Miłości nie da się kupić - Mt 20, 1-16

(fot. flickr.com/ by roblisameehan)

Zacznijmy od końca przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16). Zapytajmy, co tak zeźliło owych mężczyzn, którzy najdłużej pracowali w winnicy? Skąd to niezadowolenie i oburzenie? Czy ich powodem była niesprawiedliwość właściciela winnicy?

Nie, ponieważ on umówił się z nimi o denara, a oni przystali na te warunki. I tyleż otrzymali. Gospodarz ich nie oszukał, ani nie naciągnął. Mimo to, z jednej strony, robotnicy zarzucili mu, że wszystkich potraktował tak samo. Z drugiej, że nie tak samo, bo nie uwzględnił ich znoju i poświęcenia. Dlatego poczuli się oszukani. Uważali, że właściciel jest im coś winien. O co więc poszło?

Oburzyło ich to, że właściciel winnicy był szczodry, okazał gest. Ale z tej szczodrości zdali sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zaczęli porównywać się z tymi, którzy, ich zdaniem, nie zasługiwali na taką samą wypłatę. Gdyby sami pracowali w winnicy, prawdopodobnie wszystko byłoby w porządku. Harujący cały dzień mieli za złe gospodarzowi, że pracujący jedną godzinę, w ich oczach zapewne lewusy i obiboki, otrzymali zapłatę z łaski, a nie z należności za wylany pot. Co więcej, ci pierwsi wręcz zażądali od pracodawcy więcej, ale w zamian za ich zasługi, a nie ze względu na szczodrobliwość pracodawcy. I tu jest właśnie pies pogrzebany.

Kim są ci pierwsi robotnicy? Jezus opowiada tę przypowieść swoim uczniom, a więc również nam. Pierwsi to wszyscy ewangeliczni sprawiedliwi, gorliwi faryzeusze, ale także porządni chrześcijanie, starający się, wierni Bogu. Ostatni robotnicy to ewangeliczne prostytytki, celnicy, dobre łotry, nawracający się na łożu śmierci, porzucający złą drogę po latach błądzenia. Wszyscy ci, którzy narobili w życiu bigosu, ale się po czasie opamiętali.

DEON.PL POLECA


Układając tę przypowieść w taki a nie inny sposób, Chrystus przypomina, że Bóg tak naprawdę nie mieści się w naszych kategoriach. Często Go nie rozumiemy. I musimy się do tego otwarcie przyznać. Boża sprawiedliwość jest inna od naszej, nie według prawideł ekonomicznego i matematycznego rachunku, lecz podług miłosierdzia: ratująca i przebaczająca, a nie wydzielająca odpowiednio do zasług. Bóg nie wypłaci nam premii i wysługi lat, ani nie zaoferuje nam wczasów pod gruszą w nagrodę za wzorowe sprawowanie. Nawet jeśli Chrystus mówi o nagrodzie, to należy ją rozumieć jako konsekwencję odpowiedzi na zaproszenie do pracy w Jego winnicy. Nasze zaangażowanie wyraża wolę bycia z Bogiem. A tylko wtedy będziemy mogli stanąć w Jego obecności, czyli odszukać Go już teraz, a nie dopiero po śmierci - jak mówi Izajasz - jeśli będziemy do Niego podobni. Swój ciągnie bowiem do swojego.

Załóżmy, że denar z przypowieści to sam Bóg, który dla każdego z nas jest i będzie nagrodą. Pomyślmy więc uczciwie, któż z nas może sobie na taki dar zasłużyć? Jaką pracę moglibyśmy wykonać, aby zagwarantować sobie wieczne szczęście? Szkopuł w tym, że żadną. Na tym polega właśnie Dobra Nowina, że jako chrześcijanie już otrzymaliśmy niebo w zalążku, bez najmniejszego starania z naszej strony. A to niebo przychodzi do nas szczególnie w chrzcie św. i Eucharystii. Musimy więc pozbyć się złudzenia, iż zachowując przykazania zapracowujemy sobie na niebo. Przeciwnie, to że staramy się naśladować Chrystusa, czyli pracować w winnicy, jest skutkiem wcześniejszego przyjęcia nieba, czyli samego Boga w naszym życiu. Przecież to On nas zaprosił do pracy w swej winnicy. Dopóki więc będę myślał, że trzeba być posłusznym Bogu, chodzić do kościoła, zachowywać przykazania po to, by On mnie wynagrodził teraz i po śmierci, to mogę się gorzko rozczarować. Jak owi pierwsi robotnicy. Bo żadnych szczególnych przywilejów w niebie nie będzie, ani pierwszych krzeseł, ani dodatkowych orderów i zaszczytów za chrześcijańskie przodownictwo i wykonanie zadań "ponad" normę. Bo miłości (boskiej i ludzkiej) nie można żądać, a tym bardziej kupić. Można ją jedynie przyjąć.

