O zasłudze i odpłacie w Kościele

(fot. unsplash.com)

Dopóki nie przekroczymy mentalności zasługiwania według ludzkich miar, trucizna pretensji, żalu i niedocenienia będzie stale osłabiać relację między nami a Bogiem.

"Myśleli, że więcej dostaną" (Mt 20, 10).

"Cieszę się, że niedługo pójdę do nieba. Ale kiedy myślę o słowach Bożych: "Zapłata moja jest ze mną, abym oddał każdemu według uczynków jego" mówię sobie, że ze mną Pan Bóg będzie miał kłopot. Nie mam żadnych uczynków. Nie może mi więc oddać według moich uczynków. W takim razie odda mi według swoich własnych uczynków" (Św. Teresa z Lisieux).

DEON.PL POLECA

Zgodnie z zapatrywaniem tych osób w Kościele, które "myślą, że więcej dostaną", św. Teresę należałoby oskarżyć o herezję i przynajmniej zamknąć w więzieniu. Parę dni przed śmiercią wyznała bowiem swojej siostrze, że idzie do nieba z pustymi rękami i nie ma żadnych zasług. Te uczynki, o których pisze, to podszyte jansenizmem praktyki pobożne: posty, umartwienia, przebłagania Bożej sprawiedliwości i wielkie dzieła, do których Teresa nie czuła się na siłach. Liczyła więc na uczynki Pana. Zuchwała ufność. Toż to obraza boska. Można by tę karmetlitankę uznać za najbardziej leniwą i niepoprawną ze wszystkich świętych, skoro nie przedstawiła ani Matce Bożej, ani Panu Jezusowi "pełnych naręczy dobrych uczynków". No i właśnie z tego powodu Teresa w żadnym wypadku nie może być wzorem do naśladowania, zwłaszcza dla dzieci przygotowywanych do Pierwszej Komunii Świętej czy do Bożego Narodzenia.

Ale po tym wstępie zajrzyjmy do Ewangelii. Co w przypowieści o robotnikach w winnicy stało się kością niezgody? To, że jedni się napracowali i spodziewali się więcej, a drudzy w ciągu godziny niewiele zdziałali, może zdążyli poszwendać się z kąta w kąt, i dostali tę samą zapłatę. To ci dopiero dziejowa niesprawiedliwość. Myśleli, że więcej dostaną. Ale właściwie dlaczego? Przecież umówili się z pracodawcą o denara. Nikt ich nie skrzywdził.

A jednak mieli żal. Nie tylko starszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym żądał, aby ojciec w szczególny sposób wynagrodził mu ciężką i wierną pracę na polu. Nie wystarczyło mu to, że ojciec dał także jemu część majątku, która na niego przypadała. Nadto syn mógł korzystać z "wszystkiego", co należało jeszcze do ojca. To za mało.

Syn domagał się jeszcze specjalnej premii, która według niego nie miała się sprowadzać do wypłacenia dodatkowej sumy, ale żeby ojciec dostrzegł jego starania. I, na przykład, zafundował mu koźlę na imprezę z przyjaciółmi. Ale nie chodziło o zwierzę. Ojciec powinien zdobyć się na gest, ucałować rączki, zauważyć. Ale tego nie zrobił. Poczucie niedocenienia i oburzenie wobec rzekomej obojętności ojca na zdobyte przez syna zasługi, przewiercało duszę potomka od środka. I strasznie go męczyło.

Gdy mowa o naszej "pracy w winnicy", czyli w Kościele, to na myśl nasuwa się właśnie znane katolickie słowo "zasługa". To paliwo napędzało życie moralne milionów chrześcijan. Zapewne do teologii trafiło z prawa rzymskiego, gdzie oznaczało, "należną zapłatę za dobre lub złe działanie". Wynikało ze sprawiedliwości odmierzanej linijką.

Kluczowy w definicji zasługi jest przymiotnik "należny". Zarobiłeś? Dostaniesz nagrodę. Nie zarobiłeś? Czeka cię kara. Dzisiaj Kościół wprawdzie nadal mówi o zasłudze, ale na szczęście odcina się od jej prawnego rozumienia: "W znaczeniu ściśle prawnym nie istnieje ze strony człowieka zasługa względem Boga" - zaznacza z mocą Katechizm Kościoła (2007). To znaczy, w królestwie Bożym nie istnieje coś takiego jak "należność" za to, że ktoś się urobił aż po łokcie albo wszystko spartaczył i teraz trzeba mu oddać według zasług.

A czy rodzice wystawiają dzieciom rachunek za to, co dla nich zrobili? Musiałoby tam być wiele pozycji: spłodzenie i zrodzenie - 200 tys zł, przewijanie - 500 tys zł, karmienie i usypianie - 500 tys, nieprzespane noce - 700 tys zł, szkoła i edukacja - 1 mln. Razem: kilkanaście milionów złotych od każdego dziecka. A jeśli nie dzieciom, to może powinni wystawić fakturę Bogu, już nie w pieniądzach, ale w życiu wiecznym? Termin płatności: trzy dni po śmierci.

Dlaczego tego nie robią, zakładając, że nie kierują się podobną logiką jak starszy syn? Bo kochają swoje dzieci. Miłości nie da się przeliczyć czy zamienić na jakiś ekwiwalent. A czy dzieci mogą w jakiś sposób "odrobić" to, co otrzymały od rodziców? Mogą im odpłacić jedynie wdzięcznością i pomocą, wedle możliwości, która nigdy nie będzie współmierna do tego, czego doświadczyli ze strony rodziców.

Zachowanie pana z winnicy budzi czasem nasz sprzeciw, ponieważ uważamy, że całe nasze życie jest formą należności, a nie darem.

Czytamy dalej w mądrym skarbie Kościoła, czyli w Katechizmie: "Zasługa człowieka u Boga w życiu chrześcijańskim wynika z tego, że Bóg w sposób dobrowolny postanowił włączyć w człowieka w dzieło swojej łaski. Ojcowskie działanie jest pierwsze dzięki Jego poruszeniu, wolne działanie człowieka jest wtórne jako jego współpraca, tak że zasługi dobrych uczynków powinny być przypisane najpierw łasce Bożej, a dopiero potem wiernemu" (2008).

Zasługa niewątpliwie istnieje, ale zawsze możliwa jest w obrębie wcześniej udzielonego daru. Żaden z robotników sam nie najął się do winnicy. Ani ci pierwsi, ani ci ostatni. Nawet jeśli musieli odstać cały dzień na rynku. Ale z samego stania to mogli co najwyżej paść na ziemię plackiem, a potem z niczym wrócić do domu. To pan ich szukał, znalazł i włączył do winnicy. Podobnie i chrześcijanie nie zarabiają na niebo, bo już w nim są, nie fizycznie, lecz duchowo. Zostali włączeni w dzieło Ojca, bo On tak chciał. A jeśli nie są jeszcze w niebie, to znaczy, że także Chrystus jest tylko jednym z wielu mądrych nauczycieli… Nikim więcej.

Dopóki nie przekroczymy mentalności zasługiwania według ludzkich miar, trucizna pretensji, żalu i niedocenienia będzie stale osłabiać relację między nami a Bogiem, a także samą wspólnotę Kościoła. Wtedy ludzi "starających się" zawsze będzie ogarniać smutek, a nawet gniew, gdy zobaczą, że ich wysiłki nie są nagradzane stosownie do "starań" i "pracy nad sobą", zwłaszcza w porównaniu z innymi, którzy się "nie starali".

To nie znaczy, że ludzka sprawiedliwość jest zła albo że nie należy pracować nad sobą. I sprawiedliwość jest dobra, i praca nad sobą też. Tyle że sprawiedliwość oparta na równości i zasłudze według własnych czynów lub ich braku to zaledwie pierwszy etap w rozwoju człowieka. Chrystus wskazuje nam drogę doskonalszą. Niby taką prostą, bo nie trzeba zasługiwać, a jednak tak trudną. Po prostu sprawiedliwość oparta na naturalnych zasługach nie obowiązuje w królestwie Bożym, które z przyjściem Jezusa zaczęło wzrastać na ziemi.

