Z nadzieją czekać na przyszłość

(fot. depositphotos.com)

Adwent to czas wybudzenia ze snu. Sen to czas, w którym odpoczywamy i nabieramy sił. Ze snu, jeśli jest piękny, nie chcemy się wybudzić, a jeśli jest koszmarem, chcemy wybudzić się jak najprędzej. Jednak sen – czy jest pięknym marzeniem, czy też horrorem – nie jest rzeczywistością.

Boimy się. Nie ma co zgrywać twardzieli. Każdy z nas czegoś się obawia. Nie ma mocnych. Są to lęki bardziej lub mniej uzasadnione. Są to obawy słuszne lub po prostu wyssane z palca. Jednakże każdy z tych lęków bierze się z braku czy niedostatku zaufania do innych, bądź też z nadszarpniętego poczucia własnej wartości. Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem, Odkupiciel nasz – to Twoje imię odwieczne” (Iz 63,16). Za pośrednictwem słów proroka Izajasza Bóg chce nas zapewnić o tym, że nie musimy trząść przed nim portkami. Jest kochającym Ojcem. I to takim Ojcem, który nieskończenie przerasta to, co wyobrażamy sobie pod tym pojęciem. Jest Ojcem wszechmiłującym.

Jednak ta Jego wszechmoc, wszechwiedza i wszystkie inne „wszech” mogą napełniać lękiem człowieka, który przy Nim wydaje się być niczym. Chyba dobrze czuł to Adam  Mickiewicz w III części „Dziadów”, wkładając w usta modlącego się Księdza Piotra następujące słowa: „Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? -/ Prochem i niczem; / Ale gdym Tobie moję nicość wyspowiadał, / Ja, proch, będę z Panem gadał”. I może właśnie dlatego Bóg posyła swoje Słowo, które staje się ciałem, Jezusem z Nazaretu – najpierw maleńkim dzieciątkiem, potem chłopcem i wreszcie mężczyzną. Może właśnie dlatego, żebyśmy się Boga przestali bać, żebyśmy uwierzyli w Jego bliskość i dostępność.

Ktoś jednak powie: „No, dobrze, a co z bojaźnią Bożą, która jest przecież jednym z darów Ducha Świętego?”. Bojaźń wobec Boga należy odróżnić od niewolniczego lęku przed karą i potępieniem. Boję się piekła, dlatego trzymam się Boga. Prawdziwa bojaźń Boża jest, można powiedzieć, lękiem przed utratą Boga, jest lękiem przed oddaleniem się od Niego, przed zerwaniem z Nim relacji. Po prostu tak Go kocham, że nie chcę Go stracić! Adwent to droga, która może poprowadzić nas do wyzbycia się lęku przed Bogiem i rozwijania bojaźni przed utratą bliskiej relacji z Nim. To czas, w którym wszystkie nasze lęki wobec Niego mają odejść w niepamięć. Bo jak to tak bać się Małego Dziecka? Czy to poważne? Aż tak bardzo przerażający jest Jezus Malusieńki? Czy nie budzi w nas raczej, jak każde maleństwo, „odruchu” miłości? Adwent to czas, w którym mamy uwierzyć w to, że Bóg jest bliski i zarazem „bezbronny” wobec mnie. Stajenka betlejemska, meta adwentu, to dowód Jego miłości, w której mówi: „Zobacz, człowieku, jak ci ufam! I ty Mi zaufaj!”. Stań się wobec Boga jak niemowlę, które On weźmie w ręce i będzie ochraniał. I wtedy nie musisz już bać się niczego, skoro masz takiego Ojca. Wtedy możesz wykrzyknąć za Izajaszem: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił – przed Tobą zatrzęsłyby się góry. Zstąpiłeś: przed Tobą zatrzęsły się góry” (Iz 63,19).