Często mam wrażenie, że paradoksalnie łatwiej nam pogodzić się z obrazem surowego, wymagającego i chłostającego Boga, zwłaszcza względem innych, niż uznać, że Bóg daje za darmo, że okazuje miłosierdzie. Czasem i my musimy najpierw przebaczyć Bogu, że jest dobry dla wszystkich, by potem przyjąć Jego miłosierdzie.

Jeśli Chrystus tak wiele mówi na temat naszej panicznej więc potrzeby zaskarbienia sobie Jego miłości przez zachowanie Prawa, przez gorliwość, to pewnie to przekonanie mamy głęboko wdrukowane, z urodzenia i wskutek takiego a nie innego religijnego wychowania. Oddziałuje na nas latami, chociaż o tym często nie wiemy. I tylko Słowo Chrystusa może je zdemaskować, wydobyć z podświadomości. Bo pod wpływem tego przekonania na czoło w relacji z Bogiem wysuwa się to, co my mamy zrobić: wymagania, konieczność składania ofiar, zachowanie prawa, postanowienia i wyrzeczenia, spełnienie religijnych obowiązków. Budując taki mur wokół siebie, można zamknąć się na podstawową ewangeliczną prawdę: najpierw należy przyjąć dobroć Boga, a dopiero potem można samemu dawać.

Jeśli Bóg kojarzy się z powinnością (także wskutek kazań nasączonych moralizowaniem i "prawieniem" jak żyć), bez rzeczywistego odniesienia do Boga, który nas wspiera i kształtuje, jeśli nasza rola polegać ma na wspinaniu się na palcach, by jakoś jednak dosięgnąć ideałów, nie dziwię się, że chrześcijaństwo zaczyna niektórych nużyć i staje się nieatrakcyjne, podobne do kuli u nogi. W dobrej woli staramy się, napinamy, ale nieraz doświadczamy, że nie zawsze udaje nam się wprowadzić w czyn to, do czego zaprasza Chrystus. Wcale nie jesteśmy pierwszymi, lecz ostatnimi. Czujemy w sobie mur niemożliwości, opory, słabość, ale w tle ciągle słyszymy mantrę: "trzeba", "musisz", "powinieneś", "należy". Jakby Chrystus był dla nas jedynie wzorem i imperatywem moralnym, ale osiągnięcie tego wzoru to już nasza działka. Nic bardziej mylnego.

Przypowieść dzisiejsza jest również przestrogą, abyśmy nie próbowali wtłoczyć Boga w uszyte przez nas ubranie. Bo nic z tego nie wyjdzie. Ono zawsze będzie za ciasne. Jedni sądzą, że Bóg powinien im to lub tamto zabezpieczyć. Jeśli daje zdrowie, powodzenie, sukcesy, to jest OK. A jak nie daje, to jest niedobry. Ale są i tacy, że nawet tego nie oczekują od Boga, traktując Go z obojętnością, bo wydaje im się, iż sami sobie jakoś poradzą. Oddają więc pokłon swoim możliwościom, zarobionym pieniądzom, nowoczesnym technologiom, nauce, zapominając, kto jest ostatecznym źródłem tego wszystkiego.

Wszystkim wierzącym grozi pokusa "patrzenia złym okiem na dobroć Boga". Tyle że często ma ona subtelne odcienie. Na przykład, osobiście rozpoznaję w sobie czasem taką formę owej pokusy. Od lat modlę się, przyjmuję sakramenty, pogłębiam swoją wiedzę, staram się kochać bliźnich, ale zauważam, że nie zaszły we mnie jakieś znaczące zmiany. Wydaje mi się, że wszystko jest po staremu. Tak samo jak ci, którzy w moim mniemaniu stronią od Boga, doświadczam słabości, nadal mam swoje niedomagania, popełniam grzechy, życie nie szczędzi mi przykrych niespodzianek itd. Ale to zewnętrzne porównywanie jest zgubne, bo w głowie zaczynają się rodzić myśli: "Przecież powinna być jakaś różnica między tym, kto przystępuje do sakramentów, a tym, który tego nie robi. Skoro jednak jej nie ma, to najwidoczniej cała ta twoja wiara i sakramenty to jakaś mrzonka. Są nieskuteczne, więc daj sobie chłopie z tym spokój". Jak łatwo się wtedy obrazić na Boga, machnąć na wszystko ręką. Co jest żądłem tej pokusy? Przekonanie, że wiara jest po to, żeby coś ugrać dla siebie, i to szybko. Ponadto, jeśli Bóg rzeczywiście jest taki dobry, to w życiu powinno być coraz lżej, a nie pod górkę. Musi istnieć jakaś rekompensata za przywiązanie i lojalność względem Niego.