Chrześcijanie nie sprawiają swoim staraniem, że Bóg ich bardziej kocha niż innych ludzi, gdyż rzekomo zasłużyli na to przez przykładne życie. Wszyscy w winnicy otrzymują po denarze, bez względu na to, ile się napracowali. Dlaczego? Ponieważ zostali przez Boga zaproszeni do winnicy bez szczególnych zasług, potem wyposażeni w narzędzia pracy, zaopatrzeni w odpowiednie instrukcje i żywność, aby nie padli ze zmęczenia podczas zbierania plonów. Bez stworzenia "miejsc pracy" przez pana, nie mielibyśmy czego szukać na tej ziemi, tak jak pracownicy w przypowieści nie mieliby co jeść i pić, stojąc bezczynnie cały dzień na rynku.

Chrześcijanie wydają owoce, ale ich nie stwarzają. Sądzeni będziemy nie za to, czego nie udało nam się zdobyć, lecz za to, że nie przekazaliśmy innym darów, które otrzymaliśmy od Boga za darmo. Dzisiaj wielkim skandalem duszpasterskim jest to, że wielu chrześcijan nie wie, co otrzymali. Bo albo o tym jeszcze nie usłyszeli albo sami duszpasterze pod pozorem ochrony przed "niewłaściwym" rozumieniem nie głoszą pełnej Ewangelii. Bo przecież jak powiesz, że niebo już do nich należy, to się przestaną starać… - jak ujął to pewien świątobliwy kapłan. Dlatego spuśćmy na kwestię zbawienia kurtynę milczenia albo mówmy o nim tak, jakby wszystko dopiero było przed nami. Bo przecież wszystko zależy od naszego starania…

Poza tym, płytkie rozumienie chrześcijaństwa wymieszanego z elementami religii pogańskich, odwołuje się do mechanizmu kary i nagrody. Łatwo wtedy dyscyplinować. Tylko do czego? Tymczasem chrześcijanin zawsze odpowiada, nigdy nie inicjuje. "Dobre uczynki pochodzą z natchnień i pomocy Ducha Świętego" - dodaje Katechizm.

