Zajrzyj za kurtynę
Czy normalny człowiek pada na kolana i oddaje cześć niemowlęciu? Raczej nie. Kłaniało się władcom, papieżom i innym osobistościom. Ale dziecku? A mędrcy to uczynili. Dlaczego?
"Mędrcy weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę" (Mt 2, 11).
"Za bardzo lękamy się o nieszczęsne ciało, a dusza, zapomniana dusza, kurczy się gdzieś w kącie" (Etty Hillesum).
Czy normalny człowiek pada na kolana i oddaje cześć niemowlęciu? Raczej nie. Kłaniało się władcom, papieżom i innym osobistościom. Ale dziecku? A mędrcy to uczynili. Dlaczego? Co takiego w nim zobaczyli? Boga. Taki hołd składa się tylko Bogu. Magowie zdobyli się na gest dla wielu ludzi absurdalny. Aż po dziś dzień.
Sekret tkwi w tytule dzisiejszej uroczystości. W liturgii nazywamy ją od bardzo dawna Objawieniem Pana. Pierwotnie w jednym dniu świętowano chrzest Jezusa, narodzenie w Betlejem, cud w Kanie Galilejskiej i pokłon mędrców. Wspólnym mianownikiem było odsłonięcie bóstwa w człowieczeństwie. Niestety, w praktyce przez wieki trochę oswoiliśmy tę tajemnicę zbytnim zaaferowaniem egzotycznymi gośćmi ze Wschodu, którzy często jedynie dodają smaczku każdej szopce i jasełkom. Nic dziwnego, że potocznie mówi się o święcie Trzech Króli, (chociaż nie wiadomo, ilu ich było) a ostatnio nawet organizuje się orszaki. Magowie są ważni, ale tylko wtedy, jeśli postrzegamy ich jako pogańskich odbiorców objawienia prawdziwego Boga w Jezusie. Czyli czego?
Słowo "objawienie" pochodzi od łacińskiego rzeczownika "revelatio" - "odsłonięcie". Czasownik "velare" to "zasłaniać". Objawienie polega na odsuwaniu zasłony, aby coś zostało dostrzeżone. To, co istniało wcześniej i było zakryte, staje się widzialne, ale nadal pozostaje w pewnym ukryciu. Nie traci znamion tajemnicy. Widzę wiele, ale nie wszystko, jak chociażby wtedy, gdy zaglądam do pomieszczenia przez dziurkę od klucza. Podobne znaczenie ma greckie słowo "apokalypsis", które pochodzi od czasownika "kalyptein" - "zasłaniać" i rzeczownika "kalypsis" - "zasłona". "Apo - "kalypsis" to po prostu "bez zasłony" niczym odsłonięcie kurtyny w teatrze, aby rozpoczęła się sztuka. Chrześcijańskie Objawienie jest też dynamiczne, nie tylko przez słowa, lecz przez wydarzenia.
Ks. Jan Twardowski w wierszu "Mędrcy" wsłuchuje się w rozmowę magów wędrujących do Palestyny. Są oni pewni, że znajdą tego, kogo szukają. Martwią się jednak o jedno: "byleby tylko nie uczynić z niego grzecznej prawdy, tak ściśle udowodnionej, że niepewnej, tak pocieszającej, że tylko ludzkiej". Widok dziecka z matką (znamienne, że nie było tam Józefa) dodaje otuchy. Nietrudno o wzruszenie. Można się tutaj zatrzymać, westchnąć, rozrzewnić i pójść do domu. Ale to jeszcze nie jest gwóźdź programu. To tylko brama, zasłona widoczna dla wszystkich ludzi. Łatwiej patrzy się na żłób niż na krzyż, chociaż oba "trony" podtrzymują i podają jak na tacy tego samego Boga, tę samą trudną prawdę. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia ze słabością, radykalną bezsilnością, totalną nagością, którą w stajni jeszcze można okryć, a na Golgocie brutalnie się odsłania, by upokorzyć.