Istnieje jeszcze inna forma tej pokusy. Patrząc na tych, którzy się nawracają po latach, chociaż żyli nieprzykładnie, może się u wierzących zrodzić tęsknota za "straconymi" możliwościami. Wygląda to mniej więcej tak: Skoro, jak się wydaje, bez znaczenia było to, jak ten ktoś dotąd żył, bo Bóg mu jednak przebaczył, to dlaczego ja mam się starać. Czy nie lepiej sobie jednak pofolgować, poswawolić, a potem Bóg i tak mi przebaczy? To jednak jest zuchwałość, skrzywione myślenie, próba oswojenia Boga, uzurpacja władzy nad przyszłością. Na próbę wystawiane jest pytanie: Dlaczego być dobrym?

Tymczasem ludzie, którzy się prawdziwie nawracają, wcale nie myślą, że dotąd było fajnie i dobrze, tyle że w końcu trzeba się było wziąć w garść. Oni żałują tego, co zrobili. I to jest istotne. Natomiast jeśli ja, sądząc, że jestem blisko Boga, poddaję się tej pokusie i wzdycham, że sobie nie poużywałem, że zmarnowałem tyle okazji pohulania sobie, to tak naprawdę czuję jeszcze fascynację grzechem, że w nim jednak jest coś interesującego. Żałuję, że nie grzeszyłem. Przestrzegam przykazań, ponieważ boję się Boga, ale Go nie kocham.

