Nasze nieświęte rodziny
Temat Świętej Rodziny pojawia się w okresie Bożego Narodzenia w sposób bardzo naturalny nie tylko za sprawą obchodzonego dziś w liturgii święta. Dziecko, choć jest oczekiwanym Mesjaszem, nie było od razu samodzielne. I choć Jego przyjściu na świat towarzyszyły pewne znaki (pewnie dużo mniej widowiskowe niż niekiedy sami to przedstawiamy lub sobie wyobrażamy, bo przecież cały świat nie padł od razu u Jego stóp), to samo potrzebuje jeszcze czasu, by czynić znaki wśród ludu, obwieszczając w ten sposób bliskość Królestwa. Dziecię Jezus potrzebuje rodziny jako środowiska, w którym będzie „rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością (…)” (Łk 2,40).
Kiedy mówi się, że rodzina Jezusa, Maryi i Józefa jest święta, to może to rodzić pewien dystans. Nie nazywamy jej jednak świętą po to, żeby pokazać, że była to rodzina lepsza od naszych, ale żeby uwypuklić w niej obecność Świętego, który stał się człowiekiem. Święta Rodzina nie powinna być dla nas jedynie obrazkiem do podziwiania – ikoną, którą trzyma się w domu, z tęsknotą spoglądając na nią i zazdroszcząc tego, że mieli łatwiej niż my, bo przecież mieli Jezusa – ale inspiracją i bardzo ważnym znakiem, że Bóg jest niesamowicie bliski. Aż trudno to opisać, jak bardzo. Wcielił się i narodził w ludzkiej rodzinie. To nie Mowgli wychowany w stadzie wilków ani Tarzan, którego przygarnęły goryle. Obaj ci bohaterowie żyli razem ze swoimi „rodzinami”, ale pozostali ludźmi, choć nauczyli się zwierzęcych zachowań i zwyczajów. Tymczasem Bóg w Jezusie stał się naprawdę jednym z nas. Święty, ale już nieoddzielony od tego co nieświęte.
W scenie ofiarowania Jezusa w świątyni widzimy Boga, który zadziwia, a zarazem jest bardzo bliski, bo spoczywa w ramionach Maryi i Józefa, którzy słyszą z ust Symeona uwielbienie: „«Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, które przygotowałeś wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela». A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (Łk 2,29-33). Zachowują to wszystko w sercach, myślą o tym niejeden raz, a zarazem tulą z miłością Dziecię do swoich piersi.
Patrząc na Rodzinę z Nazaretu, mamy ujrzeć Boga, który nie jest oderwany od rzeczywistości, lecz w niej zanurzony. Przeniknięty jest nią Ten, który przenika wszystko. Żyje w rodzinie. To człowiek chce czasami Boga od znanej sobie rzeczywistości oddzielić, bo uznanie tak bliskiej Jego obecności musi wpłynąć na codzienne funkcjonowanie. Więc lepiej, żeby pozostał starcem na chmurze, gdzieś wysoko, gdzieś daleko, gdzieś poza zasięgiem wzroku – święty i niedosięgalny. Nasze rodziny, czyli coś, co jest dla nas podstawowego i pierwszego – w tym jest miejsce dla Boga. Im bardziej nieświęte, tym bardziej potrzebujące Go.
To może być dla wielu bardzo trudny i bolesny temat, ale nie ma rodziny, w której nie mógłby zamieszkać Bóg. Żadną nie gardzi, żadnej nie skreśla. Nawet gdyby jej historia była zupełnie pogmatwana i wydawała się nie do odplątania. Im bardziej Boga w tym wszystkim brak, tym bardziej On jest gotów tam właśnie przyjść na świat. Nawet jeśli wydaje się to nam niemożliwe i zupełnie „odjechane”. „Przeto z człowieka jednego, i to już niemal obumarłego, powstało potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie, jak niezliczone ziarnka piasku na wybrzeżu morza” (Hbr 11,12). „Sara stała się brzemienną i urodziła sędziwemu Abrahamowi syna w tym właśnie czasie, jaki Bóg wyznaczył” (Rdz 21,2). Bo Słowo, które przyjmuje w Jezusie ludzkie ciało, nie jest wyrafinowane, nie jest trudne i niezrozumiałe, ale proste tak bardzo, że aż trudno uwierzyć w prawdziwość Jego bóstwa.
Dzieciństwo Jezusa to temat, który w Ewangeliach nie zajmuje zbyt wiele miejsca, to nie są obszerne teksty, a nawet znajdujemy w nich ogromną wyrwę. Nie dowiemy się z nich, co działo się z Jezusem przez te lata, kiedy mieszkał w Nazarecie jako dziecko i młodzieniec. Kilkadziesiąt lat życia Jezusa gdzieś „wyparowało”! W pierwszych wiekach chrześcijaństwa próbowano tę dziurę w życiorysie Jezusa w jakiś sposób załatać. I tak powstały apokryfy. Jak żył? Czym się zajmował? Co się z Nim działo? No bo przecież „coś” musiało się dziać. Czy aby na pewno?
W apokryfach znajdziemy więc opisy narodzin Zbawiciela, w których to, co znamy z czterech kanonicznych Ewangelii, zostało „troszkę” ubarwione, a przez to robi się bardziej widowiskowo i cudownie. Natomiast samo dzieciństwo Jezusa jest w apokryfach przedstawione dość specyficznie. Młody Mesjasz jest zdolny czynić cuda, wykazuje nadnaturalne zdolności, które niekiedy wykorzystuje w sposób niekoniecznie „przyjemny” dla innych osób. Można odnieść wrażenie, że Jezus jest z jednej strony pełnym mocy Synem Bożym, ale z drugiej strony – dość paskudnym i rozkapryszonym dzieckiem, które na pokaz czyni okrutne cuda.
Choć apokryfy mogą wzbudzać nasze zainteresowanie, pewnie głównie przez to, że obraz Jezusa, jaki przedstawiają, odbiega znacząco od tego, do czego przywykliśmy, czytając kanoniczne Ewangelie, to niech pozostaną dla nas jedynie ciekawostką, a nie – jak same do tego pretendują – uzupełnieniem ewangelicznych luk w życiorysie Chrystusa. Apokryfy nie są tekstami natchnionymi i nigdy nie zostaną za takie uznane, punktem odniesienia pozostają więc Ewangelie. A one wymownie milczą o znacznej części życia Jezusa. I to nie przypadek, lecz bardzo ważne przesłanie: Bóg, który w Chrystusie przyjął ludzką naturę, nie przyszedł po to, żeby zadziwić i pogłębić dystans między stworzeniem a Stwórcą, lecz by ukazać Jego bliskość w codzienności zwykłego życia, które dzięki Wcieleniu jest dla nas najbardziej podstawową drogą ku Niebu.
Oddajmy na koniec głos Katechizmowi Kościoła Katolickiego: „Przez większą część swego życia Jezus dzielił sytuację ogromnej większości ludzi: było to codzienne życie bez widocznej wielkości, życie z pracy rąk, żydowskie życie religijne poddane Prawu Bożemu, życie we wspólnocie. O całym tym okresie zostało nam objawione, że Jezus był «poddany» swoim rodzicom oraz że «czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi» (Łk 2, 51-52). (…) Posłuszeństwo Chrystusa w codzienności życia ukrytego zapoczątkowało już dzieło naprawy tego, co zniszczyło nieposłuszeństwo Adama. Życie ukryte w Nazarecie pozwala każdemu człowiekowi jednoczyć się z Chrystusem na najbardziej zwyczajnych drogach życia” (zob. KKK 531-533)”. Dodajmy: na tych najbardziej nieświętych drogach życia.
Skomentuj artykuł