Bądź zerem!
Przez cały Adwent dominującym kolorem jest fioletowy. Dziś jest inaczej. Idąc do Kościoła zobaczymy księży ubranych na różowo. Dlaczego tak jest? I co to ma wspólnego z Janem Chrzcicielem i przede wszystkim z naszym życiem?
Jesteśmy na półmetku Adwentu. Kościół zwraca dziś naszą uwagę na radość - tę, która powinna być w nas ze względu na wszystko, co Chrystus dla nas zrobił i wciąż dla nas robi. Chce nam również przypomnieć, o co w tym okresie liturgicznym chodzi, bo przecież często bywa tak, że będąc w połowie drogi do jakiegoś celu, zdarza nam się zapomnieć gdzie i po co właściwie idziemy. Dlatego ta niedziela nazywana jest tradycyjnie Gaudate - od pierwszego słowa antyfony na wejście "Gaudete in Domino" (czyli "radujcie się w Panu"). Kapłani założą dziś różowe ornaty. Jak pisze o. Wojciech Prus OP "pomysł zastosowania (tego koloru) wziął się z obserwacji nieba. Kto cierpiał na bezsenność, albo nocą podróżował samochodem, wie, że gdy nad ranem poczyna ona przechodzić w dzień, świt różowi niebo".
On zrobił już wszystko
"Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim (…) Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest imię Jego. A Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie".
W dzisiejszym psalmie słyszymy słowa Magnificat, słowa zachwytu Maryji nad wszystkim, co Bóg zrobił w historii zbawienia dla człowieka. Co zrobił ze względu na miłość do nas - jak nas stworzył, jak nas nie zostawił po tym, gdy my się od Niego odwróciliśmy i jak wciąż nas woła i szuka. Jego miłość jest tak wielka, że nie był w stanie wytrzymać, "stojąc z boku" i przyglądać się jak człowiek błądzi, i szukając na oślep szczęścia, tak naprawdę od niego się oddala. Bóg nie wytrzymał i stał się człowiekiem. A gdy okazało się, że to jest za mało, żeby nam pomóc, zgodził się za nas umrzeć. Taka jest Jego miłość. On zrobił wszystko i zrobił to dla nas wszystkich.
Jak my możemy odpowiedzieć na Jego miłość? Co możemy zrobić, żeby pozwolić się mu prowadzić? Odpowiedzi udziela nam Jan Chrzciciel, którego postać po raz kolejny w ciągu ostatnich kilkunastu dni pojawia się w Ewangelii. Dzisiaj na Mszy usłyszymy fragment z samego początku Ewangelii św. Jana, ale proponuję przenieść się dosłownie kilka stron dalej, żeby posłuchać wypowiedzi Chrzciciela, którą można uznać za jedną z najważniejszych i najmądrzejszych w historii świata.
Kiedy Jezus zaczął działać i chrzcić, niektórzy ludzie byli zdziwieni, bo byli przyzwyczajeni, że jest to "działka" Jana. Przyszli więc do niego zapytać, co mają o tym sądzić. On im wtedy odpowiedział: "Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał." (J 3,27-30)
Te ostatnie słowa w odpowiedzi Jana są kluczowe: "Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał". To znaczy, że wszędzie tam, gdzie wciąż najważniejsze jest moje JA - moje szczęście, mój rozwój, moje plany, moje pomysły na życie - potrzebna jest radykalna zmiana. Wszystko to, co robię ze względu na mój egoizm, jest sprzeczne z Jego pomysłem.
Jeżeli chcemy dać Mu pole do działania w naszym życiu, jeżeli chcemy mu pozwolić coś w sobie zmienić, to proporcja tego co MOJE w stosunku do tego co jest od NIEGO musi się wciąż przesuwać w kierunku przeciwnym do naszych egoistycznych pragnień. Musimy chcieć "być zerami", starać się żyć według Jego pomysłu, codziennie przekraczać siebie - wtedy Jemu nic nie będzie w nas przeszkadzać, nic nie będzie stawiało mu oporu. Tylko czy w ogóle mamy odwagę spojrzeć na swoje życie i powiedzieć "nie" temu, co się może Chrystusowi nie podobać?
Skomentuj artykuł