Dzisiejsza przypowieść zaprasza nas więc do zrewidowania religijnych motywacji i oczekiwań.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miłości nie da się kupić - Mt 20, 1-16
Komentarze (32)
M
marcin
19 września 2011, 17:27
XLeszek jak zawsze ma rację. Jakby mogło być inaczej...
18 września 2011, 21:36
Tragedią wielu jest to, że tego zrobić nie potrafią lub nie chcą i trwają w uporze, że uświęcą się sami i staną na Sądzie Ostatecznym czyści dzięki swoim zasługom. Biblia (i nauka Kościoła) mówią, że to niemożliwe. "Człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa." (Ga 2, 16) „U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe.” (Mt 19, 26)
J
ja
18 września 2011, 21:14
@Effa Piękne podsumowanie dla artykułu. Dzięki.
AC
Anna Cepeniuk
18 września 2011, 21:07
Dziękuję Ojcu Dariuszowi za to rozważanie i świetne pokazanie jak można patrzeć "złym okiem na dobroć Boga".......... W trakcie czytania nasunął mi się fragment z listu do Efezjan :"A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili" (Ef, 2,9-10)...... Jest więc o czym rozważać....... i poddać swoje "patrzenie" rachunkowi sumienia... Pozdrawiam
J
ja
18 września 2011, 20:23
Łaską Bożą jest to, że możemy się powołać przed Bogiem na zastępczą (za nas) śmierć Jego Syna. Tragedią wielu jest to, że tego zrobić nie potrafią lub nie chcą Bo chyba nie będziesz twierdzić, że do piekła trafią ci, którzy nie umieli się powołać na zastępczą śmierć Jezusa. Jezus sam podaje kryteria - wejdą tam ci, którzy dopuszczają się nieprawości. I żadne sztuczki z powoływaniem się na Niego nie przejdą. Nie każdy, kto mówi Mu "Panie, Panie.." wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Nie "nie umieli" tylko "nie stać ich było na przyznanie się do własnej bezsilności i uchwycenie wyciągniętej do nich dłoni Jezusa". Trafnie zauważasz, że nie chodzi o zewnętrzne manifestowanie swojej religijności tylko o coś innego. O poddanie swojego całego życia Jemu. O ciągłe zadawanie sobie pytania, "jak postąpiłby w tej sytuacji Jezus". Wtedy dobre czyny przychodzą jakby same a grzechy są dużo rzadsze.
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 19:59
Oho. leszek się pojawił. Mam alergię i kończę dyskusję. Miłego wieczoru.
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 19:55
Łaską Bożą jest to, że możemy się powołać przed Bogiem na zastępczą (za nas) śmierć Jego Syna. Tragedią wielu jest to, że tego zrobić nie potrafią lub nie chcą Bo chyba nie będziesz twierdzić, że do piekła trafią ci, którzy nie umieli się powołać na zastępczą śmierć Jezusa. Jezus sam podaje kryteria - wejdą tam ci, którzy dopuszczają się nieprawości. I żadne sztuczki z powoływaniem się na Niego nie przejdą. Nie każdy, kto mówi Mu  "Panie, Panie.." wejdzie do Królestwa Niebieskiego.
LS
le sz
18 września 2011, 19:50
@ja  Jeśli ktoś ma takie przekonanie, że może sobie zasłużyć na Niebo to niech mi wytłumaczy w jakim celu Jezus umarł na krzyżu? W takim razie niech @ja mi wytłumaczy - czyżby Jezus umarł tylko za niektórych? Bo Biblia (i nauka Kościoła) mówią, że wielu trafi do piekła. Jezus umarł za wszystkich. Tyle, że niektórzy w swoim oślim uporze usiłują się zbawiać sami zamiast przyjąć od Niego ten niczym nie zasłużony dar darmo dany w postaci zbawienia, więc na własne życzenie lądują w piekle.
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 19:43
@ja  Jeśli ktoś ma takie przekonanie, że może sobie zasłużyć na Niebo to niech mi wytłumaczy w jakim celu Jezus umarł na krzyżu? W takim razie niech @ja mi wytłumaczy - czyżby Jezus umarł tylko za niektórych? Bo Biblia (i nauka Kościoła) mówią, że wielu trafi do piekła.
J
ja
18 września 2011, 19:33