Pojawić się może jednak w nas słuszne pytanie o granice naszej wolności. Skoro Bogu tak bardzo na nas zależy, dlaczego pozwala nam odejść? „Czemu, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serca nasze stają się nieczułe na bojaźń przed Tobą?” (Iz 63,17). Dlaczego pozwala oddalić się tak bardzo, że gubimy się i tracimy Go z oczu? Taka jest po prostu prawdziwa miłość – nie znam innej odpowiedzi. Miłość możliwa jest tylko w wolności. Niewolnik nie kocha, lecz marzy o wyzwoleniu. Bóg mnie nie krępuje, nie ogranicza mnie, mogę zrobić, co zechcę. Mogę się zbuntować i żyć bez Niego. „Nikt nie wzywał Twojego imienia, nikt się nie zbudził, by się chwycić Ciebie” (Iz 64,6). Bóg mówi mi jednak, jakie są konsekwencje odpadnięcia od Niego. Przekonuje mnie, że lepiej zostać. Ale nawet jeśli odejdę, mam zawsze możliwość powrotu. Nawet jeśli wyrzeknę się bycia Jego dzieckiem, On nie wyrzeknie się ojcostwa wobec mnie: „A jednak, Panie, Ty jesteś naszym Ojcem. My jesteśmy gliną, a Ty naszym Twórcą. Wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich” (Iz 64,7). Adwent może stać się dla nas okazją do tego, by poczuć się znowu gliną w rękach Boga i pozwolić Mu kształtować nas na Jego podobieństwo.

Adwent kojarzy nam się zwykle z wieńcem, na którym zapalamy wraz z upływem czasu kolejne świece, z Roratami, na które chodzimy ze swoimi lampionami (choć może w tym roku wielu z nas będzie nie będzie mogło wziąć w nich udziału), z kalendarzem, z którego wyjadamy kolejne czekoladki, z wizytami w sklepach w poszukiwaniu prezentów bożonarodzeniowych dla najbliższych, z porządkami w domach, z przygotowaniami w kuchni i być może z kolejkami do konfesjonałów… A czy jest w tym miejsce na coś więcej: na coś, czego na zewnątrz nie widać, ale co daje temu, co zewnętrzne, nowy wymiar i niesamowitą siłę? Czy jest miejsce na chwilę ciszy i zamyślenia, spotkania sam na sam z Tym, który był, który jest i który wciąż przychodzi?

„Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, do wszystkich mówię: Czuwajcie!” (Mk 13,35-37). Adwent to czas wybudzenia ze snu. Sen to czas, w którym odpoczywamy i nabieramy sił. Ze snu, jeśli jest piękny, nie chcemy się wybudzić, a jeśli jest koszmarem, chcemy wybudzić się jak najprędzej. Jednak sen – czy jest pięknym marzeniem, czy też horrorem – nie jest rzeczywistością. Trwać w śnie, znaczy nie chcieć żyć realnie. W adwencie, jeśli chcę go przeżyć poważnie (choć również z głęboką wewnętrzną radością, a nie tylko ckliwie czy wesołkowato), muszę wyjść spod cieplutkiej kołdry przyzwyczajeń, muszę wstać z łóżka, które jest tak wygodne, i zrobić wreszcie poranną toaletę, by rozbudzić się i doprowadzić do porządku. Ospałość zabija bowiem nawet najbardziej szczere intencje zmiany życia. Jeśli nie przebiorę się i pozostanę w piżamie, to mentalnie wciąż będę w łóżku. Adwent to porządna dawka modlitewnej kofeiny i sytego śniadania ze Słowa Bożego. Wreszcie, jest to też czas wyjścia z domu i udania się w drogę do szkoły Jezusa, w której możliwy jest rozwój i praca nad sobą. To, czego w tej szkole można nauczyć się najlepiej, to gotowość na powtórne przyjście Pana. „Czuwajcie!” (Mk 13,37). Adwent to nie tylko wspominanie pięknej przeszłości, ale to przede wszystkim niecierpliwe oczekiwanie na przyszłość: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił” (Iz 63,19).

Ks. Tarczyński zaprasza na internetowy cykl adwentowy. Codziennie od 29 listopada do 24 grudnia. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z nadzieją czekać na przyszłość
Komentarze (2)
WW
Wieslawa Wrobel
29 listopada 2020, 17:56
Dziękuję
PN
~Paweł Nowak
29 listopada 2020, 15:14
Motyw wyrzeknięcia się synostwa wobec bezgranicznej miłości ojca mimowolnie przywołuje na myśl przypowieść o synu marnotrawnym.