Bliskość z Bogiem uzdrawia - Mk 10, 46-52

(fot. Marcus Vegas / flickr.com / CC)
Mieczysław Łusiak SJ

Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną".

Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną". Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.

DEON.PL POLECA

Rozważanie do Ewangelii

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bliskość z Bogiem uzdrawia - Mk 10, 46-52
Komentarze (3)
L
leszcz
28 października 2012, 15:37
Szatan też wie,że Bóg jest.Nie o to chodzi,by wierzyć tylko w Jego istnienie,ale wierzyć w to,co On mówi,obiecuje,daje.ZAUFAć MU.Pozwolić Mu działać w swoiim życiu,dać Mu się poprowadzić.To jest ta bliskość,która przemienia. To jest RYZYKO zawierzenia.Bo idę za Kimś,kto nie daje się odczuć w sposób namacalny.WYBIERAM GO AKTEM WOLI,bez formalnych gwarancji na cokolwiek.Jak Abraham,który uwierzył Słowu Bożemu(dla nas słowem Boga jest Biblia).
Marta Staniszewska
28 października 2012, 15:19
Ale dlaczego wiara to nie przekonanie że Bóg JEST i że jest Wszechmogący? Nie dopiero z tego przekonania rodzi się bliskość z Bogiem? Weźmy przykład życia większości z nas: Najpierw mówi się nam, że Bóg jest. Na lekcjach religii czy kazaniach przytacza się sytuacje z życia Jezusa, które są dowodem na to, że mógł wszystko. Ale często zatrzymujemy się na poziomie: wiem, że ktoś taki był, da się udowodnić bez problemu historyczność Biblii i Jezusa, mogę nawet uznać, że był to ktoś wyjątkowy, bo czynił cuda, uzdrawiał, wskrzeszał... Ale wszędzie jest to "-ał", że to już skończone, że to już było... A jeśli zaufam i uwierzę, że Bóg Jest i otworzę się na Jego działanie Tu i Teraz, wtedy rodzi się bliskość z Bogiem. Ja raczej widzę wiarę jako akt zaufania, z którego dopiero rodzi się bliskość. Przecież kobieta cierpiąca na krwotok nie była blisko Jezusa. Ale zaufała, że On może ją uzdrowić. I DLATEGO, że miała w sobie tę ufność, podeszła, by dotknąć Jezusa. I ten niewidomy, podszedł właśnie dlatego, że zaufał, że właśnie On może mu pomóc. Wtedy się zbliżył do Niego. To jest ten dramatyzm wiary - podejść do Jezusa, mimo, że świat mówi co innego. ZAUFAĆ. Piszę to w kontekście wielu argumentów ludzi dziś, także i w moim otoczeniu, że im wiara nie jest dana, że inni są bliżej Boga, chodzą codziennie do kościoła, jeżdżą na rekolekcje, są we wspólnotach, a "nam" nie jest to dane, bo jesteśmy "daleko". Ano właśnie - ale gdyby zaufać, w tej codzienności - pracy, szkole, rodzinie, całkowicie, mocno uwierzyć, że jeśli robię to co mam robić i robię to właściwie, i że pełnię Wolę Bożą i że Bóg jest ze mną, to jestem naprawdę blisko Niego. A jeśli Mu ufam, to z tego rodzi się i modlitwa (bo przecież chcę Go słuchać i prosić Go i Mu dziękować!) i Eucharystia (potrzebuję Jego mocy i miłości!) i wspólnota (Chcę dzielić tę radość z innymi!).
Marta Staniszewska
28 października 2012, 15:18
Ale dlaczego wiara to nie przekonanie że Bóg JEST i że jest Wszechmogący? Nie dopiero z tego przekonania rodzi się bliskość z Bogiem? Weźmy przykład życia większości z nas: Najpierw mówi się nam, że Bóg jest. Na lekcjach religii czy kazaniach przytacza się sytuacje z życia Jezusa, które są dowodem na to, że mógł wszystko. Ale często zatrzymujemy się na poziomie: wiem, że ktoś taki był, da się udowodnić bez problemu historyczność Biblii i Jezusa, mogę nawet uznać, że był to ktoś wyjątkowy, bo czynił cuda, uzdrawiał, wskrzeszał... Ale wszędzie jest to "-ał", że to już skończone, że to już było... A jeśli zaufam i uwierzę, że Bóg Jest i otworzę się na Jego działanie Tu i Teraz, wtedy rodzi się bliskość z Bogiem. Ja raczej widzę wiarę jako akt zaufania, z którego dopiero rodzi się bliskość. Przecież kobieta cierpiąca na krwotok nie była blisko Jezusa. Ale zaufała, że On może ją uzdrowić. I DLATEGO, że miała w sobie tę ufność, podeszła, by dotknąć Jezusa. I ten niewidomy, podszedł właśnie dlatego, że zaufał, że właśnie On może mu pomóc. Wtedy się zbliżył do Niego. To jest ten dramatyzm wiary - podejść do Jezusa, mimo, że świat mówi co innego. ZAUFAĆ. Piszę to w kontekście wielu argumentów ludzi dziś, także i w moim otoczeniu, że im wiara nie jest dana, że inni są bliżej Boga, chodzą codziennie do kościoła, jeżdżą na rekolekcje, są we wspólnotach, a "nam" nie jest to dane, bo jesteśmy "daleko". Ano właśnie - ale gdyby zaufać, w tej codzienności - pracy, szkole, rodzinie, całkowicie, mocno uwierzyć, że jeśli robię to co mam robić i robię to właściwie, i że pełnię Wolę Bożą i że Bóg jest ze mną, to jestem naprawdę blisko Niego. A jeśli Mu ufam, to z tego rodzi się i modlitwa (bo przecież chcę Go słuchać i prosić Go i Mu dziękować!) i Eucharystia (potrzebuję Jego mocy i miłości!) i wspólnota (Chcę dzielić tę radość z innymi!).