@ja Niestety wielu katolików myśli nadal o Niebie, jako o czymś na co trzeba sobie zapracować... A może wiesz jeszcze według jakich kryteriów będzie się odbywało zapowiedziane przez Jezusa oddzielenie owiec od kozłów? Czy może Jezus tylko tak straszył mówiąc, że przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem Bożej łaski jest życie wieczne w Chrystusie Jezusie naszym Panu. Powtórzę raz jeszcze. Żaden człowiek o własnych siłach nie dostanie się do Nieba. Nie ma ludzi bez grzechu i każdy z nas zasługuje na karę. Ktoś jednak poniósł już tą karę. Łaską Bożą jest to, że możemy się powołać przed Bogiem na zastępczą (za nas) śmierć Jego Syna. Tragedią wielu jest to, że tego zrobić nie potrafią lub nie chcą i trwają w uporze, że uświęcą się sami i staną na Sądzie Ostatecznym czyści dzięki swoim zasługom. Biblia (i nauka Kościoła) mówią, że to niemożliwe. Jeśli ktoś ma takie przekonanie, że może sobie zasłużyć na Niebo to niech mi wytłumaczy w jakim celu Jezus umarł na krzyżu?
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 19:22
Kumpel lumpa, komentarz "ja" jest w calosci prawidlowy i trafnie odnosi sie do Twojej wypowiedzi, poniewaz czlowiek nie jest w stanie bez pomocy Boga stac sie dobrym i uswiecac sie. Czy Bóg dając ludziom tablice z przykazaniami dopisał na dole drobnym maczkiem, że i tak nie będą w stanie ich przestrzegać?
G
Grace
18 września 2011, 19:11
 Kumpel lumpa, komentarz "ja" jest w calosci prawidlowy i trafnie odnosi sie do Twojej wypowiedzi, poniewaz czlowiek nie jest w stanie bez pomocy Boga stac sie dobrym i uswiecac sie.
R
rabin
18 września 2011, 18:36
Jezus wymaga rzeczy możliwych, ale tylko dzięki Jego pomocy, co oczywiście nie wyklucza, że ta pomoc jest już jakoś wpisana w nasze możliwości. Ta specjalna pomoc to sakramenty, Słowo Boże, wspólnota itd. Przecież ci pracownicy byli zdolni do pracy w winnicy. To nie były jakieś życiowe niedorajdy i sieroty. Ale nawet ta możliwość pracy jest darem od Boga. Po drugie, mnie się wydaje, że do świętości dochodzi się stopniowo, powoli, etapami. O tym też niektórzy zapominają, myślą, że tutaj chodzi o bezgrzeszność i jakąś boską doskonałość.
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 18:31
@ja Mamy być doskonali i święci. Jednak nie jesteśmy w stanie osiagnąć tego o własnych siłach, bez przyznania sie przed Bogiem do własnej bezsilności i powierzenia Mu steru naszego życia. Nie jesteśmy w stanie? Doprawdy? A Jezus wymaga od nas rzeczy niemozliwych? To dlaczego podziwiamy heroiczność cnót kanonizowanych świętych skoro to nie ich zasługa?
18 września 2011, 17:35
bartosz383 w takim razie Prawo zwyciężyło, a na łaskę wolności dzieci Bożych widocznie jestem zamknięty. W sumie dowiedziałem się że jestem kłamcą i nie ma we mnie prawdy, oraz że nie ma we mnie miłości, w sumie to już wiem od dawna, więc nic nowego nie odkryłem. ale mimo wszystko wolę to niż świadomie wystąpić przeciw prawu, może pewnego dnia zrozumiem, póki co to pozostanę dalej niewolnikiem w winnicy Pańskiej! Dziękuję za próbę wytłumaczenia. Miłej niedzieili Nie mów tak bo przecież na pewno w głębi serca w to nie wierzysz. Być może w zbyt ostry sposób przedstawiłem Ci swoje opinie na zadane pytania. Ale nie znam Ciebie bardziej, nie wiem jakiej pomocy oczekujesz. To co mówie jest moją opinią, moim stosunkiem do danej sytuacji i sposobem w jaki ja bym postąpił - a przynajmniej sposobem w jaki chciałbym postąpić. Choć nie ma ludzi doskonałych, jesteśmy zdolni do upadku i potknięć ale mamy pracować by się nie potykać - a praca jest trudna bo w upale i żarze. Cytat z listu św. Jana nie odnosił się do Ciebie lecz do ludzi, którzy mimo tego, że wierzą, mimo tego, że uważają się za żyjących w Chrystusie to cały czas grzeszą i świadomie ten grzech wybierają. Nie załamuj się (kurczę naprawdę chciałbym Ci jakoś pomóc ale co więcej mogę powiedzieć) ? Szukaj ukojenia w Słowie Bożym i w Eucharystii bo tam jest prawdziwa wolność. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę spokojnego wieczoru :)
J
Janina
18 września 2011, 16:00