W znaku dziecka i krzyża ukrywa się samo sedno chrześcijańskiego Objawienia, nie do pomyślenia i nie do przyjęcia przez pogan i wszystkich, którzy za bardzo zaufali rozumowi i swoim wyobrażeniom. Według większości filozofii i religii aż po nasze czasy przyjęcie człowieczeństwa przez Boga, i to na zawsze, okazałoby się oznaką Jego zmienności, czyli niedoskonałością. Ponadto, wykluczone, aby Bóg stał się kruchym ciałem. Coś takiego nie przystoi Bogu. Dlaczego? Bo my tak zdecydowaliśmy. I zresztą po co miałby się w to bawić? W czwartej surze Koranu czytamy o posłańcu allacha, Jezusie, "którego oni nie zabili i nie ukrzyżowali, ale im się to wydawało". Otchłani między Bogiem a człowiekiem nie zasypie rozum, pogrążony często w lęku, lecz jedynie siła miłości. I to ona zrobiła krok, przerzuciła most, jak powie św. Katarzyna ze Sieny, którego człowiek nie potrafi ani zbudować ani zaakceptować, bo nikt z nas nie kocha bezinteresowną miłością. W sumie to nie rozum stanowi tutaj główną przeszkodę, lecz fakt, że nie mamy egzystencjalnego doświadczenia, na czym polega bezkresna, bezwarunkowa i darmowa miłość.
O tym skandalu i zarazem paradoksie Bożej miłości, która posuwa się do rzeczy niewyobrażalnych mówił kapitalnie Benedykt XVI w jednej ze swoich homilii: "Bóg jest tak wielki, że może stać się mały. Bóg jest tak potężny, że może stać się słaby i wyjść nam naprzeciw jako bezbronne dziecko, abyśmy mogli Go pokochać. Bóg jest tak dobry, że zrezygnował ze swojej Boskiej świetności, zszedł do stajenki, abyśmy mogli Go odnaleźć". Zwróćmy uwagę, jak te trzy zdania wywracają do góry nogami nasze wyobrażenie o Bogu. Zarówno narodziny Jezusa jak i Jego śmierć na krzyżu są objawieniem Boga, pokazaniem, kim On tak naprawdę jest. Czy to znaczy, że Bóg traci tam swą potęgę? Nie. W dalszym ciągu jest wszechmocą, tylko w sposób rozbieżny z naszymi oczekiwaniami. Jest potęgą, ale i bezbronnością. Jest majestatem, ale i pokorą. Jest bliski i daleki. Zrozumiały i nieskończenie niepojęty. Jezus zwyciężył zło, ale nie walką wręcz czy miotaniem ogniem. W dziecku rozpoznamy wszystko z wyjątkiem siły. Dziecko swoją bezbronnością krępuje ręce i zmiękcza największego atletę, a nawet przestępcę.
Ciekawe, że rekordy popularności zwłaszcza wśród młodych biją dzisiaj filmy i seriale, w których ludzie lub inne istoty obdarzone nadzwyczajną siłą, walczą ze złem. Superman, Batman, Spiderman, Hulk, Kapitan Ameryka, a ostatnio wszyscy razem w jednym, czyli Avengersi. Przekraczają oni wszelkie ograniczenia przestrzeni, grawitacji i czasu. Działają błyskawicznie. Te fikcyjne postaci wydobywają się z głębi naszych serc i ucieleśniają nasze pragnienie bycia potężnymi, wołanie, aby ktoś stanął po naszej stronie, obronił nas przed złem. Nic w tym zdrożnego. To nasza naturalna, niemal odruchowa tęsknota. Problem jednak w tym, jak sobie wyobrażamy tych obrońców. Ostatecznie odbija się w nich nasz nieuświadomiony obraz Boga, którego byśmy sobie życzyli, chociaż w tych filmach jest On wielkim nieobecnym. Chcemy Boga potężnego, który czyni wszystko na zawołanie, używa siły, by poskromić zło. Natychmiast i bez wysiłku rozwiązuje trudne sprawy. Usuwa przeszkody i nie pozwala się zbyt długo prosić.
I jak ta wizja koresponduje ze żłobem betlejemskim i Golgotą, gdzie jako żywo nie widzimy żadnego pokazu mocy, siłowej walki ze złem? Jak ją pogodzić z Bogiem, który nie spieszy się z wyrywaniem chwastów, a nawet niepokojąco zwleka? Nijak. Bóg w Betlejem rozpoczyna walkę ze złem, ale rozprawia się z nim nie po ludzku. Częściej wolimy Boga silnego niż słabego, ponieważ obawiamy się, że taki Bóg nie da rady złu. Wtedy wpatrujemy się uporczywie w zasłonę, w nas samych. I dostrzegamy tylko i wyłącznie milutkie dziecko albo godnego litości ( w najlepszym wypadku) skazańca.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł