi, ale słucham silniejszego, bo nieposłuszeństwo pociąga przykre konsekwencje. Póki nie poznam Boga, póki tylko o Nim slucham, ale nie doświadczyłam/em spotkania z Nim (i proszę sobie teraz nie wycierać gę..ust :P Eucharystią, sakramentami, nabożeństwami, rekolekcjami, wznoszeniem rąk itd. To wszystko może ułatwiać kontakt z Bogiem, ale jest różnica między prezentem od taty, a świadomością bycia z nim), jak mam nieść Jego miłość dalej, tu konkretnie "by On wzrastał, a ja się umniejszał" (czyli widzę, jak Bóg jest wysoko, a nie jak bardzo ja jestem nisko. Chociaż, jeśli chcesz koncentrować się głównie na tym, jak TY masz być nisko, jak TY masz oddać się w ręce Jezusa, jak TY...ekhm)? Mnie też wydaje się, że ten proces oddawania się w ręce Boga nie przebega nigdy bezboleśnie. Uważam tak, bo taka jest kolej rzeczy w każdej relacji z inną osobą. kontakt z drugim -> coś z siebie tracę (szkoda czasu na bzdury "to tak naprawdę nie jest cząstka mnie, to, co tracę, tylko tak mi się wydawało, że to moje, tak naprawdę to mnie oczyszcza i jestem tylko bogatszy"), bo coś drugiemu z siebie daję. Jest szansa, że ona/ona obdaruje mnie czymś równie cennym, ale to nie zmienia tego, co napisałem wcześniej-trzeba się zdobyć na gest odwagi i hojności.
!
!!
11 grudnia 2011, 22:58
ile tu gadulstwa. WYJĄTKOWO MAŁO!
R
R
11 grudnia 2011, 22:45
Boże, ile tu gadulstwa.
M
Maria
11 grudnia 2011, 21:46
Ale czy na drodze umniejszania nie można pozbawić się również swojej osobowości, spontaniczności, swobody bycia takim jakim się jest, choćby się własnie było kimś próżnym, egoistą do kwadratu, lub nawet miało pragnienie gwiazdowania, brylowania.Boję się ,że na tej drodze stawania się zerem dla Chrystusa, mogę stać się kimś zaleknionym, zablokowanym na samą siebie, czujnym do granic mozliwości, nieustannie siebie pilnującym,a tym samym sztucznym i sztywnym.Własnie pośród osob duchownych spotykam często taką sztywność, napięcie, żeby się tylko z niczym nie "wsypać".Bóg chyba nie chce nas takimi .
K
Kamcia
11 grudnia 2011, 15:02
Jeżeli chodzi o artykuł i o wcześniejsze komentarze, to moim zdaniem powinniśmy postawić Boga w swoim życiu na pierwszym miejscu. Nauczyć się słuchać i wysłuchiwać tego co ma On nam do powiedzenia. Jeżeli będziemy krok po kroku zwiekszać obszar w naszym życiu, w którym działa Chrystus, zaczniemy również patrzeć na świat Jego oczami. Będziemy patrzeć na siebie z milością, bo przecież stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. Dalej idąc, skoro kochamy Boga, chcemy żyć Jego nauką. A  skoro to co uczyniliśmy jednemu z braci, Jemu uczyniliśmy, to jak możemy krzywdzić naszych bliźnich? Musimy patrzeć na innych z miłością (zwłaszcza na naszych krzydzicieli, bo to jest najtrudniejsze), bo dzięki temu pokarzemy Bogu, że wypełniamy Jego Słowo w naszym życiu. A skoro je wypełniamy, osiągniemy zbawienie. Zatem jak dla mnie ostatnie słowa są Kluczowe : "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał."
RZ
Robert z Krakowa
11 grudnia 2011, 11:39
@pzylka zgadzam się :) Pozdrawiam
Piotr Żyłka
11 grudnia 2011, 11:13
Ad 2. "Te ostatnie słowa w odpowiedzi Jana są kluczowe: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał"." Dlaczego akurat te, a nie: "Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany"? Wtedy potrafię wywnioskować inną, niż "bycie zerem", interpretację wypowiedzi Chrzciciela". Generalnie - jeśli chodzi o interpretacje Ewangelii - nie wchodzę w dyskusję. Oczywiste jest, że jest to tylko moja interpretacja, a ktoś inny (np. Pan) może uważać inaczej. Krótki komentarz nie jest też traktatem, więc ze względu na formę nie da się w nim napisać wszystkiego. Przecież na temat jednego zdania z Pisma albo nawet jednego słowa można napisać ogromną książkę. Pozdrawiam
Piotr Żyłka
11 grudnia 2011, 11:11
@ Robert z Krakowa Ad 1. "Czy Jezus chrzcił?" "Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu." (J 3,22) "Przyszli więc do Jana i powiedzieli do niego: «Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego»" (J 3,26) Na podstawie tych dwóch fragmentów napisałem, że "kiedy Jezus zaczął działać i chrzcić, niektórzy ludzie byli zdziwieni, bo byli przyzwyczajeni, że jest to "działka" Jana. Przyszli więc do niego zapytać, co mają o tym sądzić." - jest to parafraza przytoczonych słów Ewangelii. Wydaje mi się, że dość wierna. Zapewne ma Pan wątpliwości czy Chrystus chrzcił wynikające z tego fragmentu: "A kiedy Pan dowiedział się, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus pozyskuje sobie więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan - chociaż w rzeczywistości sam Jezus nie chrzcił, lecz Jego uczniowie." (J 4,1-2). Rozumiem, że można mieć wątpliwości czy w sensie formalnym Jezus to robił, ale warto również w takim wypadku spojrzeć na słowa Jana Ch.: "Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem." (Mt 3,11)
RZ
Robert z Krakowa
11 grudnia 2011, 10:10
Artykuł podoba mi się, nawet bardzo, ale tylko do ostatniej części: "Najważniejsze przesłanie Jana". Jestem studentem teologii i matematyki i osobiście nie zgadzam się z komentarzem pana Piotra Żyłki. Spróbuje teraz uargumentować swoje zdanie :). Odrazu zaznaczę żę nie robię tego ze złośliwości, staram się być człowiekiem "dobrej woli" :D.  Po pierwsze: pisze pan, że "Kiedy Jezus zaczął działać i chrzcić, niektórzy ludzie byli zdziwieni, bo byli przyzwyczajeni, że jest to "działka" Jana". Czy Jezus chrzcił? Nie przypomniam sobie, ale może przeoczyłem coś. Po drugie: pisze pan, że "Te ostatnie słowa w odpowiedzi Jana są kluczowe: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał"." Dlaczego akurat te, a nie: "Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany"? Wtedy potrafię wywnioskować inną, niż "bycie zerem", interpretację wypowiedzi Chrzciciela. Piszę ten komentarz, bo jestem wyczulony na takie wskazówki; zgadzam się że mamy wyzbywać się egoizmu, ale rzeczą bardzo ważną jest miłość siebie; jest ona zapomniana w katechezie w Polsce; mamy miłować bliżnieniego jak SIEBIE SAMEGO; musimy umieć uczciwie kochać siebie, co nie jest proste także ze względu na egoizm, ale także ze względu na brak miłości ze strony rodziców, zranienia, patologie w rodzinie...Przejdę do mojej interpretacji słów Jana Chrzciciela. Protestanci mówią o odpowiedzi na łaskę Boga, Kościół katolicki chyba też, ale także o WSPÓŁPRACY z łaską Bożą. Ja bym "widział" słowa Jana: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał", jako odp. na pytanie ludzi co mają sądzić o tym co Jezus czyni; czyli mają słuchać Jezusa, a Jan już  "schodzi na dalszy plan" będzie się umniejszał właśnie bo nie jest Mesjaszem, co także mówi w swojej odpowiedzi; Jezus będzie wzrastał, będzie nauczał, uzdrawiał, w końcu pójdzie za nas cierpieć i umrzeć i Zmartwychwstanie. :)
OC
OT CO
10 grudnia 2011, 23:11
Jeżeli chcemy dać Mu pole do działania w naszym życiu, jeżeli chcemy mu pozwolić coś w sobie zmienić, to proporcja tego co MOJE w stosunku do tego co jest od NIEGO musi się wciąż przesuwać w kierunku przeciwnym do naszych egoistycznych pragnień.