Może ktoś mi sensownie bez religijnego żargonu i bez jakiś abstrakcyjnych formuł teologicznych wytłumaczyć co w tym jest złego? i czemu to jets grzech śmiertelny? Michaił, jesteś mocny, współżycie przedślubne nic ci nie zrobi, masz gotowość wziąć ślub ze swoją dziewczyną. Nie robisz jej swoim współżyciem z nią żadnej krzywdy, bo się przecie z nią ozenisz, będziesz jej wierny, ona tobie. Wasze dzieci wychowają się w przykładnej rodzinie. Miałam zwyczaj przechodzić przez tory kolejowe,, konkretnie wiaduktem, pomimo zabraniającego napisu. Jak mnie złapie policjant - zapłacę. Nic mi nie grozi, że tak tamtędy kursuję. Dobrze sprawdzam sytuację, upewniam się, czy na horyzoncie nie pojawia się parowóz. Takie moje myślenie jest i postępowanie. Aż... raz spoglądam z góry i widzę wlepioną we mnie nastoletnią buzię, śmiejącą się na myśl jaki to wspaniały mu podsunęłam pomysł: zamiast okrążać stację pójdzie się na skróty. Wiaduktem. Po chwili dociera do mnie wątpliwość: a młode chłopię może nie zawsze trzeźwe? Wszak tyle widzę ze swego okna piwkującej młodzieży, tyle znajduję w najbliższym otoczeniu strzykawek, puszek po kleju. Takiemu komuś będącemu po zażyciu nie tak łatwo zauważyć nadjężdżający pociąg. A wtedy? Zrezygnowałam ze swoich rajdów wiaduktem. Co zas się tyczy współżycia przedmałżeńskiego to ci powiem: jesteśmy stworzeniami emocjonalnymi, uczuciowymi. W tych rejonach zrobić wyrwę potrafi każdy. Matka dzieciom, zona (wierna) mężowi a wiem, że nad seksem nie umiałabym panować, gdyby co do czego przyszło. Tak, że lepiej nie wdawać się sytuacje podbramkowe.
R
rabin
18 września 2011, 15:57
do kumpla lumpa, Super - to już nie musimy być doskonali jako nasz Ojciec? Można wrzucić na luz? A gdzie to jest napisane? Doczytaj tekst do końca i nie wyciągaj pochopnych wniosków. Sęk w tym, że mamy dążyć do doskonałości. Pytanie tylko jak? O tym jest ten tekst
B
Bartosz
18 września 2011, 13:18
w takim razie Prawo zwyciężyło, a na łaskę wolności dzieci Bożych widocznie jestem zamknięty. W sumie dowiedziałem się że jestem kłamcą i nie ma we mnie prawdy, oraz że nie ma we mnie miłości, w sumie to już wiem od dawna, więc nic nowego nie odkryłem. ale mimo wszystko wolę to niż świadomie wystąpić przeciw prawu, może pewnego dnia zrozumiem, póki co to pozostanę dalej niewolnikiem w winnicy Pańskiej! Dziękuję za próbę wytłumaczenia. Miłej niedzieili
18 września 2011, 12:44
poniższy komenatrz dodałem nie widząc Twojego ostatniego. Czyli jest to poświęcenie samo w sobie... hmm... pierwsza odpowiedź, która ma jakiś sens, dobra to jestem wstanie przyjąć, czyli czujesz coś innego, nie do końca to rozumiesz, ale zapierasz się siebie, działasz przeciw sobie i poświęcasz dla Boga, w głębi serca, pragnąc czego innego, póki człowiek trwa w pocieszeniu to w sumie nawet jets łatwe, lecz później przychodzi strapienie i sobie myślisz: "naprawdę czuję jeszcze fascynację grzechem, że w nim jednak jest coś interesującego. Żałuję, że nie grzeszyłem. Przestrzegam przykazań, ponieważ boję się Boga, ale Go nie kocham.", na dodatek ( czego zabrakło w tym artykule), pojawia się myślenie" a może gdybym doświadczył tego grzechu, dopiero wtedy zrozumiałbym co jest w nim niszczącego i wtedy tak jak tamci (później nawróceni i doświadczeni) wiedziałbym czego się wyrzekam, a tak to nie wiem z cyzm igram tymbardziej, że nie widzę w tym nic niszczącego, ale czemu robię krzywdę jej i sobie skoro ona także tego chce? Jak ta krzywda się przejawia? w skrajności mówiąc: czemu dzień przed ślubem robię jej krzywdę a dzień po ślubie jest to wyraz pełnej miłości małżeńśkiej? Postaraj się jeszcze raz wsłuchać w dzisiejszą Ewangelię o robotnikach w winnicy. Spróbuj odnaleźć tam siebie. Czy przypadkiem nie jesteś już jednym z owych robotników, który został najęty ? Bo chyba właśnie tak jest. Wielu z nas znajduje się często w chwili zwątpienia i słabości aby jeszcze popełnić jakiś grzech, z którym szczególnie usilnie walczymy. Ale to jest właśnie ta trudna praca w spiekociei upale. Praca, którą mamy wykonać do końca i nie zachwiać się by nie być ostatnimi. Bardzo dużo jest przykładów ostrzeżenia przed grzechem w momencie gdy już wiemy jak mamy postępować, co mówi nam nasze serce: Kto mówi: "Znam Go", a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą  i nie ma w nim prawdy. (1J 2, 4)
B
Bartosz
18 września 2011, 11:59