Nie znaczy to, że człowiek jest bezwolną maszyną, którą zdalnie sterują z nieba. Gdyby tak było, świat promieniowałby samym dobrem. Duch Święty nie wypycha ludzkiej wolności z serca. I dlatego ciągle mamy kłopot z tym zasługiwaniem w Kościele.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O zasłudze i odpłacie w Kościele
Komentarze (8)
Agamemnon Agamemnon
26 września 2017, 00:50
Zbawia tylko Bóg wg swoich nieznanych nam do końca przesłanek. Samo jednak klepanie przeróżnych pacierzy jest działalnością dziwną i zapewnie nie ewangeliczną, w aspekcje  ludzkim też, przy jednoczesnym pomijaniu czynu.
24 września 2017, 23:24
Aby zrównoważyć katolicko-wątpliwe rozważania autora proponuję nauczanie Soboru Trydenckiego: "Gdyby ktoś powiedział, że (...) usprawiedliwiony nie może przez dobre uczynki, spełnione z pomocą łaski Bożej i przez zasługi Jezusa Chrystusa (którego jest żywym członkiem), prawdziwie zasłużyć na wzrost łaski, życie wieczne i jego osiągnięcie (gdy tylko umrze w stanie łaski) oraz na wzrost chwały – niech będzie wyklęty". (Sobór Trydencki, sesja VI, kanon 32). "Gdyby ktoś powiedział, że dobre dzieła usprawiedliwionego człowieka są w takim sensie darami Bożymi, że nie są również dobrymi zasługami tego usprawiedliwionego (...) – niech będzie wyklęty". (Sobór Trydencki, sesja VI, kanon 32). "Gdyby ktoś powiedział, że uzyskana sprawiedliwość nie daje się utrzymać, oraz że również nie zwiększa się wobec Boga, przez dobre uczynki, ale że te uczynki są tylko owocami i znakami uzyskanego usprawiedliwienia, ale że nie są także przyczyną wzrostu tego usprawiedliwienia – niech będzie wyklęty". (Sobór Trydencki, sesja VI, kanon 24). 
Dariusz Piórkowski SJ
25 września 2017, 12:29
O, biedo ludzka...
25 września 2017, 18:34
ja też ojcu współczuję... 
24 września 2017, 23:20
"Ojcowskie działanie jest pierwsze dzięki Jego poruszeniu, wolne działanie człowieka jest wtórne jako jego współpraca, tak że zasługi dobrych uczynków powinny być przypisane najpierw łasce Bożej, a dopiero potem wiernemu" (2008). "Zasługa niewątpliwie istnieje, ale zawsze możliwa jest w obrębie wcześniej udzielonego daru." Te dwa cytaty  jeden pochodzący z Katechizmu drugi z głowy autora dowodzą,iż autor świadomie wprowadza w błąd katolików. Twierdzenie,iż zasługa istnieje w obrębie wcześniej udzielonego daru współgra bowiem z luterską herezją wedle której dobre uczynki są tylko owocami i znakami usprawiedliwienia ale nie są konieczne aby go uzyskać. Katechizm zaś w powyższym fragmencie mówi jedynie o pierwszeństwie w zasłudze łaski Bożej przed ludzkim działaniem. Taka interpretacja jest tym bardziej uzasadniona,iż autor przez całą swą wypowiedź stara się zdeprecjonować rangę dobrych uczynków czyniąc z nich wręcz zarzewie gorszących podziałów.
24 września 2017, 12:10
Może warto postawić pytanie czy warto być tym pierwszym robotnikiem w winnicy, albo tym starszym bratem? ​Bo na podstawie ostatnio głosoznych medialnych pouczeń można odnieśc wrażenie, że lepiej jest być tym ostatnim młodszym bratem. ​Szkoda, że teraz nastała moda na pouczanie tej gartski wiernych katolików, a brak jest odważnych wołajacych do nawrócenia tych co jawnie odrzucają wiarę katolicką, latami żyją jakby Boga nie było. Może warto poświecieć choć jeden wpis tym, co otrzymawszy pełnię darmowych łask w pełni świadomie, dobrowolnie odrzucili je.  Może przy okazji przypowieści o robotnikach w winnnicy warto przypomnieć przypowieść o uczcie weselnej?
Dariusz Piórkowski SJ
24 września 2017, 13:39
Nie, nie warto. Trzeba jednak być prawdziwym chrześcijaninem. Co począć, skoro Pan Jezus bardziej upomina starszych synów, a, nawet, o zgrozo, chwali cudzołożników i celników, którzy się nawracają (To za tydzień:)) A do nawrócenia wzywa wszystkich. Najwidoczniej tym pierwszym o wiele trudniej, bo skorupa własnej "sprawiedliwości" jest bardzo trudna do przebicia. Jak się zejdzie na dno, to wtedy się człowiek od niego odbija...
24 września 2017, 14:15
"a, nawet, o zgrozo, chwali cudzołożników i celników, którzy się nawracają" ​O ile sie nawracają.... bo ostatnio jakoś wielu opowiada że to nawrócenie a dokąłdnie uznanie zła które sie popełniło nie jest aż tak konieczne. ​"Jak się zejdzie na dno, to wtedy się człowiek od niego odbija..." - znaczy lepiej być niepijacym alkoholikiem, który poznał swe dno upadku, niż trzeźwym co do zasady? Albo lepij upaść w gnój grzechów wszelakich, bo wtedy łatwiej jest sie nawrócić? ​A gdzie wezwanie do bycia świętymi i do doskonalenia sie w świętosci, gdzie wezwanie do życia łaskami darmo otrzymywanymi? I pytanie na koniec, czy człowiek który latami żyje doskonaląc swą świętość (czyli tak naprwdę doskonaląc swą miłość do Boga) ma sie nawrócić? Na co? ​Oczywiscie można założyć, ze dziś nie ma wśród nas ludzi świętych, ale wg mnie to ryzykowane założenie. ​I niestety w całych tych opowieściach o nawracaniu widzę współczesny dramat odrzucania, a może braku wiary w moc łaski sakramnetalnej. ​ps. definicja "prawdziwego chrześcijanina" jest tak subiektywna....