W "krzyżowej" szkole Łk 14, 25-33

(fot. Art4TheGlryOfGod / Foter / CC BY-ND)
Mieczysław Łusiak SJ

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: «Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć».

Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.

DEON.PL POLECA

Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem".

Komentarz do Ewangelii

Co znaczy "nieść swój krzyż"? Oznacza akceptować swoje życie takim, jakie ono jest; godzić się na to w swoim życiu, czego nie mogę zmienić.

Dlaczego bez tego nie można być uczniem Jezusa? Może dlatego, że Jezus uczy nas wielu rzeczy, zwłaszcza Miłości, poprzez to właśnie, co jest naszym krzyżem. Jeśli więc nie bierzemy swego krzyża, to tak, jakbyśmy nie chodzili do szkoły. A trzeba chodzić do szkoły, by się czegoś nauczyć.

Tym "bogactwem", które jest potrzebne do wykończenia wieży i tą "armią", dzięki której zwyciężymy bitwę, jest to właśnie, czego uczy nas Jezus, gdy niesiemy swój krzyż.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W "krzyżowej" szkole Łk 14, 25-33
Komentarze (1)
M
Maria
5 listopada 2014, 12:15
Pozwolę sobie posłużyć się zapytaniem ojca Łusiaka: Co znaczy "nieść swój krzyż"? I o moim niesieniu krzyża. Żeby nieść go, trzeba się go nie bać. Były okresy w życiu, gdy niosłam swój krzyż, bo...tak trzeba było, nie było wyjścia, znikąd porady, pomocy, wsparcia. Mogłabym w nieskończoność. Pytanie, czy go niosłam? Czy go pryjmowałam? Moja szarpanina z nim doprowadzały mnie do upadku, stanu bezsilności, bardzo potrzebnego. Bo dopiero wtedy zdobywałam się na zwrot do Boga, dosłownie zwrot, gest, jakby spróbowanie,czy to coś pomoże jesli pójdę do kościoła na Mszę św. Po prostu maleńki krok podsuwany przez Boga. Dla każdego człowieka inny. Krzyż pozostawał, ale znikł strach przed nim. Mało tego otrzymałam widzenie, że żaden z moich lekkich krzyży, nie jest inny od bolesnych doświadczeń Jezusa. Nie jestem sama ze swoim krzyżem. Ojciec Ciszek SJ obszernie rozważa największą, najsprytniejszą pokusę, której ulegają chyba wszyscy. Oto człowiek nie chce godzić się, że zycie jego toczy się tak, że jest jednym wielkim niespełnieniem pragnień, oczekiwań, w ogóle nie dopuszcza do świadomości, że jest to wola Boża.