poniższy komenatrz dodałem nie widząc Twojego ostatniego. Czyli jest to poświęcenie samo w sobie... hmm... pierwsza odpowiedź, która ma jakiś sens, dobra to jestem wstanie przyjąć, czyli czujesz coś innego, nie do końca to rozumiesz, ale zapierasz się siebie, działasz przeciw sobie i poświęcasz dla Boga, w głębi serca, pragnąc czego innego, póki człowiek trwa w pocieszeniu to w sumie nawet jets łatwe, lecz później przychodzi strapienie i sobie myślisz: "naprawdę czuję jeszcze fascynację grzechem, że w nim jednak jest coś interesującego. Żałuję, że nie grzeszyłem. Przestrzegam przykazań, ponieważ boję się Boga, ale Go nie kocham.", na dodatek ( czego zabrakło w tym artykule), pojawia się myślenie" a może gdybym doświadczył tego grzechu, dopiero wtedy zrozumiałbym co jest w nim niszczącego i wtedy tak jak tamci (później nawróceni i doświadczeni) wiedziałbym czego się wyrzekam, a tak to nie wiem z cyzm igram tymbardziej, że nie widzę w tym nic niszczącego, ale czemu robię krzywdę jej i sobie skoro ona także tego chce? Jak ta krzywda się przejawia? w skrajności mówiąc: czemu dzień przed ślubem robię jej krzywdę a dzień po ślubie jest to wyraz pełnej miłości małżeńśkiej? 
V
veritas
18 września 2011, 11:43
@ja Niestety wielu katolików myśli nadal o Niebie, jako o czymś na co trzeba sobie zapracować... A może wiesz jeszcze według jakich kryteriów będzie się odbywało zapowiedziane  przez Jezusa oddzielenie owiec od kozłów? Czy może Jezus tylko tak straszył mówiąc, że przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania.
B
Bartosz
18 września 2011, 11:36
To o czym mówisz to jest indoktrynacja a nie wolność. Bóg nas stworzył rozumnymi abyśmy pojęli tą Dobrą Nowinę, a to co Ty mówisz jest ślepą wiarą, zło jest złem bo tak i już! a wiara napewno na tym nie polega. Zastanawiają mnie słowa Świętego Pawła. "22 A swoje własne przekonanie zachowaj dla siebie przed Bogiem. Szczęśliwy ten, kto w postanowieniach siebie samego nie potępia. 23 Kto bowiem spożywa pokarmy, mając przy tym wątpliwości, ten potępia samego siebie, bo nie postępuje zgodnie z przekonaniem. Wszystko bowiem, co się czyni niezgodnie z przekonaniem, jest grzechem." Już wolę walczyć z Bogiem o prawdę o świecie niż zgrywać świętoszka. Bóg mówi poprzez nasze sumienie i z niego się spowiadamy a nie z doktryny. Doktryna to tylko narzędzie opisujące Boga ale samo w sobie Bogiem nie jest. Gdzie jets granica między posłuszeństwem Kościołowi a wolnością sumienia? Wracając do Michaila, proszę oświeć mnie czym jest miłość, i czemu jedno z drugim nie może iśc w parze? Tacy z was mędrcy a nikt nie powiedział nic konkretnego!
18 września 2011, 11:23
Ameryka, wiaodmo, że miłość to nie tylko współżycie, ale jest jego małą częścią, tymbardziej, że jedno z drugim wcale nie musi się przekreślać, co więcej może iśc w parze. poświęcenie, cierpliwość wzajemna, znoszenie wszelkich trudności. Nie mówię o jakimś wyuzdanym pożądaniu. Nie odpowiedziałeś mi na moje główne pytanie. Co jest w tym złego? ponoć grzech niszczy człowieka. Jakie konsekwencje/ skutki niesie ze sobą ten grzech? Konkretnie. a jeżeli już mam się tego wyrzec to jaki to ma sens? chyba nie sztuka dla sztuki. Jest to grzech nieczystości przeciwko szóstemu przykazaniu. Przecież sam chyba dobrze to wiesz. Jaki to ma sens pytasz ? Ano taki, że poświęcasz się, swój popęd i namiętność dla Pana Boga. To tak samo jakbyś zapytał jaki sens ma celibat, pomimo tego, że rozważamy kompletnie odmienne przypadki. Wykorzystaj teraz czas na głębsze poznanie swojej ukochanej. Na budowaniu więzi duchowych i emocjonalnych.  Powinieneś był do tego dotrzeć sam. Albo nawet powiedzieć: nie chcę zrobić ani swojej wybrance ani sobie krzywdy. Sam przecież wspomniałeś, że ciało jest świątynią Ducha Świętego. 
J
ja
18 września 2011, 11:12
Znam argumenty Kościoła na temat tego grzechu ( współżycia przedmałżeńskiego z swoją dziewczyną), ale wewnętrznie mnie one nie przekonują Jesteś powołany do życia w małżeństwie. Wg słów Jezusa tylko dla małżeństwa zarezerwowane jest współżycie seksualne. Nie wymagaj, by Bóg tłumaczył się przed Tobą dlaczego tak właśnie wymyślił. Współczesny świat narzuca swoje wzorce, które chrześcijanie powinni odrzucać a nie zastanawiać się, czy aby Pan Bóg sie nie pomylił.
J
ja
18 września 2011, 10:59
