(fot. shutterstock.com)

Jednym z celów działania Jezusa jest to, abyśmy nauczyli się płynnie przechodzić od tego, co zewnętrzne do tego, co wewnętrzne. I przestali w sposób radykalny oddzielać ciało od ducha.

"A zmarły usiadł i zaczął mówić. I oddał go jego matce" (Łk 7, 15)

Zewnętrzne podejście do rzeczywistości oderwane od jej wewnętrznego, niewidzialnego wymiaru może być bardzo zgubne. Nasza uwaga skupia się wówczas na tym, co uchwytne zmysłami: na liczbach, na dokumentach, na dokładnym przestrzeganiu praw i przepisów. Oczywiście, my ludzie, będący także ciałem, musimy jakoś mierzyć materialnie efekty. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje jednak, że to nie wystarczy. Musimy docierać do głębszej warstwy życia.

DEON.PL POLECA

Są przynajmniej dwie rzeczy, które uderzają w tym cudzie Jezusa. Pierwsza, że nikt Go nie prosi z wiarą o wskrzeszenie chłopaka. Chrystus sam wychodzi z inicjatywą. W Ewangelii według św. Łukasza tuż przed młodzieńcem z Nain uzdrowiony został sługa setnika, ale na wyraźną prośbę rzymskiego oficera.

Po drugie, na pierwszy rzut oka wydaje się, że główną intencją Jezusa jest przywrócenie młodego człowieka do życia ziemskiego. Tymczasem tak naprawdę chodzi o kobietę - matkę i wdowę. Św. Łukasz pisze, że Pan nie ulitował się nad umarłym, ale "nad nią" (Łk 7, 13). To matka, a nie jej syn, jest głównym beneficjentem cudu. Można przypuszczać, że dla młodego człowieka powrót do tego świata to żadna atrakcja, skoro już był w niebie... Jednak to Bóg zdecydował jako Pan życia i śmierci, że umarłemu podarowano drugie życie na ziemi dla dobra jego matki. W pewnym sensie Jezus chciał pokazać, że śmierć biologiczna sama w sobie nie jest wielkim dramatem dla tego, kto umiera. Istnieje gorsza śmierć.

Św. Augustyn pisze, że "większą sprawą jest wskrzesić to, co będzie żyło na zawsze, niż wskrzesić to, co ponownie umrze". W oczach Bożych duchowe wskrzeszenie człowieka do życia ma większą wartość niż przywrócenie kogoś do życia ziemskiego. Większym dramatem jest śmierć duchowa niż śmierć biologiczna. Ta pierwsza polega na całkowitym zaburzeniu bądź zerwaniu relacji z Bogiem, z drugim człowiekiem, a także z sobą samym. Jest izolacją, radykalną samotnością, skupieniem wyłącznie na sobie. Śmierć duchowa rozrywa też harmonię między ciałem a duchem w człowieku, który, jednego chce, a co innego robi. Targa nim wewnętrzne rozdarcie. Dlatego często nie dostrzega wewnętrznej strony rzeczy. Człowiek duchowo umarły staje się też niewolnikiem popędów, rozmaitych grzechów cielesnych, nie panuje nad swoimi pierwszymi odruchami, miotany gwałtownymi uczuciami.

Widząc płaczącą kobietę, Jezus ulitował się. Chodzi tutaj o współczucie, a ściślej o "poruszenie wnętrzności". Łukasz używa greckiego słowa "splagchnizomai" - "poruszyć wnętrzności", "wzruszyć się" . Później pojawia się ono, gdy ojciec z przypowieści dostrzegł powracającego syna marnotrawnego i "wzruszył się głęboko" (Łk 15, 20). Podobnie, Samarytanin, zauważając półumarłego człowieka pobitego przez zbójców (Łk 10, 33). Starożytni sytuowali uczucia w różnych organach wewnętrznych. Na przykład, siedliskiem lęku i niepokoju miał być żołądek. Cóż, do dzisiaj czujemy ścisk w brzuchu, gdy się boimy. Właśnie do tych wyobrażeń nawiązuje greckie słowo, którego św. Łukasz często używa w odniesieniu do miłosierdzia. "Splagchna" to wnętrzności, jelita.

Może te obrazy wydają się nam dzisiaj prymitywne, ale w gruncie rzeczy odsłaniają one prawdę ponadczasową: najważniejsze ludzkie uczucia, zwłaszcza współczucie, miłość, lęk czy gniew, wypływają z wnętrza człowieka. Wprawdzie najpierw musimy doświadczyć czegoś przez zmysły, czyli zobaczyć, dotknąć, powąchać, ale później następuje poruszenie wewnętrzne. Do dzisiaj skłonni jesteśmy obwiniać zwłaszcza za uczucia nieprzyjemne nie siebie, ale tych, którzy je, naszym zdaniem, prowokują, jakby od nas nic nie zależało, jakbyśmy reagowali na otaczający świat jak zaprogramowane maszyny: "To przez niego się zdenerwowałem". Ewangelia objawia, że nasze uczucia mają podwójne źródło: zewnętrzne i wewnętrzne. I nie można tych źródeł traktować jak dwóch światów stojących w opozycji do siebie.

"Poruszenie wnętrzności" oznacza również, że samo miłosierdzie nie rodzi się na skutek naskórkowego przeżycia, lecz we wnętrzu człowieka. Jezus ulitował się na widok wdowy. Ale w tym "widoku" kryje się coś więcej. Chrystus wzruszył się, ponieważ zobaczył i zrozumiał jej opłakaną sytuację. Przewidział, co może się stać z kobietą w niedalekiej przyszłości. W czasach Jezusa, oprócz tego, że zawsze śmierć dziecka (jedynego lub jednego z wielu) była dla matki bolesna, przed samotną wdową pojawiło się widmo powolnej śmierci, walki o przetrwanie, często żebraniny i całkowitej marginalizacji. Nie było wtedy ZUSu, MOPSu, ani Urzędu Pracy.