jeśli nasza rola polegać ma na wspinaniu się na palcach, by jakoś jednak dosięgnąć ideałów, nie dziwię się, że chrześcijaństwo zaczyna niektórych nużyć i staje się nieatrakcyjne, podobne do kuli u nogi Super - to już nie musimy być doskonali jako nasz Ojciec? Można wrzucić na luz? Mamy być doskonali i święci. Jednak nie jesteśmy w stanie osiagnąć tego o własnych siłach, bez przyznania sie przed Bogiem do własnej bezsilności i powierzenia Mu steru naszego życia. O tym jest ten artykuł a nie o "róbta co chceta" jak zdajesz sie sugerowac.
B
Bartosz
18 września 2011, 10:51
Ameryka, wiaodmo, że miłość to nie tylko współżycie, ale jest jego małą częścią, tymbardziej, że jedno z drugim wcale nie musi się przekreślać, co więcej może iśc w parze. poświęcenie, cierpliwość wzajemna, znoszenie wszelkich trudności. Nie mówię o jakimś wyuzdanym pożądaniu. Nie odpowiedziałeś mi na moje główne pytanie. Co jest w tym złego? ponoć grzech niszczy człowieka. Jakie konsekwencje/ skutki niesie ze sobą ten grzech? Konkretnie. a jeżeli już mam się tego wyrzec to jaki to ma sens? chyba nie sztuka dla sztuki.  
18 września 2011, 10:40
Może ktoś mi sensownie bez religijnego żargonu i bez jakiś abstrakcyjnych formuł teologicznych wytłumaczyć co w tym jest złego? i czemu to jets grzech śmiertelny?  Bo miłość to nie tylko współżycie ale poświęcenie się sobie wzajemnie, cierpliwość i wytrwałość, znoszenie wszelkich trudności i wyrzeczeń. Sam musisz zastanowić się czym jest naprawdę, i ile jest warta Twoja miłość. Bez żargonu wedle życzenia :)
18 września 2011, 10:35
Zapraszam także na mojego bloga: http://refleksja-slowa.blogspot.com/  :)
18 września 2011, 10:32
Bardzo dobra interpretacja i piękny tekst. Pracą w winnicy dla nas musi być codzienne życie przykazaniami, modlitwa ale także głoszenie Chrystusa innym ludziom by oni poznawali Jego dobroć i miłość.  Wszystkich czeka jednakowa zapłata - królestwo Boże. Tutaj jest jednak ostrzeżenie: czy i my sami nie patrzymy złym okiem na to, że Bóg jest dobry ? Czy nie rodzi się w nas zazdrość ?  Aby nasza odpowiedź była przecząca sami powinniśmy starać się okazywać dobroć i miłosierdzie bliźnim, prowadzić ich do Chrystusa, pokazywać, że to jest jedyna Droga. Tylko będąc miłosiernymi zrozumiemy i dostrzeżemy wielkość dobroci i miłości Boga do każdego.  Nie chodzi tutaj o to by sobie na życie wieczne zapracowywać. Pan Bóg powołuje ludzi w różnych etapach życia. Jednych już od dzieciństwa, drugich na starość. Ci, którzy zostają powołani winni służyć Panu i pracować nad powołaniami innych modlitwą, przykładem czy dobrym słowem. Tak aby będąc pierwszymi nie stali się ostatnimi. Tak aby nie upadli ale zawsze trwali w Panu Bogu.
KL
kumpel lumpa
18 września 2011, 10:32
jeśli nasza rola polegać ma na wspinaniu się na palcach, by jakoś jednak dosięgnąć ideałów, nie dziwię się, że chrześcijaństwo zaczyna niektórych nużyć i staje się nieatrakcyjne, podobne do kuli u nogi Super - to już nie musimy być doskonali jako nasz Ojciec? Można wrzucić na luz?
B
Bartosz
18 września 2011, 10:30
Piszę, jeszcze raz, bo mi gdzieś zniknął mój komenatrz. Mam następujące pytanie: Jak wyzbyć się fascynacji grzechem? Znam argumenty Kościoła na temat tego grzechu ( współżycia przedmałżeńskiego z swoją dziewczyną), ale wewnętrznie mnie one nie przekonują i takim sposbem stałem się cudzoziemcem, niewolnikiem w Królestwie Niebieskim. Nie widzę żebym czynił zło sobie ani drugiej osobie no ewentualnie Duchowi Świętemu, w końcu nasze ciała nie należą do nas tylko są Jego świątynią. ale z drugiej sotrny jestem niewolnikiem, ponieważ nie chcę żyć w grzechu ciężkim, to byłoby zbyt świaodme, swego rodzju " nie będę służył" suma sumarum i tak wolę być niewolnikiem niż jawnie żyć ze siadomością potępienia grzechem ciężkim, z drugiej strony bardziej mnie blokuje doktryna Kościoła niż sam Bóg a ponoć jest to religia wolności wewnętrznej! Może ktoś mi sensownie bez religijnego żargonu i bez jakiś abstrakcyjnych formuł teologicznych wytłumaczyć co w tym jest złego? i czemu to jets grzech śmiertelny?
J
ja
18 września 2011, 10:04
 Dobry artykuł. Piękne przybliżenie roli Łaski w naszym zbawieniu. Dziękuję ojcze Dariuszu. Niestety wielu katolików myśli nadal o Niebie, jako o czymś na co trzeba sobie zapracować...