Dlatego na samym końcu opowieści o wskrzeszeniu św. Łukasz dopisuje, że Jezus "oddał syna jego matce" (Łk 7, 15) Później nastąpi podobny cud, gdy Chrystus uwolni jedynego syna mężczyzny od złego ducha. (Por. Łk 9, 37-43),). Tam również czytamy, że Jezus "oddał syna ojcu" (Łk 9, 42). Greckie słowo "didomai", które się tutaj pojawia, oznacza "dać coś", "podarować jako prezent". Powierzenie uzdrowionych dzieci rodzicom odsłania głębszą prawdę, że ludzie są sobie nawzajem podarowani. Śmierć biologiczna przerywa te więzi jedynie chwilowo, ale nie niszczy ich definitywnie. Relacje, podobnie jak miłość, przetrwają.

Miłosierdzie to coś więcej niż uczucie. To również zrozumienie, postawienie się w sytuacji drugiego i konkretny czyn. Nie zapominajmy, że Jezus też był jedynym synem Maryi. Kiedy umierał na krzyżu, okazał miłosierdzie także … swojej Matce - wdowie. Cierpiał, ale nie myślał o sobie, lecz o własnej Matce. Oddał Ją pod opiekę umiłowanego ucznia. To nie Matka wzięła ucznia pod swój dach, ale "uczeń wziął ją do siebie" (J 19, 27). Teraz jest Matką Miłosierdzia nie tylko dlatego, że nosiła pod sercem samo Miłosierdzie, ale że i ona doświadczyła miłosierdzia. Kto wie, czy w tłumie ludzi idących za Jezusem pod Nain nie było również Jego Matki? Przeszyta mieczem boleści na Golgocie, będzie płakać nad śmiercią Syna. Czy Jezus, wskrzeszając młodzieńca, nie wzmacnia nadziei we własnej Matce, zanim zostanie przybity do krzyża?

Podczas przetaczającej się z gwałtownymi emocjami dyskusji o uchodźcach, których w Polsce jeszcze nie ma, często brakuje właśnie tego elementu: wczucia się i zrozumienia ich dramatycznej sytuacji. Raczej ostrze debaty skierowane jest ku temu, jak ci przybysze zagrożą nam i jakie szkody przyniosą, zwłaszcza że przed oczami mamy widok terrorystów i zawiedzionych muzułmanów.

Gdyby Jezus nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć, jak wygląda los bezdzietnej wdowy w Jego czasach, może by tylko pocieszył kobietę z Nain. I poszedł sobie dalej. Mógłby jeszcze oburzyć się na niesprawiedliwy system społeczny, na rządy Heroda i Rzymian, którzy powinni zabezpieczyć byt wdowom. Nie wybrał tej opcji. Sam wziął sprawę w swoje ręce. Zrobił, co mógł. Nie zapewnił Matce cudownego pokarmu i dachu z nieba, ale powierzył ją swojemu uczniowi. I to w sytuacji, gdy sam został pozbawiony wszystkiego.

To wskrzeszenie dowodzi również, że Bóg nie jest obojętny na cierpienie ludzi, zwłaszcza ubogich. Patrząc czysto zewnętrznie na świat, czyli wyłącznie na cierpienie i braki, trudno czasem uwierzyć, że Bóg nam współczuje, ponieważ nie uwalnia całego świata od zła. Skoro współczuje, to dlaczego zło nadal nas nęka?

Jednak już Orygenes uważał, wbrew powszechnie obowiązującym wówczas filozoficznym wyobrażeniom, że Bóg patrząc na to, co się dzieje na ziemi, sam przejął się do głębi losem człowieka. I dlatego stał się jednym z nas. Argumentuje, że jeśli człowiek pomaga drugiemu w potrzebie, musi mieć miłosierdzie w sercu, czyli współczucie i miękkie, a nie zatwardziałe serce. I dodaje, że podobnie możemy myśleć o Zbawicielu, który "litując się nad rodzajem ludzkim zstąpił na ziemię, a doznał naszych wzruszeń, zanim poniósł mękę na krzyżu i zechciał przyjąć ciało. Gdyby bowiem się nie wzruszył, nie wkroczyłby w ludzkie życie. Najpierw doznał wzruszenia, a potem zstąpił i pozwolił się ujrzeć. Czym jest owo wzruszenie, którego doznał z naszego powodu? Jest to wzruszenie miłości. (...) Sam Ojciec również doznaje wzruszeń. Jeśli ludzie Go proszą, lituje się i ubolewa, doznaje pewnego uczucia miłości i stawia się w sytuacji, w której nie mógł się znaleźć ze względu na wielkość swej natury, i ze względu na nas nosi ludzkie wzruszenia" (Homilia o księdze Ezechiela, 6, 6).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie płacz
Komentarze (3)
5 czerwca 2016, 23:26
"Jednym z celów działania Jezusa jest to, abyśmy nauczyli się płynnie przechodzić od tego, co zewnętrzne do tego, co wewnętrzne. I przestali w sposób radykalny oddzielać ciało od ducha." Ktoś sobie pochlebia i wie co jest celem Jezusa. 
K
Karol
6 czerwca 2016, 07:07
a sio, idż być trollem na fronde, niezależna albo wyborczą.
6 czerwca 2016, 15:23
Zwracam jedynie uwagę, że podobno człowiek nie może poznać woli Boga .... wskazuję niekonsekwencję wierzących  z ich własną wiarą.